środa, 30 września 2015

Osiem: Uprzejmości

   Pochyliła się nad umywalką, głośno wypuszczając powietrze z ust. Boże, co ten facet z nią robił! Przerażał ją i oczarowywał jednocześnie. Najpierw pełen klasy, szarmancki dżentelmen, sekundę później intensywnie przesłuchujący swe ofiary imbecyl. Nie wiedziała, co o nim sądzić, lecz podświadomość podpowiadała, iż nie zostanie przez niego skrzywdzona. Gdyby planował jakiś czyn niezgodny z prawem, umówiłby się z nią na obrzeżach miasta, w ciemnym lesie lub poszedłby za nią do łazienki i zamknął w jednej z kabin. Tymczasem siedział przy stoliku i czekał na nią. Przystojny, uwodzicielski, pociągający, do tego arogancki, porywczy i bezczelny. Dziś trudno i lepszą mieszankę. Ale fascynowała ją i uznała ten fakt za nieco niebezpieczny.
   Drżącymi rękoma wyjęła z torebki smartfon, postanawiając wykonać szybki telefon do przyjaciółki. Nie musiała długo oczekiwać jej głosu w słuchawce, gdyż już po dwóch sygnałach usłyszała tradycyjną w tego typu sytuacjach falę pytań.
   -Irma? Skarbie, no i co, i jak? Co to za koleś? Fajny jest? Dobrze wygląda? Co robicie? Prosiłam, żebyś zabrała mnie ze sobą!
   -Jull, spokojnie. - ucięła z nerwowym śmiechem. -Jest dziwny. Koszmarnie dziwny, ale interesujący też. Sama nie wiem...
   -Jak to: nie wiesz? - niecierpliwiła się dziewczyna. -Nie potrafisz go określić? Podobny do Reusa czy nie?
   -Na litość Boską, przestań już! Ale rzeczywiście, ma na imię Marco, nic więcej nie powiedział. I... Musi zarabiać mnóstwo kasy. Gdybyś tylko widziała, jak się ubiera...
   -Chyba żartujesz. - pisnęła, na co Irmina odruchowo odsunęła telefon od ucha. -Przecież on i Götze to najlepiej opłacani piłkarze w Borussii! Błagam cię, obczaj go w internecie i napisz do mnie, czy to on.
   -Daj mi spokój, jestem na... Spotkaniu i nie będę używała komórki, to niegrzeczne.
   -Więc dlaczego rozmawiamy?
   -Bo się denerwuję. - westchnęła, opierając się o ścianę. -Szlag by go trafił, patrzy na mnie, jakbym miała zostać jego kolacją. Może to wampir i pije krew? Ma naprawdę bladą karnację.
   -W takim razie bądź jego zwierzyną i pozwól się zjeść. - wybuchnęła śmiechem, słysząc wstrzymanie oddechu przez tancerkę jako symbol oburzenia. -Sprawdź go i odezwij się do mnie, proszę.
   -Spadaj.
   -Jeśli tego nie zrobisz, przyjadę i sama go obejrzę. - zagroziła stanowczo Wessler. -Gdzie jesteście?
   -Chyba śnisz, że ci powiem! - tym razem to ona roześmiała się głośno, rozbawiona niekompletnym planem koleżanki. -Jull, obie nosimy blond włosy, ale ja przynajmniej ukrywam swoją głupotę. Musisz się bardziej postarać.
   -Naślę na ciebie całe stado krwiopijców! Zostawią tylko skórę i kości!
   -Przepraszam, muszę kończyć. - oświadczyła uroczyście. -Obowiązki wzywają.
   -Irmina...
   -Buziaki! - wcisnęła czerwoną słuchawkę, nim Julia zdążyła ponownie zareagować i wrzuciła aparat z powrotem na jego miejsce. Poprawiła w lustrze fryzurę, wygładziła marynarkę i nie zwlekając dłużej, wróciła na salę. Minęła się akurat z kelnerką, niosącą do stolika ich niedzielną kolację, lecz nie to zwróciło jej uwagę. Marco rozmawiał z malutkim chłopcem, trzymającym w dłoni jakąś kartę i gruby, czarny marker. Przy drzwiach wyjściowych stał jego ojciec, z zadowoleniem obserwujący scenkę, w której jej towarzysz gładzi główkę brzdąca i z szerokim uśmiechem szepcze mu coś na ucho. Przeszczęśliwy pobiegł do swego opiekuna, gdy dziewczyna zbliżyła się do zajmowanego krzesła, po czym oboje wyszli z lokalu. Kastner zerknęła na mężczyznę, dziękującemu pracownicy za dostarczony posiłek, a gdy zauważył, że go obserwuje, uniósł brwi.
   -Smacznego. - rzucił wymijająco, podnosząc z blatu sztućce. Zupełnie zignorował jej pytający wzrok, ponownie przybierając oblicze gbura.
   -Chyba nie powiedziałeś mu, że powinien przede mną uciekać. - podjęła temat, odwieszając torebkę na oparciu fotela. Pokręcił przecząco głową.
   -Najwyraźniej sam to zrozumiał. - odparował złośliwie, dopełniając ripostę równie kąśliwym uśmieszkiem. Blondynka otworzyła usta, zdziwiona jego zachowaniem. Znów jej zaimponował. Nie wiedziała jednak, że on nie mógł się powstrzymać. Irmina Kastner wpadła mu w ręce i tak łatwo już jej nie wypuści, bo zemsta będzie słodka.
   -Naprawdę jesteś nietaktowny. - palnęła, nabijając na widelec gotowane warzywa. Toczyli walkę na spojrzenia, której żadne z nich nie chciało przegrać, być może dlatego, że obojgu odpowiadał taki stan rzeczy. Ona lustrowała jego twarz, usiłując czytać z niej jak z otwartej książki, którą jednak uparcie przed nią zamykał. Wywnioskowała przez to, że za tą ważniacką, megalomańską buźką kryje się ta druga, nieśmiała, nieufna, ostrożna wobec nowo poznanych ludzi. Nie mogła jednak pojąć, dlaczego zdecydował się potraktować ją tą negatywną wersją. Uwodził ją, a potem odtrącał. Może jest niezrównoważony psychicznie? On natomiast sam sobie zadawał pytania, po co właściwie to robi. Zdał sobie sprawę, że nie przebije jej inteligencją, co najwyżej sprawi, że nie poczuje do niego niechęci. Na razie jednak prowadził wszystko w odwrotnym kierunku, może dlatego, iż naprawdę jej nie lubił, przecież nazwała go zboczeńcem i świnią. Wiedział też, że z marszu nie zaciągnie jej do łóżka, choćby starał się najmocniej, jak umie, ale nie podda się. Nie teraz, gdy laska praktycznie sama wyłożyła się na tacę, a on musi tylko dołożyć napiwek. Zmarnowałby okazję życia.
   -Przepraszam. - mruknął w końcu, z własnej woli przechylając szalę zwycięstwa na stronę Irminy. Był zły, lecz musiał zmienić taktykę. -Czasami po prostu tak mam.
   -Sympatię można zyskać przez okazywanie komuś tego samego. - uśmiechnęła się, ocierając usta serwetką. -I trzeba na nią pracować. Marco, nie mam pojęcia, skąd to się u ciebie bierze, ale zapewniam cię, że nie będę się specjalnie wysilać w rewanżu. Znalazłeś mój nieśmiertelnik, za co jestem ci szalenie wdzięczna. Dziękuję też za to, że pofatygowałeś się, by mnie odszukać. Większość osób na widok takich szyfrów zwyczajnie wyrzuciłaby go do kosza.
   -Już mówiłem: przypuszczałem, że dużo dla ciebie znaczy.
   -No i zgadłeś. - zamilkła na moment, obracając w palcach swoją szklankę z napojem. -Pewnie sądzisz, że trafiłeś na egoistkę, która wygrawerowała na małej płytce najważniejsze dane w taki sposób, żeby i tak nikt nie mógł się z nią skontaktować... Ale to nie tak. Widzisz, po świecie chodzi tylu kretynów... A ty i twoi kumple wręcz musicie mieć coś w głowie, skoro daliście z tym radę, prawda?
   -Cieszę się, że tak to odbierasz. - przyznał, nie spoglądając na nią. Czuł się głupio, traktując ją opryskliwie, bo bywały momenty, w których wydawała się bardzo miła. -Jednak szczerze: gdyby nie oni, pewnie dostałbym przy tym białej gorączki.
   -Opowiedz mi o tym. - poprosiła, grzebiąc w talerzu. Gdy podniósł głowę, pomyślała, że popełniła gafę, wymagając od niego pełnej historii ze szczegółami. -Tak ogólnie. Oczywiście, jeśli chcesz. Jestem ciekawa, jak do tego podszedłeś.
   Strzał w dziesiątkę. Reus zlustrował ją, delikatnie uśmiechnięty, po czym dokończył swój makaron i przedstawił jej przygody, jakich doświadczył w związku z rozwiązywaniem zagadki, nawet z detalami. Musiał jednak uważać, by przypadkiem nie wpaść w pułapkę i nie wspomnieć o Marcelu, bo wbiłby sobie gwóźdź do trumny. Nie mógł także powiedzieć, że tajemnicę odkryli na zgrupowaniu w La Manga, lecz nie chcąc jej okłamywać, nie dokładał fałszywych faktów, a zwyczajnie omijał fragmenty bezpośrednio związane z jego karierą zawodową. Robił to, by się nie wydać. Dawno nie poznał tutaj, w Dortmundzie kogoś, kto nie kojarzył genialnego Marco Reusa i schlebiało mu, że Irmina ocenia go jak normalnego obywatela Niemiec. Tego potrzebował: ucieczki od mediów, sławy oraz pozyskania chwili spokoju. Nie zmieniało to nic w kwestii ochoty zmieszania jej z błotem, ale gdzieś podświadomie obawiał się, że mógłby ją stracić. Nie miał pojęcia, dlaczego nie lubi piłki nożnej i co sądzi o piłkarzach, przypuszczał jedynie, że widzi w nich gwiazdorów na zabój zakochanych we własnych milionach na koncie. Mimo wszystko, on taki nie był i pragnął jej to pokazać, wierząc, że kiedyś zmieni o nim zdanie, że dostrzeże w nim mężczyznę, którego wiele razy zraniono i który sam z tego powodu rani. I przede wszystkim, że go zrozumie.
   Ich rozmowa z nieśmiertelników szybko zeszła na tematy mało związane z tym, dzięki któremu dziś się spotkali. Wymienili się umysłowymi pamiątkami z dzieciństwa, prześcigali w najgorszych przypałach, niejednokrotnie napomknęli o rodzicach. Całej ich konwersacji towarzyszyło mnóstwo śmiechu i skradanych sobie spojrzeń. Panna Kastner utwierdziła się w przekonaniu, iż Marco rzeczywiście zgrywa twardziela, co wychodziło mu nadzwyczaj świetnie, aczkolwiek nie chciała zadręczać go swoją ciekawością. Znała go zaledwie parę godzin, mogła się przecież mylić, zatem obecnie musiało wystarczyć jej to, co wywnioskowała. Pan Reus z kolei przekonał się, że nowa znajoma skrywa w sobie masę sekretów, których za nic nie chce mu udostępnić. Nie naciskał, ma jeszcze czas, aby ją podejść, no i nie zapominał, gdzie faktycznie leży jego cel. Przełamanie jej oporów będzie ciekawym doświadczeniem, ale najpierw się zabawi. Taka kolej rzeczy, inaczej nic nie ugra.
   -To się nie mieści w głowie! - roześmiała się Irmina, opierając dłonie na blacie stolika. W odpowiedzi Marco wzruszył wyłącznie ramionami. -Serio, twoje siostry przebierały cię w ich sukienki? Pozwalałeś na to?
   -Były we dwie, ja do tego jestem najmłodszy. Pomyśl, mogłem się postawić? - tancerka ukryła twarz, by nie wybuchnąć śmiechem. -No właśnie. Nie pozostawiały mi wyboru.
   -Gdybyś planował pozbycie się choć jednej, zadzwoń. Czasami brakuje mi rodzeństwa. Mam wprawdzie przyjaciółkę, ale ona coraz częściej zajmuje się szukaniem męża.
   -Nie pomożesz jej? - spojrzał na nią z uniesionymi brwiami. Prychnęła lekko, lecz nie lekceważąco.
   -Chętnie, z tym, że... Nie orientuję się, gdzie można znaleźć Marco Reusa. - przyznała cicho, a chłopak omal nie zakrztusił się przełykanym sokiem. Chciał, by jej słowa okazały się jedynie koszmarnym snem, ale on nie lunatykuje w nocy, teraz też, niestety, nie śpi. Najbliższa koleżanka dziewczyny, której nie cierpi, kibicuje Borussii Dortmund, a ona nie wie, jak wygląda Marco Reus. Absurd. Może wpakował się do równoległej rzeczywistości?
   -Emm... No... Tak. - zszokowała go na tyle, iż nie potrafił wydusić konstruktywnego słowa. -To trudne.
   -Nie powinnam ci o tym gadać... - speszyła się, nerwowo przeczesując niesforne kosmyki włosów. -W końcu to tak jakby jej marzenia... Ale przecież ona nigdy za niego nie wyjdzie... Śmiejesz się. - rzuciła, spoglądając na niego.
   -Przepraszam. - odchrząknął, usiłując szybko doprowadzić się do porządku. Nie pali zioła, a przechodzi takie fazy! -To szaleństwo.
   -Dokładnie. Powtarzam jej to każdego dnia, ale uparcie nie rezygnuje, wariatka. - nieśmiało pokręciła głową. -Pewnie cię tym zanudzam, ale jesteś facetem i nie dostajesz przysłowiowego 'orgazmu' na jego widok, więc pewnie rozumiesz...
   -Rozumiem. - potwierdził, tłumiąc kolejny atak głupawki. Nie wierzył, że to dzieje się naprawdę. -W sumie radziłbym jej przejść się na któryś z meczy na Signal Iduna Park, wtedy obejrzy go sobie na żywo...
   -Chodzi, ze znajomymi z naszego zespołu. Wpadła w jakąś obsesję na jego punkcie! Biedny chłopak... Nie zazdroszczę mu.
   "Ale ja zazdroszczę, bo na sto procent dużo tracę.", przemknęło mu przez myśl, gdyż spodziewał się, że przyjaciółka Irminy posiada równie fantastyczną urodę, a on docenia takie panie i chętnie zaprosiłby ją do siebie. W końcu wybrała go na męża, dostanie ją za jednym pstryknięciem palca. Problem w tym, że znała może nawet kolor ścian w jego mieszkaniu, więc noc poślubna... A raczej przedślubna, odpada. Nie z nią. Nie z fanatyczką.
   -Marco. - ocknął się automatycznie, słysząc aksamitny głos siedzącej przed nim blondynki, niczym rentgen prześwietlającej jego tęczówki. -Odpłynąłeś. Coś nie tak? Wybacz, jeśli...
   -Wszystko w porządku. - wtrącił z nadal przyklejonym do twarzy uśmieszkiem. -Moja wina. Nie obraź się, ale wczoraj miałem ciężki dzień, nie przespałem nocy, a dziś zrobiło się już późno i jedyne, o czym marzę, to moje łóżko.
   -Okej, nie tłumacz się. - puściła do niego oczko. -Racja, trochę się zasiedzieliśmy.
   -Gdyby nie było sympatycznie, wyszlibyśmy już jakieś dwie godziny temu. - rumieńce na policzkach tancerki nie umknęły uwadze piłkarza, dlatego szybko poprosił kelnerkę o rachunek. Z racji, iż byli prawie ostatnimi gośćmi, świstek otrzymali po niecałej minucie. -Co robisz? - zapytał zdziwiony, gdy zauważył, że dziewczyna trzyma w dłoniach portfel. Podniosła wzrok, a ich spojrzenia znów się skrzyżowały.
   -Płacę za swoje danie.
   -Chyba żartujesz. - fuknął, aktorsko obrażony. -To ja cię tutaj wyciągnąłem, więc finanse to moja działka.
   -Ale...
   -Ze mną się nie dyskutuje. - rozbawiony pogroził jej palcem. -Chyba, że chcesz, żebym się potwornie pogniewał.
   W tym momencie wyciągnął banknot o sporym nominale, wsunął go do kieszonki, po czym zamknął bez słowa i jak gdyby nigdy nic odwrócił się, by podać osłupiałej towarzyszce jej płaszcz. Irmina wpatrywała się w czarne etui, starając się ochłonąć po tym, czego stała się świadkiem. Zostawił napiwek, za sumę którego spokojnie zjadłby jeszcze dwa obiady i sporych rozmiarów deser. Kim on jest, do cholery?
   -Oddam ci połowę. - naciskała, kiedy przepuścił ją w drzwiach, a mroźne, styczniowe powietrze wysmagało ich twarze. Parsknął śmiechem.
   -Już nie pamiętam, ile zapłaciłem.
   -Dupek. - bąknęła pod nosem, szukając w torebce smartfona. Gdy chwyciła go w rękę, blondyn wzniósł oczy ku niebu, na co przygryzła dolną wargę, czując smak zwycięstwa. -Zamawiam taksówkę, coś ci nie pasuje?
   -Irmina, proszę, byś przestała mnie drażnić. Moja cierpliwość dobija do górnej granicy.
   -O co ci chodzi?!
   -Odwiozę cię. - uściślił, wskazując zawieszony na palcu kluczyk do auta. -Chyba nie uważałaś, że zostawię cię samą.
   -Mówiłeś, że marzysz o własnym łóżku.
   -Przeboleję, a ono poczeka.
   -Sprytnie! - prychnęła podejrzliwie. -Znakomity sposób na łatwe zebranie mojego adresu! Nie, dzięki.
   -Obiecuję, że wysiądziesz dwie ulice dalej.
   -Zapomnij. Uregulowałeś niewyobrażalnie wielką kwotę pieniędzy za moje jedzenie i jeszcze odstawisz mnie pod samą klatkę. Goń się.
   Odwróciła się na pięcie i skierowała do wyjazdu z parkingu. Obawiała się, że Marco za sekundę szarpnie jej ramię i siłą zaprowadzi do samochodu, aczkolwiek po pokonaniu kilku następnych metrów, nie zmaterializował się obok. Ukradkiem rozejrzała się dookoła - na placu stały tylko trzy pojazdy, a on zmierzał do jednego z nich. Dał jej spokój, odetchnęła z ulgą. Nie miała jednak pojęcia, iż chłopak wyobraził to sobie zupełnie inaczej, gdyż moment później dobiegł ją cichy warkot silnika, a wóz zatrzymał się tuż obok. Kierowca opuścił szybę i ponownie mierzyli się wzrokiem.
   -Termometr wskazuje minus piętnaście stopni na zewnątrz, u mnie dwadzieścia dwa na plusie. Nadal się wahasz?
   -Tak.
   -Więc gram mocniejszą kartą. - powiedział tajemniczo, ściskając pomiędzy dwoma palcami... Jej nieśmiertelnik. -Nie odzyskasz go, jeśli nie wsiądziesz. Masz pół minuty.
   -Ty świnio! - warknęła, zakładając ręce na piersi. Roześmiał się głośno, machając płytką na wysokości kierownicy.
   -Ach, słyszałem obelgi z twoich ust tyle razy, że nie wywierają już na mnie żadnego wrażenia.
   -Zrobiłeś to specjalnie. - rzuciła, postawiona pod ścianą obchodząc maskę auta i zajmując ostatecznie fotel pasażera. -Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj.
   -Na życzenie, o pani. - zamknął okno i przyciskając pedał gazu, włączył się do ruchu.
   Pragnęła na siłę dotrzymać swojego postanowienia i nie przeprowadzać z nim żadnej rozmowy, gdyż on, zgodnie z rozkazem, milczał, aczkolwiek znacząco utrudniał jej zadanie. Wyglądając za szybę, nie widziała kompletnie nic, ponieważ były nieznacznie przyciemniane, a na dworze od dawna panował mrok. Nie poratuje się sms-em do Julii czy Marcela, bo rozświetlony ekran denerwowałby go jako kierowcę, no i z pewnością nie omieszkałby lukać w treść jej wiadomości. Zdesperowana ogarnęła więc wnętrze wozu i przeżyła kolejny szok. Skórzane, eleganckie obicia, automatyczna skrzynia biegów, wypasione, najlepszej jakości radio. Spojrzała na niego zaniepokojona, lecz skupiał się na prowadzeniu tego cudeńka. Po raz pierwszy jechała tak pięknym i zadbanym autem, zdobyła za to kolejny dowód na ogromne bogactwo siedzącego obok blondyna. Zachodziła w głowę, skąd on się urwał, ale nie miała pomysłu, jak wydobyć od niego te informacje. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, lecz nie potrafiła już dłużej czekać, bo pula jej pytań wciąż pęczniała.
   -Jaki to model? - rzuciła bezceremonialnie, wskazując na tapicerkę. Obserwowała go z błyskiem w oku, a on domyślał się, dlaczego o to zapytała. Budziły się pierwsze podejrzenia.
   -Aston Martin. - odparł, zachowując opanowanie. -Sprowadzony prosto z Wielkiej Brytanii.
   -Luksusowo-sportowa marka. - mruknęła do siebie, jednak i tak usłyszał, przez co uśmiechnął się połowicznie. -Twój?
   -Nie, wypożyczyłem. - odgryzł się, wykonując finezyjny ruch kółkiem w celu zmiany pasa. -Oczywiście, że mój. Ciężko na niego pracowałem, więc uważam, że zasłużyłem.
   Uniosła brwi, nie chcąc uwydatnić swojej porażki. Faktycznie, musi pracować dzień i noc, aby zarobić na tak rozrzutne życie, jakie prowadzi. Przepuszcza fortunę na ubrania, drugą na wyżywienie w restauracjach, a największą na najwyższej klasy samochody. Okrada banki? Stacje benzynowe? Ma ojca milionera? Czy sam nim jest?
   -Pozwolisz mi na niedyskretną upierdliwość? - przygryzła wargę, nie spuszczając z niego wzroku. Prychnął, rozsiadając się wygodnie w fotelu.
   -Nie wiem. Ostrzegałaś, żebym się zamknął.
   -Przepraszam. - zawstydzona przypomniała sobie, iż ma rację, zaskakując go jednocześnie szybkim wycofaniem się. Bała się go. I dobrze, bo walcząc z jej umiejętnościami detektywistycznymi, mógłby popełnić błąd. Błąd, który pewnie nie doczekałby się wybaczenia.
   Do samego końca wymieniali między sobą wyłącznie formalne zdania: Irmina nakierowywała Marco, aby bez zbędnych pomyłek trafił na jej ulicę. Tak też się stało. Dzięki ich sprawnej współpracy po niecałych dwudziestu minutach zatrzymał pojazd przed wieżowcem, po czym zgasił silnik. Znów milczeli. Tancerka chciała już opuścić kokpit tego ósmego cudu świata, gdy poczuła na ramieniu jego dłoń.
   -Pracuję w dużej spółce w Dortmundzie. - przyznał, bacznie dobierając słowa. -Mnóstwo ludzi, ogromne zyski, pokaźne pensje. Stąd to wszystko.
   -Okej, nie tłumacz się. - ucięła, skubiąc skórki paznokci. Struchlała ze stresu. Widział to i nie chciał, by na pożegnanie wystawiła mu opinię egoisty. Najbardziej okrężnie, jak umiał, powiedział prawdę - Borussia Dortmund jest przecież sporą korporacją, do której należą choćby zawodnicy, sztab szkoleniowy oraz fani, a na konto każdego miesiąca wpływa kilkanaście tysięcy euro. Niczego nie pominął, więc czym ją uraził?
   -Nie chcę, żebyś miała mnie za palanta. - drążył, wciąż przyglądając się drobniutkiej dziewczynie, choć ona nie odważyła się odwrócić w jego stronę.
   -A co, myliłabym się? - palnęła, biorąc głęboki wdech. -Lepszego wrażenia nie zrobiłeś. Oddaj mi, proszę, nieśmiertelnik i znikam.
   -Nie oddam.
   -Co?! - dopiero teraz połączyła ich spojrzenia, a jej źrenice rozszerzyły się nienaturalnie. -Obiecałeś! Poświęciłam ci kilka godzin, by go w końcu odzyskać!
   -Wiem, ale jeśli dostaniesz go dziś, więcej się nie zobaczymy. - uśmiechnął się pogodnie, stukając palcami o kierownicę. -Następnym razem będzie twój.
   -Cham i prostak. - warknęła, otwierając drzwi. -Weź go sobie, już go nie potrzebuję.
   -Irmina...
   -Spierdalaj! - wrzasnęła, uciekając do wejścia na klatkę schodową, nawet nie odwracając się za siebie. Marco zdał sobie sprawę, że go olała, aczkolwiek nie było mu z tym ani dobrze ani źle. Miał czyste intencje, chciał po prostu ponownie ją spotkać. I osiągnie ten cel, czy jej się to podoba czy nie.

***

Jestem zadowolona - wyszło tak, jak chciałam. Wprawdzie nie planowałam rozłożyć tego spotkania na cały rozdział, ale skoro to ich pierwsze... :)

Przepraszam za fałszywy alarm z rozdziałem w poniedziałek. Zamiast zapisać wersję roboczą, po prostu ją opublikowałam, a zawierała zaledwie jedną trzecią rozdziału... Teraz jest już w całości :)

Co myślicie o zachowaniu Irminy i Marco? Komentujcie ♡

niedziela, 20 września 2015

Siedem: Spotkanie



You've carried on so long
You couldn't stop if you tried it
You've built your wall so high
That no one could climb it...


21. stycznia 2014, wtorek
   -Wytłumacz mi, jak na to wpadłeś. - rzucił, odwracając się do piłkarza wiążącego swoje korki. On sam stał przy swoim miejscu w samych bokserkach i nawet nie pomyślał jeszcze o tym, by założyć swój komplet w żółto-czarnych barwach, choć na ostatni, finałowy mecz wyjdzie w pierwszym składzie. -Auba! Tak, do ciebie się zwracam. Skąd wiedziałeś, że to numer telefonu?
   -Widziałem to kiedyś w internecie. - mruknął, wciąż pochylony nad obuwiem. -Ktoś założył stronkę z pomysłami na nieśmiertelniki. Pisali o wykuwaniu różnych znaków w odbiciu lustrzanym, przedtem odwracając je o dziewięćdziesiąt lub sto osiemdziesiąt stopni. Oryginalne i trudne do ogarnięcia.
   -Jasne, że trudne, skoro ja też się w tym nie połapałem. - wtrącił Mario, podchodząc do dwójki przyjaciół. -Marco, zrozumiałbyś to, ale ty w sieci oglądasz tylko pornografię, w poszukiwaniu nowych pozycji, prawda?
   Blondyn sparaliżował go wzrokiem, co następnie spotkało także Aubameyanga, gdy wybuchnął dzikim śmiechem, zwracając na siebie uwagę pozostałych chłopaków w szatni. Kilku nie powstrzymało się przed zapytaniem o powód tego ataku, aczkolwiek nie zdradzili nic, nie chcąc sprowokować docinek pod adresem Reusa. Żarty żartami, lecz i te mają swoje granice, poza tym, samemu Marco podnosiły one ciśnienie, więc nie warto doprowadzać do wrzenia. Ciągle wierzą, że ich kumpel mimo wszystko kiedyś się zmieni.
   -Nie interesuj się, czego szukam w necie. - sarknął, ubierając w końcu koszulkę z numerem '11'. -Ja za to zastanawiam się, czego w temacie nieśmiertelników szukał Auba: planujesz kupić mi podobny na urodziny?
   -Chyba śnisz. - znów się roześmiał, poklepując go po ramieniu. -Jesteś niegrzeczny, nie zasługujesz.
   -Aniołkiem nigdy nie będę. - cwaniacko uniósł brwi. -Nawet po śmierci. Spalę się w piekle.
   -Spokojnie, nikt po tobie nie zapłacze. - rzucił Götze, ignorując drugie z rzędu, mordercze spojrzenie pomocnika. -Ale na pogrzeb wpadniemy. Włożyć ci piłkę do trumny?
   -Zaraz to ja ciebie wyślę do piachu.
   -Wybacz. - zakrył usta dłonią, by jego rozbawienie nie wyszło na jaw. -Przecież nie o tym rozmawiamy. Kiedy napiszesz do tej dziewczyny?
   -Nie wiem. - wzruszył ramionami, tym razem biorąc do rąk spodenki. Od kilku dni to nie piłka mieszała mu w głowie, a właśnie ta szczupła blondynka, z którą wreszcie może się skontaktować. -Dziś wieczorem albo jutro rano... Muszę znaleźć odpowiednio dużo czasu, aby wkupić się w jej łaski.
   -Ona oleje cię, jak tylko zobaczy, że ty to ty. - skwitował bezlitośnie Mario. -Przecież nazwała cię 'obrzydliwą świnią'.
   -Dlatego trzeba zrobić dobre drugie wrażenie.Czy ty przestaniesz kiedyś rżeć?! - warknął do chichoczącego z twarzą w swoim trykocie Gabończyka, który powoli dławił się własnym śmiechem.
   -Woody, szansę na dobre wrażenie masz tylko jedną. - upomniał go, spoglądając na kolegę. -Później możesz już tylko błagać o przebaczenie.
   -Nie znasz się. Zobaczysz, że będzie się domagała, żebym ją...
   -No, chłopaki! - usłyszeli, a zaraz potem zamknęły się drzwi. W pomieszczeniu pojawił się właśnie trener Klopp. -Za pięć minut w tunelu, za dziesięć wychodzimy na boisko. To nie mecz o stawkę, ale gramy z Bayernem o zwycięstwo w całym turnieju, więc wygrany bierze jeszcze prestiż. Dajcie z siebie wszystko, stwórzmy świetne show, pokażmy, że potrafimy rywalizować z nimi jak równy z równym. Reus... - oczy szkoleniowca utkwiły w jednej z najjaśniejszych gwiazd jego zespołu, a za nimi podążyły kolejne pary. -Rozumiem, że wystąpisz dziś jedynie w koszulce i gatkach? Mam nadzieję, że są elastyczne i odporne na pękanie, bo w przeciwnym razie wyrzucą cię z murawy.
   Marco aż poczerwieniał ze złości i zażenowania, a wyjściu trenera towarzyszyły salwy śmiechu. W pośpiechu uzupełnił strój, zawiązał buty i dołączył do opuszczających szatnię zawodników.

~~~

22. stycznia 2014, środa
   Dzień, jak co dzień - wraz z Julią i Marcelem wychodziła właśnie z próby ich zespołu. Zmęczeni, ale szczęśliwi, ponieważ trenowali dziś prawie dwie godziny, a Ann-Kathrin, ku zdziwieniu Irminy, trzymała się od niej z daleka. Może w końcu dotarło do niej, że nigdy nie znajdą wspólnego języka i nie powinny ze sobą zadzierać. To, że przebywają w swoim towarzystwie na zajęciach kilka razy w tygodniu, zapewne w zupełności wystarcza obu paniom.
   -Wpadniecie do klubu czy odwieźć was do domu? - zapytał chłopak, gdy wsiedli do jego auta. Przyjaciółki spojrzały na siebie, podejmując błyskawiczną decyzję.
   -Czemu nie? - Kastner wzruszyła ramionami. -Dziś bardzo chętnie wypiję drinka, skoro prowadzisz. Prawda, Jull?
   -Pewnie! - długowłosa uśmiechnęła się promiennie do bruneta, któremu serce prawdopodobnie podskoczyło do gardła. Kochał w niej wszystko, a najbardziej to, że dzielą tą samą pasję oraz współpracują w jednej grupie. Jedyną przeszkodą, stojącą mu na drodze, był jego najlepszy kumpel - Marcel doskonale wiedział o zafascynowaniu Julii osobą Marco Reusa i odkąd dotarło do niego, że piłkarz spotka się z Irminą, dręczyły go podwójne obawy. Bo jeśli wszystko się wyda? Jeśli Irma i Woody znienawidzą się jeszcze bardziej, a ten zainteresuje się jego ukochaną? Przewidział taki scenariusz, lecz nie dopuszczał go do wiadomości. Dlatego postanowił nikomu o tym nie mówić i miał nadzieję, że Armin i Robin uszanują jego decyzję. Prawda i tak kiedyś ujrzy światło dzienne, lecz wierzył, że do tego czasu uda mu się poderwać Wessler, a Reus i Kastner zagną czasoprzestrzeń i przypadną sobie do gustu, łamiąc przy okazji wszystkie stereotypy i czarne wizje Kaula. To także całkiem realne rozwiązanie.
   Kilkanaście minut później siedzieli już w Cocaine, sącząc kolorowe trunki. Dołączyli do nich Robin oraz Armin, a także imiennik Fornella - Marcel Ramsey. Dziewczyny śmiały się ciągle, że jego ekipa liczy tylu znajomych, iż zapamiętanie ich tożsamości zajmie im jeszcze kilka lat, ale liczyło się przecież to, że dobrze się ze sobą czują i potrafią o wszystkim porozmawiać. Na tym polega przyjaźń.
   -Hej, wiecie, że w piątek wraca Bundesliga, prawda? - wypaliła nagle Julia, lustrując po kolei twarze zgromadzonych. -Czy ktoś z was wybiera się w sobotę na mecz Borussii?
   Wszyscy mężczyźni wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia, a druga z tancerek tylko przewróciła oczami. Chłopcy świetnie zdawali sobie sprawę, że przy tych dwóch blondynkach Reus jest tematem tabu, choć dość często dyskutowali o futbolu, umiejętnie omijając jego postać. Nauczyli się tego, choć wcale nie było łatwo. Nie chcąc robić zbędnego szumu, musieli przestrzegać zasad.
   -Marcel i ja prawdopodobnie idziemy. - rzucił Robin, trącając pod stołem stopę Forniego. -Nie możemy opuścić pierwszego spotkania w rundzie wiosennej, to nie w naszym stylu.
   -Oczywiście, przyjacielu. - syknął przez zaciśnięte zęby brunet, oddając kopa prosto w kostkę olbrzyma. Jego uwadze nie umknął fakt, iż obiekt jego westchnień wpatruje się w niego z ogromną nadzieją w oczach, więc zerknął na nią z takim spokojem, na jaki tylko się zdobył. -Chcesz iść z nami?
   -A wykombinujesz dla mnie wejściówkę?
   -Oddam ci swoją. - wtrącił Armin, ratując kolegę z opresji. -Ktoś musi zostać w klubie, skoro oni znów zaplanowali balety.
   -Rany, skąd macie tyle biletów? - dopytywała uszczęśliwiona Niemka, której uśmiech nie schodził z twarzy. Kaul uniósł zgryźliwie brew, oczekując kolejnego, inteligentnego wybrnięcia z sytuacji. 
   -Sprzedają w kasach. - roześmiał się, idealnie zgrywając przeciętnego kibica. -Wystarczy odpowiednio wcześnie go kupić.
   -Ale te na trybunę VIP-owską trochę kosztują, no nie? - wtrącił Robin, na co tancerz niemal zabił go wzrokiem. -Co, po prostu stwierdzam fakty.
   -Zapominając, że ciężko pracuję, by na nie zarobić. - warknął, szybko szukając kolejnych argumentów na swoją obronę. -Poza tym, niektórzy moi dobrzy znajomi...
   -Słuchajcie. - przerwała mu Irmina, od pewnego momentu wyłączona z rozmowy, za to głęboko pogrążona w ekranie telefonu, co po raz kolejny uchroniło tyłek Fornella. -Dostałam sms-a.
   -Od kogo? Pokaż. - zainteresowała się Jull, odbierając iPhone'a z rąk przyjaciółki, po czym odczytała wiadomość na głos.

"Cześć, Mała... Widzieliśmy się tylko raz, przez krótką chwilę, ale będziesz musiała znieść mnie ponownie. Tak się składa, że wpadłem w posiadanie należącego do Ciebie przedmiotu... Znajdziesz chwilę, by odebrać go osobiście?"

   -Co za palant! - oburzyła się Kastner, wymachując rękoma. -Wcale nie jestem mała... Jakim prawem zwraca się do mnie w ten sposób?
   -Irma, kochanie. - Wessler odwróciła się do niej przodem i położyła dłonie na jej ramionach. -Nie rozumiesz? On znalazł twój nieśmiertelnik. 
   -O mój Boże. - jęknął cicho Marcel, zaglądając w ekran aparatu przez ramię koleżanki. Stał się tak podekscytowany, iż z trudem to ukrył, przez co męska część jego paczki skarciła go wzrokiem i natychmiast się opanował. -Noo... To świetnie.
   -Po części. - mruknęła, wykrzywiając usta w grymasie zniesmaczenia. -Bo chyba domyślam się, kim jest ten cudowny kasanowa.

~~~

26. stycznia 2014, niedziela
   Stała przed otwartą szafą już od piętnastu minut, przeglądając wszystkie ubrania, które mieściła. Postanowiła, że na sto procent nie założy sukienki przed kolano, gdyż z pewnością okaże się zbyt wyzywająca, no i termometry na zewnątrz nadal wskazują ujemne temperatury. Nie chciała jednak wyglądać niechlujnie, bo nie zna chłopaka i mimo wszystko chciałaby wywrzeć na nim wrażenie. On się nie popisał, ale ona ponownie zamierza pokazać klasę.
   Po krótkiej debacie z własnymi myślami zarządziła, iż ubierze skórzane spodnie rurki do botków na obcasie, a całości dopełni luźna koszulka z dekoltem i sportowa marynarka, na którą narzuci, rzecz jasna, zimową kurtkę. Przypuszczała, że pożałuje tego wycięcia w bluzeczce, aczkolwiek nie będzie udawała grzecznej, ułożonej panienki, skoro ma do czynienia z niewychowanym egoistą. Umiała łączyć elegancję z bezczelnością i zazwyczaj wychodziło jej to całkiem nieźle. Teraz trafia się idealna szansa, by znowu to sobie udowodnić.
   Wyciągnęła z szafy pełen komplet, powiesiła go na wieszaku, po czym powędrowała do łazienki ułożyć włosy i wykonać makijaż. W tym samym czasie on obudził się w swoim mieszkaniu, w ukochanym łóżku, leniwie spoglądając na zegarek. Dopiero rano udało mu się zasnąć po wczorajszym meczu z Augsburgiem, przez który zresztą stracił dobry humor, ponieważ nie utrzymali prowadzenia i jedynie zremisowali z dużo słabszym rywalem. On sam po tej batalii wytykał sobie liczne, indywidualne błędy, choć później usłyszał od dziennikarzy, że i tak został najjaśniejszym punktem BVB. Cieszył się, ale nie popadał w euforię, gdyż od kilku miesięcy nie traktuje tego typu gadek poważnie. Na każdym kroku napotyka plotki związane z jego przenosinami do Anglii, Hiszpanii, Francji, a tak naprawdę w ogóle ich nie rozważał. W Dortmundzie miał swój dom, rodzinę, przyjaciół i to tutaj chciał zostać przez najbliższe lata. 
   Wstał wreszcie, popychany potrzebą czasu i zorientował się, że nie wypada jechać na spotkanie w dresie, w dodatku klubowym. Nie chce zdradzać jej swojej tożsamości, jeśli go nie kojarzy, to jej strata, a jemu to na rękę. Będzie mógł przekonać się, co rzeczywiście sądzą o nim kobiety. Zanim jednak na poważnie podniósł się z posłania, wysłał do dziewczyny wiadomość.

"Pamiętasz, że to dziś? Nie mogę się doczekać."

   Od środy nie dała znaku życia, a on polubił przedrzeźnianie jej. Od samego początku wyzywała go na pojedynki wzajemnego ripostowania wypowiedzi, co faktycznie stanowiło dla niego swego rodzaju sprawdzian, który próbował zdać. Też umiał kozaczyć, niektórzy powtarzali, że gdy ma ochotę, robi to po mistrzowsku, więc nigdy się nie poddawał, a już na pewno nie w starciu z tak kontrowersyjną i oryginalną panną. Bo nie miał wątpliwości, że właśnie z takową się umówił.
   Dopieszczał swoją fryzurę żelem, kiedy otrzymał odpowiedź. Zamarł na parę sekund, z ręką zamoczoną w śliskiej mazi, a następnie palcami wolnej dłoni odblokował smartfon i roześmiał się głośno.

"Nie pieprz tyle, tylko się pospiesz, nie będę na Ciebie czekać. Pozdrawiam ozięble."

   Coraz bardziej mu imponowała. Tak bardzo, że jej charakter, a raczej tajemniczość przeradzała się w swego rodzaju obsesję. Spryskał się zatem ulubionym perfum, przebrał w cywilne ciuchy, pozbierał potrzebne rzeczy, w tym tą najistotniejszą i wyszedł z mieszkania, kierując się wprost do windy. Zjechał do podziemnego garażu, gdzie czekał jego Aston Martin i zasiadł za kierownicą ze świadomością, iż od spotkania z właścicielką nieśmiertelnika dzieli go zaledwie około kwadrans.
   Gdy podjechał pod Vapiano, które wyznaczyli na umówione miejsce, dziewczyny jeszcze nie było. Uśmiechnął się tryumfalnie i po opuszczeniu wnętrza wozu, skierował się ku wejściu do restauracji. Zdążył zamówić sok jabłkowy i zająć ulubiony stolik w kącie, kiedy na parkingu zatrzymała się taksówka, z której wysiadła. Poznał ją, takich ludzi się nie zapomina. Lustrując ją od góry do dołu doszedł do wniosku, że jest jedną z najseksowniejszych kobiet, jakie do tej pory widział. Nie oceniał jej po grubej, zimowej kurtce, a po silnych, ale zgrabnych nogach w obcisłych spodniach. I już wiedział, że w swojej sypialni przyjąłby ją z otwartymi ramionami.
   Rozejrzała się, przekraczając próg, lecz nie dał jej znać o swojej obecności. Szukała go wzrokiem, co nie zajęło jej szalenie dużo czasu, ponieważ wciąż intensywnie się w nią wpatrywał i gdy to zauważyła, zmarszczyła czoło. Przeczucie ją nie zawiodło - do ostatniej chwili łudziła się jeszcze, iż w środku czeka ten powalająco przystojny, napakowany brunet, ale rozum podpowiadał jej, że nie tędy droga. Byłaby wręcz zaskoczona jego widokiem, jednak z drugiej strony cieszyła się na drugą bitwę słowną z farbowanym podrywaczem. Teraz zyskała już pewność, że jego blond wyszedł spod ręki profesjonalnego fryzjera.
   Odetchnęła głęboko i niespiesznym, subtelnym krokiem ruszyła w jego stronę. Chłopak w międzyczasie wstał i wygładził koszulkę, a ona dostrzegła, że obecnie jego ciało okrywa kilkaset lub nawet kilka tysięcy euro. Nosił okropnie drogie ubrania, które niejednokrotnie widywała w witrynach salonów znanych projektantów. Dało jej to do myślenia, ponieważ delikatnie zaczęła obawiać się tego, z kim chce wejść w relację. Może okaże się alfonsem porywającym kobiety do nielegalnej pracy zagranicą? To tłumaczyłoby jego kretyńskie zachowanie pamiętnego wieczora pod Cocaine. Chryste, nie pozwól tej młodej niewieście na nic głupiego. Spokój i opanowanie.
   -No, proszę. - odezwał się jako pierwszy, cwaniacko unosząc brwi. -To jednak nie ja jestem tym spóźnionym.
   -Przepraszam. - odpowiedziała lekko zmieszana. Nagle zatraciła gdzieś swą błyskotliwość. -Nie przypuszczałam, że w mieście są tak duże korki. Gdybym nie wezwała taksówki, pewnie trwałoby to jeszcze dłużej.
   -W porządku, nie gniewam się. - zapewnił pogodnie, wyciągając przed siebie dłoń. -Dobrze, że ostatecznie dotarłaś. Jestem Marco.
   -Irmina. - gdy splotła ich palce, blondyn finezyjnie musnął ustami jej skórę powyżej knykci, co totalnie zwaliło ją z nóg. Nie spodziewała się, że dysponuje tak wysokim poziomem kultury osobistej. Ciałem zielonookiej wstrząsnęły przyjemne dreszcze, lecz postarała się, by nowy znajomy tego nie poczuł. -Dodałabym, że miło cię poznać, ale po naszym ostatnim starciu to chyba niezbyt trafne określenie.
   -Obawiam się, że na moje nieszczęście masz rację. - przyznał, zsuwając płaszczyk z jej ramion, by następnie powiesić go na wieszaku, po czym oboje zasiedli przy stoliku naprzeciwko siebie. -Co gorsza, moi przyjaciele śmieją się, że straciłem już szansę na dobre wrażenie, ale podobno do trzech razy sztuka.
   -Być może. - potwierdziła, przygryzając wargę. Onieśmielał ją, na to się nie przygotowała. Liczyła, że zmiażdży go inteligencją, tymczasem on gra jej kartami. Twardy orzech do zgryzienia, który budził jej podziw. Przynajmniej na razie.
   -Napijesz się czegoś? - spytał, podając jej menu. -A może zjesz?
   -Emm... W zasadzie tak, chętnie. Przyznaję, że trochę się stresowałam, przez co nie przełknęłam nawet kęsa z obiadu. - zerknęła na niego, ale tylko się uśmiechnął i gestem ręki zachęcił ją do wybrania jednego z dań. Sam zamierzał poprosić kelnerkę o uwielbiany makaron - w sumie to dla niego najczęściej odwiedzał Vapiano. Dziś jednak nie pojawił się tutaj ani dla posiłku ani dla soku jabłkowego. Dziś, zupełnie anonimowo, wymieniał uprzejmości z uroczą blondynką, przeglądającą właśnie kartę z jedzeniem.
   Gdy pani z obsługi podała piłkarzowi wcześniej wspomniany napój, domówili upatrzone potrawy, a ich spojrzenia ponownie się skrzyżowały. Wiedzieli, że cisza jest uciążliwa, lecz nie przejmowali się tym. On rozumiał, że ona nie pała do niego wyjątkową sympatią, ona natomiast wciąż żyła w przekonaniu, że on przywdziewa maskę nienagannego mężczyzny. Pozory mylą. Wyprowadzały w pole ich obojga.
   -Irmina. - powtórzył powoli. -Ładne imię. I bardzo rzadkie, prawda? Bynajmniej nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek poznał dziewczynę o takim.
   -Zgadza się. Moi rodzice chcieli być oryginalni i udało się im. Nie narzekam, jestem dumna, że wyróżniam się z tłumu chociaż imieniem.
   -Więc 'I.K' na nieśmiertelniku to imię i nazwisko?
   -Dokładnie. Irmina Kastner, jeśli już tak wciągnęły cię moje personalia.
   Zmarszczył brwi, cofając się kilka zdań wstecz. Rzeczywiście, godność nie byle jaka, ale czy aby na pewno słyszy ją po raz pierwszy? Uśmiechnął się półgębkiem, nie spuszczając wzroku z towarzyszki. Próbował połączyć wątki i pojąć, czy to, co odkrył, w ogóle jest możliwe. Czy ma prawo bytu. Bo jeśli tak, to czuł się zdobywcą świata.
   -Dlaczego ciągle mi się przyglądasz? - zapytała z niepokojem w głosie. Naprawdę nie miała pojęcia, o co mu chodzi.
   -Jesteś jedynaczką? - rzucił, ignorując jej dociekliwość. Prześwidrowała go niepewnie, rozszerzonymi źrenicami.
   -Tak. Czy to ma jakieś znaczenie?
   -Czym zajmujesz się na co dzień?
   -Marco, radziłeś sobie świetnie, ale teraz wszystko psujesz. - odparowała ostrożnie, opierając łokcie na blacie. -Po co ci te informacje? Chcesz napisać moją biografię czy zebrać wystarczająco dużo danych, by mnie wykorzystać i zgwałcić?
   -Wybacz, jeśli odebrałaś to w ten sposób. - wyszczerzył się przepraszająco, gdy dotarło do niego, że ją przestraszył. -Po prostu... Męczyłem się z twoim nieśmiertelnikiem tak długo, że teraz chciałbym wiedzieć coś więcej. Jest intrygujący.
   -To robota dla elokwentnych i sprytnych ludzi. - przymknęła powieki, obserwując jego reakcję. Zdziwiony otworzył usta, aczkolwiek zdołał się opanować.
   -Nie ukrywam, pomagali mi kumple. - przyznał, unosząc ręce w poddańczym geście. -Bardzo mi zależało, żeby cię znaleźć, bo sam noszę takie identyfikatory i darzę je ogromnym sentymentem, więc zdawałem sobie sprawę, ile dla ciebie znaczą.
   Na dowód swoich słów ściągnął zawieszoną na szyi blaszkę i podał ją zaskoczonej Irminie. Zawierała kilka życiowych zdań, wypowiedzianych parę lat temu przez jego mamę, które bardzo utkwiły mu w pamięci i aktualnie stanowiły jedno z jego mott życiowych. Widział, z jaką pasją obraca ją w palcach i wierzył, że błyskawicznie odzyska jej zaufanie. Musiał je zdobyć, aby działać według planu. Aby mieć pewność, że weźmie rewanż na właściwej osobie i utrze nosa najlepszemu przyjacielowi.
   -Dużo ich posiadasz?
   -Całkiem sporo. Nie prowadzę księgowości, nie określę dokładnej liczby, ale przy okazji pokażę ci kolejne.
   Uśmiechnęła się. Miała przepiękny uśmiech: prosty, szczery i subtelny jednocześnie. I była jego wrogiem numer jeden.
   -Jestem tancerką. - oświadczyła w końcu, chłonąc jego przenikliwe spojrzenie. -Od trzech lat tańczę w zespole z paczką bliskich znajomych, a ogólnie od dziecka. Kocham to i nie wyobrażam sobie, że kiedyś będę musiała przestać. A teraz cię przeproszę, ale potrzebuję skorzystać z toalety. Obiecuję, że nie ucieknę.
   Puściła do niego oczko, po czym oddaliła się bez pośpiechu. Marco natomiast, gdy Niemka zniknęła mu z pola widzenia, wyjął z kieszeni telefon i wystukał na klawiaturze treść sms-a do Marcela.

"Pilnuj od dziś swojej Irminy. Niezła z niej dupa, ale kiedy ją dopadnę, będzie za późno na ratunek."

   Zadanie niełatwe. Przecież nic nie jest łatwe.

...But I'm gonna try

***

Powyżej dowód mojego niezdecydowania i nieprzewidywalności moich pomysłów: od początku Marco miał rozpoznać Irminę w tym samym czasie, w którym ona rozpoznałaby jego, jednak pisząc ten rozdział, doszłam do wniosku, że będzie ciekawiej, jeśli on skojarzy ją już teraz. I oto jest ;)
Nie wiem, czy właśnie takiego spotkania oczekiwałyście, nie wiem, czy spełnia Wasze wymagania. Na swoją obronę mogę powiedzieć tylko tyle, że w przyszłym rozdziale je dokończę.
Dziękuję za tą jedenastkę (a w zasadzie dziesiątkę) pod poprzednią częścią. Jesteście niezastąpione♡

sobota, 12 września 2015

Sześć: Rozwiązanie

10. stycznia 2014, piątek
   Nie spieszył się zbytnio, pomimo iż nie pozostało mu wiele czasu. Ze stoickim spokojem zjadł śniadanie, poszedł do toalety i przebrał się w klubowy dres, a obecnie kończy pakowanie walizki. Na zgrupowania zawsze zabierał jeden z najmniejszych bagaży i być może dlatego nie był pewien, czy wszystko zabierze. Potrzebował naprawdę absolutnego minimum, w końcu wyjeżdżał w sprawach zawodowych, nie na prywatne wakacje, a i tak sto razy sprawdzał zawartość swojej torby. Przezorny zawsze ubezpieczony.
   Siedząc na kanapie zastanawiał się, czy do swoich rzeczy powinien dorzucić paczkę prezerwatyw. Zdawał sobie sprawę z urody hiszpańskich kobiet i miał nadzieję, że uda mu się zaliczyć choć jeden przygodny numerek z jakąś pięknością. To niepoważne i niemoralne z jego strony, ale nie pogardziłby taką okazją. Rozważania pochłonęły go na tyle, że był już nieco spóźniony, gdy otrzymał sms-a od Marcela.

"Marco, masz ostatnie dwie minuty. Jeśli natychmiast nie zejdziesz na dół, odbierzesz sobie ten samochód z lotniska telepatycznie."

   Uśmiechnął się pod nosem, lecz automatycznie spoważniał, kiedy spojrzał na zegarek. Faktycznie, przesadza. Szybko pozbierał ciuchy, założył buty oraz kurtkę, ogarnął jeszcze wzrokiem mieszkanie i z rączką walizki w dłoni skierował się do drzwi. Miał już nacisnąć klamkę, ale wiedział, że nie wyjdzie bez najważniejszego przedmiotu. Te osiem dni na obozie poświęci nie tylko ciężkiej pracy. Ma do rozszyfrowania treść nieśmiertelnika, prowadzącego do jego właścicielki i musi załatwić to jak najszybciej. Biegiem pomknął więc do sypialni, wrzucił zagadkę roku do kieszeni i zszedł w końcu na parter. Wychodząc z klatki zorientował się, że Marcel jest na niego zły.
   -Oszalałeś? - krzyknął do niego, gdy podążali do podziemnego garażu. -Jest dziesięć stopni na minusie, zamarzłbym tu na śmierć!
   -Sorry. - mruknął Marco, szukając w spodniach kluczy do swego ukochanego Astona Martina. -Ale nadal żyjesz. Uratowałem ci życie?
   -Idiota. - sarknął Fornell, kręcąc głową. -Dawaj te pieprzone kluczyki i spadamy, bo na końcu Klopp stwierdzi, że twoje spóźnienie to moja wina.
   Tancerz obiecał Reusowi, że odwiezie go na lotnisko przed wylotem do La Manga, by później odstawić wóz z powrotem na jego miejsce. Mógł oczywiście opłacić parking, lecz piłkarz słusznie obawiał się nieprzewidywalności fanów, którzy przecież nie raz przyłapali go za kierownicą, zatem byli doskonale poinformowani, jakim modelem porusza się po mieście. Poza tym, panowie znali się od prawie dwudziestu lat i ufali sobie niemal bezgranicznie. Traktowali się jak bracia, których nigdy nie posiadali i jednocześnie przyjaciele, mogący na sobie polegać. Świętą trójcę uzupełniał rzecz jasna Robin, często żartobliwie nazywany 'tatusiem' ze względu na nietuzinkowy wzrost. Gdyby dodać do tego bliskich znajomych z Cocaine, tworzyła się naprawdę zgrana ekipa, nie zawsze z inteligentnymi pomysłami, ale za każdym razem miło spędzająca czas. I właśnie to stanowiło ich priorytety.
   -Co ty dziś taki rozćwierkany? - odezwał się Marcel, dostrzegłszy, że jego towarzysz ciągle się uśmiecha i podryguje w rytm dobiegającej z radia muzyki. -Znów zostawiłeś w mieszkaniu panienkę?
   -Spadaj. - uderzył go w ramię, wypuszczając powietrze z ust. -Ostatnio się w to nie bawię. Powiem ci więcej: nie wziąłem gumek.
   -Brawo, powód do prawdziwej dumy. - brunet przewrócił oczami, na co Marco roześmiał się głośno. -Teraz kupisz je w każdym spożywczaku.
   -Jeśli dostaniemy wolne, na pewno nie wyjdę sam. Chłopaki pomyśleliby, że mózg mi upadł, gdybym wybrał się do sklepu po kondomy.
   -Mózg upadł ci w gimnazjum, kiedyś przyznałeś, że wszczepiali ci implanty na zapchanie dziury.
   -Zejdź ze mnie! - oburzył się, energicznie gestykulując rękoma. -Pójdę z Aubą albo z Mario, oni zrozumieją.
   -A zaakceptują? - uniósł brwi, zerkając na niego kątem oka. Blondyn wzruszył ramionami.
   -Nie obchodzi mnie to. Niech trzymają nos w swoich sprawach.
   -Przyjaźnicie się, martwią się o ciebie tak samo, jak ja.
   -Zupełnie niepotrzebnie.
   -Marco, do czego to prowadzi? - spytał wprost, zatrzymując auto przed przejazdem kolejowym. Kilka osób odwróciło się, szeptając między sobą - zostali rozpoznani, ale nie dbali o to. -Przelecisz wszystkie singielki albo i nie w Dortmundzie i co? Zaczniesz wycieczki do Kolonii? Czy do Leverkusen, bo bliżej? Weź się w garść, chłopie!
   -Nie pouczaj mnie. - warknął, szczerząc się kpiąco. -Do kolekcji zabrakłoby mi pewnie tej twojej Irminy i jej koleżaneczki.
   -Zapomnij. Nie dotkniesz ani jednej, ani drugiej.
   -Nawet bym nie zaryzykował, przypuszczam, że posuwałem już lepsze, niż one dwie. - odgryzł się, ucinając tym samym temat, gdyż nawet nie pozwolił Fornellowi dojść do słowa. -Swoją drogą, nie będę za nią biegał, żeby ją przeprosić, nie chcę już o tym słyszeć. Skoro tak bardzo spieszyła się do domu, niech teraz żyje w przekonaniu, że faktycznie wredna z niej suka.
   -Ale ona nie...
   -Odpuść. - rzucił krótko, wyglądając przez szybę. Przejeżdżający pociąg wydawał się nie mieć końca. -Mój czas dla niej minął, mam już inną poszukiwaną.
   -O czym ty mówisz? - popatrzył na niego zainteresowany. -Zakochałeś się? Doczekałem tej chwili?
   -Aż tak nie zwariowałem. - mruknął, z najwyższą ostrożnością wygładzając włosy. -Była nieprzyjemna, ale piękna. Spotkaliśmy się przypadkiem w sobotę pod klubem. Może nie zwróciłbym na nią uwagi, gdyby nie gubiła swoich rzeczy.
   -Co?
   -Zerwała nieśmiertelnik. Leżał przed schodami na zewnątrz.
   Marcel milczał. Czy Irmina nie dzwoniła do niego ostatnio, zapłakana, z pytaniem, czy nie znalazł tej blaszki po imprezie? Wpadła w ręce Reusa? Czy to w ogóle możliwe, że jednak natknęli się na siebie tamtej nocy?
   -Masz go przy sobie?
   -Mam. Będę z nim spędzał długie, zimowe wieczory w La Manga.
   -Pokaż mi to. - zażądał brunet tonem nieznoszącym sprzeciwu. Piłkarz nie potrafił ukryć zdziwienia.
   -Dlaczego?
   -Pokaż, do cholery!
   -Okej, oddychaj głęboko. - zadrwił Woody i zauważywszy, iż szlaban na przejeździe powoli się unosi, wskazał go palcem. -Jedź i zatrzymaj się na poboczu po drugiej stronie. Poszukam go w tym czasie.
   Kierowca Astona bez słowa wykonał polecenie, po czym zniecierpliwiony zaciągnął hamulec ręczny i obserwował przyjaciela w akcji poszukiwawczej. Pomocnik przetrząsał wszystkie kieszenie, podejrzewając jednocześnie, iż Fornell zna rozwiązanie problemu, co tłumaczyłoby jego nagłe zdenerwowanie. Bo niby co go tak rozjuszyło? To, że ludzie gapili się na wóz, który prowadził, czy przerażająco długi transport kolejowy?
   -Proszę bardzo. - wyciągnął nieśmiertelnik z zapinanej kieszonki dresu i położył chłopakowi na dłoni. -Poznajesz?
   Tancerz po raz kolejny go zignorował. Wpatrywał się w maleńki przedmiot jak w święty obrazek, nie wierząc, że to dzieje się naprawdę. Marco Reus tymczasowym posiadaczem tajemniczego identyfikatora Irminy Kastner - dziewczyny, której z całego serca nienawidzi, a która najwyraźniej wywarła na nim mocne wrażenie. Jeszcze raz przeniósł wzrok na chłopaka i na blaszkę, próbując zachować powagę. Nosiło go, miał ochotę śmiać się tak głośno i długo, aż rozbolałby go brzuch, ale nie mógł. Za nic w świecie nie przyzna mu, że zna właścicielkę nieśmiertelnika, bo od trzech lat pracują w jednej grupie tanecznej. Nie chce jej przeprosić? Teraz już nie będzie miał wyjścia.
   -Wow. - wykrztusił tylko, wręcz dławiąc się tym jednym słowem. Pasażer z fotela obok zmarszczył czoło.
   -Co? Wiesz coś o tym? Znasz ją. - dociekał, odbierając zgubę od otępiałego bruneta, który zacisnął usta, by nie wybuchnąć śmiechem. Przecież to wcale nie jest śmieszne! -Gdzie ją znajdę? Zdradź mi, proszę.
   -Powiedziałeś 'proszę'. - odniósł wrażenie, że zaraz po prostu się udusi, więc zakrył twarz dłonią, by skrycie odetchnąć. -Nie mam pojęcia, do kogo należy. Widzę to pierwszy raz w życiu.
   -Forni, nie wpadliśmy na siebie piętnaście minut temu, by nie dostrzec, że ściemniasz. - wytknął blondyn, mrużąc oczy. -Oglądam twoją gębę praktycznie codziennie prawie dwie dekady, więc mów, o co chodzi.
   -Woody, daj mi spokój. Jestem zdziwiony kreatywnością tej laski. No spójrz, przecież to jakieś kody, może na nieśmiertelność do GTA? - jeszcze nigdy improwizacja nie przychodziła mu z taką łatwością. Reus zamyślił się na moment.
   -Nie udawaj. - rzucił wreszcie z podejrzliwym uśmieszkiem. -Jak to poprawnie odczytać?
   -Nie wiem! - nadal nie wychodził z roli. -Ale chyba ci zależy, co?
   -Na dziewczynie nie. Chcę zwyczajnie jej to oddać, bo rozumiem, ile może dla niej znaczyć.
   -Jasne, i tak po prostu wciśniesz jej to do ręki, pożegnasz się i wyjdziesz? - podpuszczał go, unosząc brwi. -To nie w twoim stylu.
   -Zobaczymy, co dalej. - Marco wzruszył ramionami, wsuwając znalezisko ponownie do kieszeni. -Wspominałem już Götze i Aubie, że zamierzam wyłącznie wziąć ją pod lupę. Jeśli zgodzi się na więcej, to znaczy, że wygrałem. A teraz ruszaj, bo Klopp doskoczy mi do aorty.
   -No, to powodzenia. - westchnął zgryźliwie Marcel, włączając się do ruchu. W myślach natomiast walił głową w betonową ścianę. Był przekonany, że jeśli Reus przeleci Irminę, to on sam skończy w klasztorze ojców karmelitów. A to więcej, niż nierealne.

~~~

   Wpadł przez drzwi klubu jak opętany, ledwo uchodząc z życiem w potyczce z dywanem, o który się potknął. Zapomniał, że obiecał Marco odstawić Astona do garażu - pojechał nim prosto do Cocaine, nie zważając na to, iż jego samochód niezmiennie stoi na parkingu przed wieżowcem zawodnika Borussii. Nie będzie się przejmował jakimś tam pojazdem, który Woody w każdej chwili może wymienić na nowy, jeśli tylko zapragnie. Przybywał z wieściami, którymi planował podzielić się z kolegami, o czym na całe gardło oświadczał im już od wejścia. Dobrze wiedział, że w południe lokal będzie pusty, bo minęła zaledwie godzina od otwarcia.
   -Spóźniłeś się. - przywitał go władczo Robin, totalnie olewając wszczęty przez tancerza alarm. Poruszenia nie zlekceważył za to Armin, sekundę potem wyłaniając się zza pleców baristy. Uderzył dłonią w wystawioną w geście powitania rękę Marcela, co dało charakterystyczny wydźwięk.
   -Wybacz, o panie. - pokłonił się żartobliwie z poddańczym wyrazem twarzy. -Przywiozłem wam takiego newsa, że padniecie, jak go usłyszycie!
   -Dawaj. - zachęcił go Armin, siadając na wysokim krześle przy ladzie. Fornell, niewiele myśląc, zajął miejsce obok, opierając łokcie o blat.
   -Znalazł się nieśmiertelnik Irminy. Pamiętacie? Kontaktowała się z nami, prosiła, żebyśmy przejrzeli sale po baletach. - wyrzucił na jednym tchu, nieznośnie podekscytowany, lecz panowie patrzyli na niego ze znudzeniem.
   -Super. - podsumował Kaul. -Cieszę się, ale co cię tak jara? Napiszą o tym w gazecie?
   -Nie, baranie. Ale powinni, bo istotniejsze jest to, kto go teraz przechowuje. - patrzyli na niego w bezruchu, więc wziął głęboki wdech. -Marco Reus. Kojarzycie typa?
   -Ten Marco Reus? - dowcipkowali. -Ten sam, który farbuje swoje kudły, żeby ukryć, że urodził się rudy?
   -Zaraz, czekajcie... - ciągnął Armin. -Ja go znam! Czasami pijemy razem piwo w - uwaga - naszym klubie! Niesamowite!
   -A ja właśnie wracam z lotniska jego wypasioną bryką! Chcecie się przejechać?
   -Okej, wystarczy. - zarządził najwyższy, wychodząc zza baru. -Jesteś tego pewien, jak amen w pacierzu?
   -Naturalnie! Pokazał mi go. Poznałem od razu, tylko Irma taki nosi. Mało brakowało, a wsypałbym ją, że się przyjaźnimy.
   -Nie powiedziałeś mu?!
   -Zwariowałeś? - Robin złapał się za głowę. -Zadzwoń do niej natychmiast! Przestanie się dziewczyna zamartwiać!
   -Nie ma opcji.
   -Dzwoń albo ja to zrobię.
   -Posłuchaj. - Forni złapał przyjaciela za ramiona, siłą sadzając go na kolejnym fotelu. -To nic złego. Marco i tak chce jej szukać, musi tylko ruszyć mózgiem, aby odgadnąć, jakimi danymi dysponuje. Daj szansę tej cudownej znajomości! Nie czujesz jeszcze chemii między nimi?
   -Ty, on myśli. - przytaknął ze zdziwieniem Armin. -To jest plan, który może się udać. Irmina jest naprawdę ładna i jakimś cudem nie ma chłopaka, gdyby spiknęła się z Woody'm, porzuciłby misję podbijania Europy pod kątem erotycznym i znów zdobyłby fajną dziewczynę. Bingo!
   -Nie przewidzieliście paru kwestii. - bronił się Kaul. -Ona i Reus to dwa identyczne żywioły: ogień i ogień. Prędzej wysadzą się w powietrze, niż pójdą na randkę, co elegancko przedstawili przez telefon, gdy byliśmy w Dubaju. Dodatkowo nie mają zielonego pojęcia, że oni to oni, więc wyobraźcie sobie III wojnę światową, gdy wyciągną wnioski, a Marco nie jest w stanie się ukrywać, bo kojarzy go pół świata. Sprawicie im zawód. Irmina prosiła, żeby ich od siebie izolować, więc nie igrajcie z losem. Nie pasują do siebie i tyle.
   -On też myśli. - skwitował Ljakic, zerkając przepraszająco na tancerza. -Nie patrzcie tak na mnie, tak sobie komentuję... Nie zrobicie ze mnie wyroczni.
   -Nie powiem jej. - zdecydował Marcel, krzyżując ręce na piersi. -Ani jemu. Chyba, że sytuacja wymknie się spod kontroli, wtedy wszystko im wyjaśnię, ale sądzę, że warto im zaufać. To dorośli ludzie.
   Usłyszeli, iż otwierają się drzwi. Automatycznie odwrócili się w ich kierunku i ujrzeli parę młodych, zakochanych osób, zamierzających usiąść w boksie pod oknem. Odczekali kilka minut w milczeniu, po czym Robin nagle zerwał się, porywając z lady notes do zapisywania zamówień.
   -Rób, jak uważasz. Ale zobaczysz, że popełniłeś błąd.

~~~

13. stycznia 2014, poniedziałek
   -Woody, przestań, bo oszalejesz. - powiedział Mario, odrywając wzrok od ekranu laptopa. -Męczysz się z tym każdego wieczora. Może po prostu odpuść?
   -A co innego mam robić? - warknął, spoglądając na niego z ukosa. -Ty rozmawiasz z Ann-Kathrin, a Pierre... A, nawet nie wiem, gdzie go posiało.
   -Pewnie gra z chłopakami w tenisa... Lub ucieka przed Kloppem. - uśmiechnął się, gdy tylko wyobraził sobie tą sytuację. -Naprawdę wolisz tutaj ślęczeć i wpatrywać się w to?
   -Wyjdź, jeśli chcesz. Nie obrażę się.
   -Nie zostawię cię samego. Jak w Titanicu - ty skaczesz, ja skaczę. Więc jeśli ja idę, ty też idziesz.
   -Dzięki, ale mam zajęcie.
   -Stary, ten nieśmiertelnik nie zacznie mówić i nie podpowie ci, komu go oddać. - rzucił, lekko poirytowany zachowaniem blondyna. -Przyznam szczerze, że wątpię, czy ci się uda.
   -Weź mi pomóż, zamiast tyle gadać. - odparował, poprawiając się na łóżku. -Może szybciej pójdzie.
   -W porządku. - Götze wzruszył ramionami ku zdziwieniu blondyna, który jednak zwolnił dla niego miejsce obok siebie. -Pokaż, co to.
   -No, spójrz. - podał mu cenną blaszkę, obracając się bokiem. -Myślę, że te dwie literki na samej górze to jej inicjały, ewentualnie jej rodziców lub rodzeństwa. Tylko to mi pasuje.
   -Chyba się nie mylisz. - przyznał młodszy. -Przyjmijmy, że to imię i nazwisko. Umieściłbyś na nieśmiertelniku sygnatury swoich rodziców?
   -Nie, tylko dlatego, że znalazły się w tatuażu. Gdybym jednak miał taki plan, wykułbym inicjały wszystkich członków rodziny, a tu ewidentnie widnieje tylko dwójka. Jeśli jest jedynaczką, to może być matka i ojciec.
   -Okej, popatrzmy dalej. - Mario przesunął palec wskazujący w dół. -Jakaś data, bez dyskusji. Piąty lutego tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty pierwszy. Jej urodziny?
   -A może ma dziecko?
   -Marco, puknij się w łeb. - wybuchnął śmiechem, opierając się o poduszkę leżącą za jego plecami. -Wyglądała na dziewczynę co najmniej w naszym wieku i w tym samym czasie miałaby urodzić? Nie dziwię się, że nie umiesz tego rozgryźć, przecież ty w ogóle nie myślisz.
   -Och, zamknij się. - pokazał mu język, również się śmiejąc. -Okej, czyli to jakaś 'I.K' i niedługo skończy dwadzieścia trzy lata.
   -Dostanie od ciebie fajny prezent. - mruknęła dortmundzka dziesiątka, na co jego boiskowy partner jedynie znacząco uniósł brwi.
   -Do tej pory szło gładko. Został ostatni ciąg cyfr.
   -Tutaj się poddaję. - stwierdził, śledząc je z przymrużonymi oczyma. -To zostało strasznie dziwnie zapisane. Widziałem już wiele, lecz takie coś po raz pierwszy.
   -Nie szkodzi. I tak zrobiłeś więcej w ciągu pięciu minut, niż ja przez półtora tygodnia. Przy najbliższej okazji postawię ci za to piwo.
   -Przecież to dla nas zakazany owoc. - zauważył, uderzając przyjaciela w kolano. -Trener wiesza za to na szubienicy.
   -Niedługo wakacje. - oznajmił niewzruszony Reus. -Wtedy wszystko wolno. Wrócimy do tego jutro? - wskazał na ściskany w dłoni przedmiot.
   -Jasne. Dla ciebie wszystko.

17. stycznia 2014, piątek
   Usłyszeli pukanie, wręcz walenie do drzwi, które po chwili otworzyły się bez żadnego zaproszenia. W progu stał Pierre-Emerick oraz Kevin, a duet Götzeus patrzył na nich pytająco.
   -Możemy wejść? - Gabończyk zrobił jeszcze jeden krok w przód, a towarzyszący mu Niemiec zamknął drzwi.
   -Właśnie weszliście. - palnął Mario z kąśliwym uśmiechem na twarzy. Roześmiali się wszyscy, gdyż dopiero teraz dwójka Borussen zdała sobie sprawę ze swojej wpadki.
   -Przepraszam. Nie przeszkadzamy?
   -Skąd, wbijajcie.
   -Wpadliśmy, by pogratulować wam udanych występów w sparingach. - zaczął z powagą Großkreutz. -W zasadzie oba wygraliśmy dzięki waszej współpracy.
   -Bez przesady. - Reus wykrzywił usta w dumnym uśmiechu. Uwielbiał, gdy go doceniali. -Piłki przechodziły przez całą linię pomocy i obrony. Zwyciężaliśmy zespołowo.
   -Marco, a ty nie wyruszyłeś na łowy? - czarnoskóry napastnik wpatrywał się w niego teatralnie zaskoczony. -Nie do wiary!
   -Nie mam czasu. - naburmuszył się, krzyżując stopy w kostkach.
   -Nasz Woody przeżywa dylemat albo raczej depresję życia. - wytłumaczył jego gburowatą reakcję Götze. -Próbuje dotrzeć do nieznajomej, która zgubiła ten nieśmiertelnik, ale nie potrafimy odczytać tej zbitki na końcu. Laska to skryta mistrzyni szyfrów.
   -Ciekawe... - Aubameyang pochylił się nad zdesperowanym Dortmundczykiem i wyciągnął rękę. -Pozwolisz?
   Osłupiały Marco impulsywnie oddał mu blaszkę, przyglądając się jego ruchom. Dość dynamicznie zmieniał mimikę twarzy, co nie uszło także uwadze pozostałych piłkarzy. Auba badał identyfikator niczym rasowy ekspert, szepcząc do siebie pod nosem, jakby wykonywał ogromną ilość skomplikowanych działań matematycznych. Zwinnie obracał ją w palcach, oglądał z każdej strony, opuszkami palców dotykał metalowych wybrzuszeń, chcąc zyskać pewność, że ma rację. Najlepsze we wszystkim okazało się to, że cały ten proces nie zajął mu więcej, niż sto dwadzieścia sekund. Po tym czasie wyszczerzył się w swoim oryginalnym stylu i podstawił kumplowi obiekt jego rozważań centralnie pod nos.
   -Ty niedorozwinięty bezmózgowcu. To jest numer telefonu!

***

Przepraszam za tą końcówkę, jest fatalna, ale nie miałam na nią innego pomysłu. Nie pytajcie, nie wyobrażajcie sobie, jak wygląda ten nieśmiertelnik... Sama nie wiem :p

Więcej o rozwiązaniu zagadki w następnym rozdziale. I obiecuję, przysięgam, że dojdzie do spotkania :)

7 = następny

czwartek, 3 września 2015

Pięć: Spojrzenia


It's almost like singing a sad song
You make it so easy to hang on


6. stycznia 2014, poniedziałek
   Wpadając do szatni, zwrócił na siebie uwagę dobrym humorem, który nie opuszczał go od samego rana. Witając się z kolegami, czekał na ich ciekawskie pytania, jednak zawiódł się, gdyż jego życiorys wyjątkowo dziś nikogo nie interesował. Rozmawiali, śmiali się, przygotowując się jednocześnie do pierwszego treningu po nowym roku. Sytuacja Borussii w tabeli nie wyglądała źle, wręcz przeciwnie, lecz nie zamierzali z tego powodu usiąść na laurach i do końca sezonu nie robić nic. Ciągle udowadniali, iż reprezentują jeden z najsilniejszych, niemieckich klubów i ich zadaniem jest utrzymanie dobrej renomy. Liczy na to nie tylko trener, ale przede wszystkim kibice, którzy nigdy nie zawodzą. A piłkarze odwdzięczają się tym samym.
   Kilkanaście minut później, jak na zgrany team przystało, wyszli na murawę, gdzie czekał Jürgen Klopp wraz z pozostałą częścią sztabu szkoleniowego. Zebrali się wszyscy w okręgu przy linii środkowej, by wysłuchać jego mowy.
   -Witam po przerwie, panowie. - zaczął z charakterystyczną dla siebie chrypką, lustrując po kolei ich twarze. -Widzę, że jesteście w dobrych humorach, więc zapewne i wypoczęci oraz gotowi do pracy.
   -Jasne, w Dubaju poznałem tyle lasek, że nie mam prawa być zmęczony. - mruknął Marco do stojącego obok Götze. Ten tylko zerknął na niego z pogardą.
   -Zamknij się. - syknął, szturchnąwszy go w żebro. -Chyba nie chcesz na 'dzień dobry' podpaść Kloppowi.
   Blondyn roześmiał się pod nosem i ponownie przeniósł wzrok na starszego od nich wszystkich mężczyznę.
   -Plan naszych przygotowań do rundy wiosennej nie jest zawiły ani skomplikowany. Od dziesiątego do osiemnastego stycznia będziemy przebywać na zgrupowaniu w La Manga, gdzie rozegramy dwa sparingi. Po powrocie pojedziemy na krótki, dwudniowy turniej do Düsseldorfu, a tam czekają nas trzy mecze. Następnie trenujemy już u siebie, by dwudziestego piątego podjąć FC Augsburg - i oczywiście wygrać. Na wyjazdowe spotkanie Ligi Mistrzów z Zenitem będziemy już w gazie, co znacznie ułatwi nam sprawę. To tyle z mojej strony. Pytania, uwagi, pretensje?
   -Ciekawe, czy poderwiemy jakąś Hiszpankę na obozie. - zagadnęła klubowa jedenastka. -No wiecie, one mają czym poruszać, więc gdyby tak popatrzeć...
   -My? - wtrącił Aubameyang, włączając się tym samym do pogadanki. -Sorry, stary, z nas trzech tylko ty masz status napalonego singla.
   -I czuję się z tym świetnie. - prychnął obrażony, krzyżując ręce na piersi. Jego koledzy westchnęli ciężko.
   -Jesteś popierdolony, Woody. - rzucił Mario. -Czy ty się kiedyś zmienisz?
   -Na razie nie planuję, bo co? Kurczę, faktycznie dawno nie spotykałem się z żadną dziewczyną... Nie wspominając już o tym, kiedy z którąś spałem. - zamyślił się, przeczesując włosy. -Ale spokojnie, w sobotę upolowałem nowy cel.
   -Tylko mi nie mów, że...
   -Zgadłeś, kuleczko. - radośnie poklepał młodszego przyjaciela po plecach. -Nawet obmyśliłem już plan doskonały. Muszę tylko rozgryźć ten nieśmiertelnik i wtedy droga prosta.
   -Czekajcie, coś mnie ominęło? - spytał zaciekawiony Gabończyk, opierając dłonie na biodrach. -Nic mi nie doniesiono o nowościach.
   -Marco, jeśli coś jej zrobisz...
   -Reus, Götze, Aubameyang! - usłyszeli wrzask trenera. Zamilkli i spostrzegli, że wpatruje się w nich z odległości trzech metrów. -Przeszkadzam wam? O czym ta zawzięta debata?
   -A... - machnął ręką brunet. -Takie tam... Męskie problemy...
   -Męskie problemy, powiadasz... - Klopp uniósł jedną brew w dziwacznym uśmiechu. -Rozwiązujcie je po zajęciach z własnymi kobietami, ale nie teraz. Zapraszam państwa serdecznie na testy sprawnościowe. No, szybko!
   -Wrócimy do tematu. - zapewnił Pierre-Emerick, gdy schodzili do tunelu. -Dziś wieczorem w Vapiano. Pasuje?

~~~

   Siedziała w kuchni rodzinnego domu, wraz z matką czekając na powrót taty z pracy. Dawno się do nich nie odzywała, bo po prostu nie miała czasu. Pochłaniała ją praca, która stanowiła jednocześnie jej hobby. Jeśli nie tańczyła z zespołem, to udzielała prywatnych lekcji lub przeprowadzała warsztaty. Zazwyczaj nie przeszkadzał jej brak wolnej chwili dla siebie, lecz ostatnio dość często zastanawia się, czy to do końca w porządku. Rodzice ją wspierali, otaczali ją wspaniali przyjaciele, ale powoli chyba zaczyna rozumieć, iż powinna znaleźć jeszcze kogoś, kogo będzie mogła traktować jak chłopaka, a później narzeczonego, męża i ojca jej dzieci. Niedługo skończy dwadzieścia trzy lata i co? Będzie walczyła o to, by nie zostać starą panną z willą pełną kotów? Czy do końca życia będzie twierdziła, że jej drugą połówką jest taniec?
   -Kochanie, mam rację, jeśli widzę, że coś cię gryzie? - spytała swoją córkę Emma. -Jesteś jakaś przybita... Rzadko ci się to zdarza.
   -Dużo się działo, mamo. I nadal dzieje. - przyznała z goryczą, mieszając łyżeczką w kubku gorącej kawy. Rodzicielka spojrzała na nią przenikliwie, oczekując dokładniejszych wyjaśnień. -Nic się nie układa.
   -Wybacz, skarbie, nadal nie rozumiem. - odpowiedziała, zmieniając pozycję w miękkim fotelu. -Przecież możesz mi o wszystkim mówić.
   -Nie przyjechałam, by zarzucać was moimi problemami...
   -Ale my chcemy ci pomóc! - wykrzyknęła, obejmując dłonie młodej dziewczyny. -Może jesteś samodzielna, ale pamiętaj, że ciągle masz rodziców, do których zawsze możesz się zwrócić.
   -Jesteś cudowna. - Irmina posłała mamie uśmiech, na co ta zrewanżowała się tym samym.
   -Więc o co chodzi? Dlaczego tak ci źle?
   -Wiesz... - westchnęła, wbijając wzrok w blat brązowego stolika. -Odnoszę wrażenie, że nie umiem obchodzić się z chłopakami.
   -To znaczy?
   -Uciekają ode mnie. Albo nie są zainteresowani albo okazują się kompletnymi palantami, nie znają się na żartach...
   -Konkretne przykłady?
   -Obecne. - młoda panna Kastner zerknęła na matkę. -Gość numer jeden: strasznie mi się spodobał i gdy próbowałam go poderwać, w ogóle nie reagował. Gość numer dwa: przyjaciel gościa numer jeden, po fatalnym początku 'znajomości' w jego obecności bezczelnie proponuje mi niezobowiązujący seks, myśląc, że jestem prostytutką. Gość numer trzy: w piękne popołudnie pierwszego dnia Nowego Roku telefonicznie nazywa mnie suką, bo nie pojął mojego dowcipu. Może muszę zmienić orientację?
   -Irma, dzióbku, nie załamuj się. - Emma ciepło objęła ukochaną jedynaczkę ramieniem. -To nie twoja wina, trafiasz na złych ludzi. Kiedyś przyjdzie taki, w którym zakochasz się bez pamięci.
   -Taniec? - spytała żartobliwie z oczami kota ze Shreka. -Okej, mamo, chyba się mylisz. Oni wszyscy pewnie uważają, że jestem wredna, a ja jedynie bronię swego honoru. Każdy by tak postąpił.
   -A Marcel? - podsunęła starsza kobieta. -Albo Julian? Znasz ich obojga już parę długich lat.
   -Juliana już dawno odpuściłam. - tancerka gniewnie zmarszczyła brwi. -Opowiadałam ci, dlaczego. Natomiast Marcel byłby świetnym facetem, ale... Od jakiegoś czasu podkochuje się w Julii. Uwielbiam ich obojga i głęboko wierzę, że zostaną parą.
   -Jeśli nad tym popracują... Ty też musisz po prostu poczekać, córeczko. Miłość pojawia się niespodziewanie, więc bądź przygotowana, bo jeszcze cię zaskoczy.
   -To trudne. - jęknęła, upijając kolejne łyki kawy. -Chłopacy widzą we mnie koleżankę. Na dodatek Jull nie ułatwia mi zadania, bo bez przerwy truje, że w sobotę pod Cocaine spotkałam jakiegoś Götze i Reusa. Nie da się z nią wytrzymać, gdy o nich gada.
   -Ktoś tu wspomina mój ulubiony duet Borussii? - do uszu pań dobiegł głos z korytarza, a po chwili do kuchni wkroczył Philipp Kastner - przykładny mąż i ojciec, głowa rodziny, ceniony biznesmen prowadzący firmę z odzieżą sportową. Taneczna grupa Irminy regularnie otrzymywała od niego stroje do ćwiczeń, za co jej członkowie dziękowali mu każdego dnia. Blondynka była córeczką tatusia, zatem mężczyzna nie umiał niczego jej odmówić.
   -Bardzo śmieszne, tato. - bąknęła, gdy ucałował jej włosy.
   -Też się cieszę, że wpadłaś. - roześmiał się, podchodząc do żony. -Cześć, kochanie. Więc jaki mamy problem z tymi piłkarzami?
   -Taki, że istnieją. - nie rezygnowała z uszczypliwości.
   -Julia nadal planuje romans z nimi? - zgadywał, odgrzewając dla siebie obiad, na co kobiety jego życia roześmiały się radośnie. -Tak?
   -I próbuje mnie w to wciągnąć. - dodała Irmina, na co rodzice przyjrzeli jej się z uwagą. I wtedy dostrzegli szczegół, którego do tej pory z przyzwyczajenia nie zauważyli.
   -Kochanie... - zaczęła jej mama, zachowując spokój. -Gdzie zostawiłaś swój nieśmiertelnik? Nigdy go nie ściągasz...
   Dziewczyna zerknęła na nich, instynktownie dotykając szyi. Zdążyła zapomnieć o jego nieobecności, która przecież sprawiała jej ból, lecz i tak myślała o nim zbyt często, by przykre wspomnienia przeminęły. Wciąż godziła się z faktem, iż blaszka przepadła i nie wiedziała, czy kiedykolwiek to zniesie.
   -Zniknął. - szepnęła wreszcie, nie pozwalając pojedynczym łzom wypłynąć. -Zgubiłam go, nie mam nawet pojęcia, gdzie, nikt go też nie widział.
   -Wyrobimy nowy. - oświadczył Philipp, ściągając garnek z ognia. -Przecież bardzo ci na nim zależało, prawda?
   -Tak, ale nie chcę innego. Niech ten pozostanie jedynym egzemplarzem i niech spoczywa w pokoju, przykryty śniegiem.
   -A ja czuję, że się odnajdzie. - Emma z tajemniczym uśmiechem wstała od stołu. -Chciałaś księcia na białym koniu? Może już go masz?
   -Mamo...
   -Irma, ja nie wierzę w takie bajery. Ale jeśli ktoś rzeczywiście go znalazł, jestem wręcz przekonana, że zbudujecie wyjątkową relację. Chłopak, dziewczyna, miłość, przyjaźń... Nieważne. Zaufaj mi.

~~~

   -Dała ci kosza? - dopytywał Auba, niemal płacząc ze śmiechu. -Powtórz jeszcze raz, bo nie uwierzę!
   -Żałuj, że nie widziałeś jego miny, jak mu przywaliła! - wtórował Gabończykowi Mario, równie mocno rozbawiony. Siedzący naprzeciwko dwójki Borussen Reus przewrócił oczami.
   -O mój Boże, Marco wystawiony przez laskę! Może to cię w końcu czegoś nauczy, stary.
   -Powiedziałem mu to samo. - przyznał Götze, na co oboje panowie zarechotali jak uciekinierzy z psychiatryka.
   -Kurwa, zamknijcie się. - warknął blondyn, uderzając pięścią w stolik. -Zaraz cała restauracja będzie zainteresowana i jeszcze napiszą w gazetach, że jakaś lala mnie nie chciała. Nie wybaczyłbym wam tego.
   -Wyluzuj, twoich fanek i tak to nie zrazi. - zapewnił go Pierre, wskazując na miejsca przy przeciwległej ścianie, gdzie siedziały dwie szatynki, z zachwytem przypatrując się zawodnikom miejscowego klubu. -Zobacz, one chętnie sprawdziłyby zawartość twoich spodni. Upieczesz dwie pieczenie na jednym ogniu. Lukratywny kontrakt, co?
   Ukradkiem zerknął w tamtą stronę, co jednak nie umknęło uwadze obserwatorek, ponieważ już po chwili szeptały podniecone, że obgadują je światowe gwiazdy futbolu. Wykrzywił usta, kręcąc głową z zażenowaniem.
   -Właśnie o tym mówię. - stwierdził, zetknąwszy ze sobą opuszki palców. -Mogę całować i obmacywać wszystkie, ale majtki ściągam tylko takim, które mają w dupie to, kim jestem i czym się zajmuję. Ostatnia była Rosalie... Ponad pół roku temu i zapewne tylko dlatego, że pochodziła z Wielkiej Brytanii. Dziś trudno o taki okaz w Dortmundzie.
   -Wykazujesz się ogromną szlachetnością, Reus. - skwitował Mario. -Ranisz te dziewczyny, debilu! Wykorzystujesz je jak szmaty: wyciśniesz, a potem powiesisz na lince. Cud, że żadna nie dała wywiadu w mediach.
   -Bo do niczego ich nie zmuszam. - tryumfalnie uniósł brwi. -To podchodzi pod gwałt, takich zagrywek nie stosuję. Tej laski z Cocaine też nie zaciągnę do łóżka, choć bardzo bym chciał. Nie wyglądała na łatwą, chcę ją tylko przetestować.
   -Jak? - prychnął Auba. -Ubłagasz, żeby zrobiła ci loda?
   -Jesteś beznadziejny. - syknął Marco, gwałtownie zaciskając pięści, by wyładować złość. Nie poniżał kobiet, do cholery, nie zdobyłby się na to. -Chrzanię was, spadam.
   -Poczekaj! - krzyknął za nim najniższy, gdy ten podniósł się z krzesła i odwrócił w jego stronę. -Przecież przyjechaliśmy razem, odwiozę cię.
   -Będę na zewnątrz. - rzucił jedynie, kładąc jeszcze przy swoim talerzu banknot mający być zapłatą za posiłek i napiwkiem dla kelnerki, po czym opuścił lokal, nikomu z gości nie spoglądając w twarz. Dwójka pozostałych piłkarzy popatrzyła po sobie kwaśno.
   -Przesadziłem? - spytał Aubameyang, wydąwszy wargę. Götze skinął głową.
   -Przejdzie mu. Zobaczymy się jutro na treningu.
   Kilka minut po zdarzeniu duet Götzeus siedział już w aucie bruneta, tępo oglądając widoki za szybą. Nie rozmawiali. Urodzony w Bawarii pomocnik doskonale wiedział, iż jego najlepszy kumpel stracił dobry humor, wyłapywał to gołym okiem i przypuszczał, jakie są przyczyny. Pragnął mu pomóc, lecz nie wiedział, jak. Miał strach przed udzielaniem mu porad, aczkolwiek postanowił spróbować. W końcu to jego przyjaciel.
   -Marco, nie myślałeś, żeby poznać wreszcie fajną panienkę, zakochać się i skończyć ten cyrk? - zagadał ostrożnie, oczekując jego reakcji. Usłyszał ciężkie westchnięcie.
   -Oczywiście, że myślałem, ale rozumiesz, co przeszedłem i najzwyczajniej boję się powtórki. Któregoś dnia doszedłem do wniosku, że przygodny seks jest wygodniejszy, niż stały związek i lepiej mi wychodzi. Kiedyś zrezygnuję, to pewne, ale potrzebuję czasu.
   -Mimo wszystko, warto próbować. - chłopak uśmiechnął się pokrzepiająco. -Tylko przestań zgrywać takiego zboczeńca i buraka, bo wcale taki nie jesteś. Nawet ta Irmina...
   -Nie przypominaj mi o niej. - mruknął, wznosząc oczy ku niebu. -Może faktycznie żartowała, ale mnie to nie bawiło. Typowa dewiantka bez uczuć i skrupułów.
   -Bo trafiła w sedno? - wypalił Mario, na co Dortmundczyk zlustrował go zaskoczony. -Określiła cię zboczeńcem na podstawie relacji Marcela, ale miała rację. Właśnie tak zachowałeś się w Sylwestra.
   -Okej, nieważne. - podsumował, odwracając głowę w stronę bocznej szyby. Zatrzymali się właśnie na światłach. Wprawdzie dochodziła dopiero dziewiętnasta, lecz zimą o tej porze miasto spowija już mrok. Wpatrywał się w zlewający się z ciemnością asfalt, gdy na pas obok podjechał kolejny samochód. Sportowe Audi w czerwonym kolorze. Pasjonowały go szybkie wozy, dlatego nie miał trudności z ich rozpoznawaniem.
   Podniósł oczy, by przekonać się, kto szczyci się tego typu własnością i zastygł. Nie dokonał odkrycia, skojarzył ją od razu. Zerkała w lusterko, rytmicznie uderzając palcami o kierownicę, zatem słuchała jakiejś piosenki, może przygnębiającej, bo się nie uśmiechała. Podejrzewał nawet, że płakała, ale nie był w stanie tego odnotować. Pilnowała sygnalizacji, więc kierowała wzrok w przeciwną stronę.
   Kiedy luknęła na deskę rozdzielczą, zorientowała się, iż czyjeś tęczówki koncentrują się na jej buzi, przez co wyjrzała przez okno i również zatraciła się na moment. Ich spojrzenia ponownie się zetknęły. Zmarszczyła czoło i rozchyliła delikatnie usta, starając się czytać z niego jak z książki. Nie dała rady. Uniósł kąciki ust ku górze, dzięki czemu prezentował się o wiele sympatyczniej, niż ostatnio. Była skłonna ocenić, iż chowa się za jakąś maską, która nakazuje mu nie ujawniać prawdziwego oblicza, jednak gapiąc się na niego w otępieniu nie potrafiła zdecydować, które jest prawdziwe. Na własne życzenie przedstawił się jako najgorszy dupek, ale teraz opuściła ją ta pewność, że naprawdę nim jest. Wydawało jej się, że ma przed sobą całkiem porządnego oraz normalnego faceta i ten obraz zakłócało wyłącznie wspomnienie tego, jak ją potraktował. Za to nadal go nienawidziła.
   A on? Marzył tylko o tym, by światła nagle nawaliły, najlepiej, by się popsuły. I o tym, aby Mario wciąż podrygiwał w rytm melodii z radia, nucąc ją cicho pod nosem. Zastanawiał się, czy umie dostrzec w tej drobnej dziewczynie z ostrym charakterkiem swą potencjalną kochankę. Czy umiałby przespać się z nią nocą, a rano wyjść na trening w nadziei, iż po powrocie jej nie zastanie? Mogłaby narobić mu sporych kłopotów, gdyby ją porzucił. Ale czy tego chciał? Czy pozwoliłby jej odejść?
   Cholernie żałował, że nie wziął ze sobą nieśmiertelnika, bo zatrzymałby ją bez wahania. Ona natomiast żałowała, że zima trwa w najlepsze, bo w innej porze roku na pewno uchyliłaby szybę, nauprzykrzała i pożegnała go środkowym palcem. I kiedy po kilkudziesięciu sekundach pomknęli w różne strony miasta, jednego byli pewni: od tej chwili nie będą potrafili o sobie zapomnieć.

***

Przepraszam(!) za to straszne opóźnienie, ale dziś musiałam napisać 3/4 tego rozdziału, skoro obiecałam. Przepraszam też za momentami dość wulgarne słownictwo i obiecuję, że od następnego rozdziału podejmę w końcu kroki, mające na celu 'odszukanie się' tej dwójki :)

Nie rozumiem, co się dzieje w Borussii. Odejście Kircha, Kevina jednego i drugiego... Kuby... KOLEJNA kontuzja Marco... Brak mi słów.

Podbijam trochę stawkę:
następny = 7 komentarzy

Pozdrawiam ♡