Nie spieszył się zbytnio, pomimo iż nie pozostało mu wiele czasu. Ze stoickim spokojem zjadł śniadanie, poszedł do toalety i przebrał się w klubowy dres, a obecnie kończy pakowanie walizki. Na zgrupowania zawsze zabierał jeden z najmniejszych bagaży i być może dlatego nie był pewien, czy wszystko zabierze. Potrzebował naprawdę absolutnego minimum, w końcu wyjeżdżał w sprawach zawodowych, nie na prywatne wakacje, a i tak sto razy sprawdzał zawartość swojej torby. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Siedząc na kanapie zastanawiał się, czy do swoich rzeczy powinien dorzucić paczkę prezerwatyw. Zdawał sobie sprawę z urody hiszpańskich kobiet i miał nadzieję, że uda mu się zaliczyć choć jeden przygodny numerek z jakąś pięknością. To niepoważne i niemoralne z jego strony, ale nie pogardziłby taką okazją. Rozważania pochłonęły go na tyle, że był już nieco spóźniony, gdy otrzymał sms-a od Marcela.
"Marco, masz ostatnie dwie minuty. Jeśli natychmiast nie zejdziesz na dół, odbierzesz sobie ten samochód z lotniska telepatycznie."
Uśmiechnął się pod nosem, lecz automatycznie spoważniał, kiedy spojrzał na zegarek. Faktycznie, przesadza. Szybko pozbierał ciuchy, założył buty oraz kurtkę, ogarnął jeszcze wzrokiem mieszkanie i z rączką walizki w dłoni skierował się do drzwi. Miał już nacisnąć klamkę, ale wiedział, że nie wyjdzie bez najważniejszego przedmiotu. Te osiem dni na obozie poświęci nie tylko ciężkiej pracy. Ma do rozszyfrowania treść nieśmiertelnika, prowadzącego do jego właścicielki i musi załatwić to jak najszybciej. Biegiem pomknął więc do sypialni, wrzucił zagadkę roku do kieszeni i zszedł w końcu na parter. Wychodząc z klatki zorientował się, że Marcel jest na niego zły.
-Oszalałeś? - krzyknął do niego, gdy podążali do podziemnego garażu. -Jest dziesięć stopni na minusie, zamarzłbym tu na śmierć!
-Sorry. - mruknął Marco, szukając w spodniach kluczy do swego ukochanego Astona Martina. -Ale nadal żyjesz. Uratowałem ci życie?
-Idiota. - sarknął Fornell, kręcąc głową. -Dawaj te pieprzone kluczyki i spadamy, bo na końcu Klopp stwierdzi, że twoje spóźnienie to moja wina.
Tancerz obiecał Reusowi, że odwiezie go na lotnisko przed wylotem do La Manga, by później odstawić wóz z powrotem na jego miejsce. Mógł oczywiście opłacić parking, lecz piłkarz słusznie obawiał się nieprzewidywalności fanów, którzy przecież nie raz przyłapali go za kierownicą, zatem byli doskonale poinformowani, jakim modelem porusza się po mieście. Poza tym, panowie znali się od prawie dwudziestu lat i ufali sobie niemal bezgranicznie. Traktowali się jak bracia, których nigdy nie posiadali i jednocześnie przyjaciele, mogący na sobie polegać. Świętą trójcę uzupełniał rzecz jasna Robin, często żartobliwie nazywany 'tatusiem' ze względu na nietuzinkowy wzrost. Gdyby dodać do tego bliskich znajomych z Cocaine, tworzyła się naprawdę zgrana ekipa, nie zawsze z inteligentnymi pomysłami, ale za każdym razem miło spędzająca czas. I właśnie to stanowiło ich priorytety.
-Co ty dziś taki rozćwierkany? - odezwał się Marcel, dostrzegłszy, że jego towarzysz ciągle się uśmiecha i podryguje w rytm dobiegającej z radia muzyki. -Znów zostawiłeś w mieszkaniu panienkę?
-Spadaj. - uderzył go w ramię, wypuszczając powietrze z ust. -Ostatnio się w to nie bawię. Powiem ci więcej: nie wziąłem gumek.
-Brawo, powód do prawdziwej dumy. - brunet przewrócił oczami, na co Marco roześmiał się głośno. -Teraz kupisz je w każdym spożywczaku.
-Jeśli dostaniemy wolne, na pewno nie wyjdę sam. Chłopaki pomyśleliby, że mózg mi upadł, gdybym wybrał się do sklepu po kondomy.
-Mózg upadł ci w gimnazjum, kiedyś przyznałeś, że wszczepiali ci implanty na zapchanie dziury.
-Zejdź ze mnie! - oburzył się, energicznie gestykulując rękoma. -Pójdę z Aubą albo z Mario, oni zrozumieją.
-A zaakceptują? - uniósł brwi, zerkając na niego kątem oka. Blondyn wzruszył ramionami.
-Nie obchodzi mnie to. Niech trzymają nos w swoich sprawach.
-Przyjaźnicie się, martwią się o ciebie tak samo, jak ja.
-Zupełnie niepotrzebnie.
-Marco, do czego to prowadzi? - spytał wprost, zatrzymując auto przed przejazdem kolejowym. Kilka osób odwróciło się, szeptając między sobą - zostali rozpoznani, ale nie dbali o to. -Przelecisz wszystkie singielki albo i nie w Dortmundzie i co? Zaczniesz wycieczki do Kolonii? Czy do Leverkusen, bo bliżej? Weź się w garść, chłopie!
-Nie pouczaj mnie. - warknął, szczerząc się kpiąco. -Do kolekcji zabrakłoby mi pewnie tej twojej Irminy i jej koleżaneczki.
-Zapomnij. Nie dotkniesz ani jednej, ani drugiej.
-Nawet bym nie zaryzykował, przypuszczam, że posuwałem już lepsze, niż one dwie. - odgryzł się, ucinając tym samym temat, gdyż nawet nie pozwolił Fornellowi dojść do słowa. -Swoją drogą, nie będę za nią biegał, żeby ją przeprosić, nie chcę już o tym słyszeć. Skoro tak bardzo spieszyła się do domu, niech teraz żyje w przekonaniu, że faktycznie wredna z niej suka.
-Ale ona nie...
-Odpuść. - rzucił krótko, wyglądając przez szybę. Przejeżdżający pociąg wydawał się nie mieć końca. -Mój czas dla niej minął, mam już inną poszukiwaną.
-O czym ty mówisz? - popatrzył na niego zainteresowany. -Zakochałeś się? Doczekałem tej chwili?
-Aż tak nie zwariowałem. - mruknął, z najwyższą ostrożnością wygładzając włosy. -Była nieprzyjemna, ale piękna. Spotkaliśmy się przypadkiem w sobotę pod klubem. Może nie zwróciłbym na nią uwagi, gdyby nie gubiła swoich rzeczy.
-Co?
-Zerwała nieśmiertelnik. Leżał przed schodami na zewnątrz.
Marcel milczał. Czy Irmina nie dzwoniła do niego ostatnio, zapłakana, z pytaniem, czy nie znalazł tej blaszki po imprezie? Wpadła w ręce Reusa? Czy to w ogóle możliwe, że jednak natknęli się na siebie tamtej nocy?
-Masz go przy sobie?
-Mam. Będę z nim spędzał długie, zimowe wieczory w La Manga.
-Pokaż mi to. - zażądał brunet tonem nieznoszącym sprzeciwu. Piłkarz nie potrafił ukryć zdziwienia.
-Dlaczego?
-Pokaż, do cholery!
-Okej, oddychaj głęboko. - zadrwił Woody i zauważywszy, iż szlaban na przejeździe powoli się unosi, wskazał go palcem. -Jedź i zatrzymaj się na poboczu po drugiej stronie. Poszukam go w tym czasie.
Kierowca Astona bez słowa wykonał polecenie, po czym zniecierpliwiony zaciągnął hamulec ręczny i obserwował przyjaciela w akcji poszukiwawczej. Pomocnik przetrząsał wszystkie kieszenie, podejrzewając jednocześnie, iż Fornell zna rozwiązanie problemu, co tłumaczyłoby jego nagłe zdenerwowanie. Bo niby co go tak rozjuszyło? To, że ludzie gapili się na wóz, który prowadził, czy przerażająco długi transport kolejowy?
-Proszę bardzo. - wyciągnął nieśmiertelnik z zapinanej kieszonki dresu i położył chłopakowi na dłoni. -Poznajesz?
Tancerz po raz kolejny go zignorował. Wpatrywał się w maleńki przedmiot jak w święty obrazek, nie wierząc, że to dzieje się naprawdę. Marco Reus tymczasowym posiadaczem tajemniczego identyfikatora Irminy Kastner - dziewczyny, której z całego serca nienawidzi, a która najwyraźniej wywarła na nim mocne wrażenie. Jeszcze raz przeniósł wzrok na chłopaka i na blaszkę, próbując zachować powagę. Nosiło go, miał ochotę śmiać się tak głośno i długo, aż rozbolałby go brzuch, ale nie mógł. Za nic w świecie nie przyzna mu, że zna właścicielkę nieśmiertelnika, bo od trzech lat pracują w jednej grupie tanecznej. Nie chce jej przeprosić? Teraz już nie będzie miał wyjścia.
-Wow. - wykrztusił tylko, wręcz dławiąc się tym jednym słowem. Pasażer z fotela obok zmarszczył czoło.
-Co? Wiesz coś o tym? Znasz ją. - dociekał, odbierając zgubę od otępiałego bruneta, który zacisnął usta, by nie wybuchnąć śmiechem. Przecież to wcale nie jest śmieszne! -Gdzie ją znajdę? Zdradź mi, proszę.
-Powiedziałeś 'proszę'. - odniósł wrażenie, że zaraz po prostu się udusi, więc zakrył twarz dłonią, by skrycie odetchnąć. -Nie mam pojęcia, do kogo należy. Widzę to pierwszy raz w życiu.
-Forni, nie wpadliśmy na siebie piętnaście minut temu, by nie dostrzec, że ściemniasz. - wytknął blondyn, mrużąc oczy. -Oglądam twoją gębę praktycznie codziennie prawie dwie dekady, więc mów, o co chodzi.
-Woody, daj mi spokój. Jestem zdziwiony kreatywnością tej laski. No spójrz, przecież to jakieś kody, może na nieśmiertelność do GTA? - jeszcze nigdy improwizacja nie przychodziła mu z taką łatwością. Reus zamyślił się na moment.
-Nie udawaj. - rzucił wreszcie z podejrzliwym uśmieszkiem. -Jak to poprawnie odczytać?
-Nie wiem! - nadal nie wychodził z roli. -Ale chyba ci zależy, co?
-Na dziewczynie nie. Chcę zwyczajnie jej to oddać, bo rozumiem, ile może dla niej znaczyć.
-Jasne, i tak po prostu wciśniesz jej to do ręki, pożegnasz się i wyjdziesz? - podpuszczał go, unosząc brwi. -To nie w twoim stylu.
-Zobaczymy, co dalej. - Marco wzruszył ramionami, wsuwając znalezisko ponownie do kieszeni. -Wspominałem już Götze i Aubie, że zamierzam wyłącznie wziąć ją pod lupę. Jeśli zgodzi się na więcej, to znaczy, że wygrałem. A teraz ruszaj, bo Klopp doskoczy mi do aorty.
-No, to powodzenia. - westchnął zgryźliwie Marcel, włączając się do ruchu. W myślach natomiast walił głową w betonową ścianę. Był przekonany, że jeśli Reus przeleci Irminę, to on sam skończy w klasztorze ojców karmelitów. A to więcej, niż nierealne.
Wpadł przez drzwi klubu jak opętany, ledwo uchodząc z życiem w potyczce z dywanem, o który się potknął. Zapomniał, że obiecał Marco odstawić Astona do garażu - pojechał nim prosto do Cocaine, nie zważając na to, iż jego samochód niezmiennie stoi na parkingu przed wieżowcem zawodnika Borussii. Nie będzie się przejmował jakimś tam pojazdem, który Woody w każdej chwili może wymienić na nowy, jeśli tylko zapragnie. Przybywał z wieściami, którymi planował podzielić się z kolegami, o czym na całe gardło oświadczał im już od wejścia. Dobrze wiedział, że w południe lokal będzie pusty, bo minęła zaledwie godzina od otwarcia.
-Spóźniłeś się. - przywitał go władczo Robin, totalnie olewając wszczęty przez tancerza alarm. Poruszenia nie zlekceważył za to Armin, sekundę potem wyłaniając się zza pleców baristy. Uderzył dłonią w wystawioną w geście powitania rękę Marcela, co dało charakterystyczny wydźwięk.
-Wybacz, o panie. - pokłonił się żartobliwie z poddańczym wyrazem twarzy. -Przywiozłem wam takiego newsa, że padniecie, jak go usłyszycie!
-Dawaj. - zachęcił go Armin, siadając na wysokim krześle przy ladzie. Fornell, niewiele myśląc, zajął miejsce obok, opierając łokcie o blat.
-Znalazł się nieśmiertelnik Irminy. Pamiętacie? Kontaktowała się z nami, prosiła, żebyśmy przejrzeli sale po baletach. - wyrzucił na jednym tchu, nieznośnie podekscytowany, lecz panowie patrzyli na niego ze znudzeniem.
-Super. - podsumował Kaul. -Cieszę się, ale co cię tak jara? Napiszą o tym w gazecie?
-Nie, baranie. Ale powinni, bo istotniejsze jest to, kto go teraz przechowuje. - patrzyli na niego w bezruchu, więc wziął głęboki wdech. -Marco Reus. Kojarzycie typa?
-Ten Marco Reus? - dowcipkowali. -Ten sam, który farbuje swoje kudły, żeby ukryć, że urodził się rudy?
-Zaraz, czekajcie... - ciągnął Armin. -Ja go znam! Czasami pijemy razem piwo w - uwaga - naszym klubie! Niesamowite!
-A ja właśnie wracam z lotniska jego wypasioną bryką! Chcecie się przejechać?
-Okej, wystarczy. - zarządził najwyższy, wychodząc zza baru. -Jesteś tego pewien, jak amen w pacierzu?
-Naturalnie! Pokazał mi go. Poznałem od razu, tylko Irma taki nosi. Mało brakowało, a wsypałbym ją, że się przyjaźnimy.
-Nie powiedziałeś mu?!
-Zwariowałeś? - Robin złapał się za głowę. -Zadzwoń do niej natychmiast! Przestanie się dziewczyna zamartwiać!
-Nie ma opcji.
-Dzwoń albo ja to zrobię.
-Posłuchaj. - Forni złapał przyjaciela za ramiona, siłą sadzając go na kolejnym fotelu. -To nic złego. Marco i tak chce jej szukać, musi tylko ruszyć mózgiem, aby odgadnąć, jakimi danymi dysponuje. Daj szansę tej cudownej znajomości! Nie czujesz jeszcze chemii między nimi?
-Ty, on myśli. - przytaknął ze zdziwieniem Armin. -To jest plan, który może się udać. Irmina jest naprawdę ładna i jakimś cudem nie ma chłopaka, gdyby spiknęła się z Woody'm, porzuciłby misję podbijania Europy pod kątem erotycznym i znów zdobyłby fajną dziewczynę. Bingo!
-Nie przewidzieliście paru kwestii. - bronił się Kaul. -Ona i Reus to dwa identyczne żywioły: ogień i ogień. Prędzej wysadzą się w powietrze, niż pójdą na randkę, co elegancko przedstawili przez telefon, gdy byliśmy w Dubaju. Dodatkowo nie mają zielonego pojęcia, że oni to oni, więc wyobraźcie sobie III wojnę światową, gdy wyciągną wnioski, a Marco nie jest w stanie się ukrywać, bo kojarzy go pół świata. Sprawicie im zawód. Irmina prosiła, żeby ich od siebie izolować, więc nie igrajcie z losem. Nie pasują do siebie i tyle.
-On też myśli. - skwitował Ljakic, zerkając przepraszająco na tancerza. -Nie patrzcie tak na mnie, tak sobie komentuję... Nie zrobicie ze mnie wyroczni.
-Nie powiem jej. - zdecydował Marcel, krzyżując ręce na piersi. -Ani jemu. Chyba, że sytuacja wymknie się spod kontroli, wtedy wszystko im wyjaśnię, ale sądzę, że warto im zaufać. To dorośli ludzie.
Usłyszeli, iż otwierają się drzwi. Automatycznie odwrócili się w ich kierunku i ujrzeli parę młodych, zakochanych osób, zamierzających usiąść w boksie pod oknem. Odczekali kilka minut w milczeniu, po czym Robin nagle zerwał się, porywając z lady notes do zapisywania zamówień.
-Rób, jak uważasz. Ale zobaczysz, że popełniłeś błąd.
13. stycznia 2014, poniedziałek
-Woody, przestań, bo oszalejesz. - powiedział Mario, odrywając wzrok od ekranu laptopa. -Męczysz się z tym każdego wieczora. Może po prostu odpuść?
-A co innego mam robić? - warknął, spoglądając na niego z ukosa. -Ty rozmawiasz z Ann-Kathrin, a Pierre... A, nawet nie wiem, gdzie go posiało.
-Pewnie gra z chłopakami w tenisa... Lub ucieka przed Kloppem. - uśmiechnął się, gdy tylko wyobraził sobie tą sytuację. -Naprawdę wolisz tutaj ślęczeć i wpatrywać się w to?
-Wyjdź, jeśli chcesz. Nie obrażę się.
-Nie zostawię cię samego. Jak w Titanicu - ty skaczesz, ja skaczę. Więc jeśli ja idę, ty też idziesz.
-Dzięki, ale mam zajęcie.
-Stary, ten nieśmiertelnik nie zacznie mówić i nie podpowie ci, komu go oddać. - rzucił, lekko poirytowany zachowaniem blondyna. -Przyznam szczerze, że wątpię, czy ci się uda.
-Weź mi pomóż, zamiast tyle gadać. - odparował, poprawiając się na łóżku. -Może szybciej pójdzie.
-W porządku. - Götze wzruszył ramionami ku zdziwieniu blondyna, który jednak zwolnił dla niego miejsce obok siebie. -Pokaż, co to.
-No, spójrz. - podał mu cenną blaszkę, obracając się bokiem. -Myślę, że te dwie literki na samej górze to jej inicjały, ewentualnie jej rodziców lub rodzeństwa. Tylko to mi pasuje.
-Chyba się nie mylisz. - przyznał młodszy. -Przyjmijmy, że to imię i nazwisko. Umieściłbyś na nieśmiertelniku sygnatury swoich rodziców?
-Nie, tylko dlatego, że znalazły się w tatuażu. Gdybym jednak miał taki plan, wykułbym inicjały wszystkich członków rodziny, a tu ewidentnie widnieje tylko dwójka. Jeśli jest jedynaczką, to może być matka i ojciec.
-Okej, popatrzmy dalej. - Mario przesunął palec wskazujący w dół. -Jakaś data, bez dyskusji. Piąty lutego tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty pierwszy. Jej urodziny?
-A może ma dziecko?
-Marco, puknij się w łeb. - wybuchnął śmiechem, opierając się o poduszkę leżącą za jego plecami. -Wyglądała na dziewczynę co najmniej w naszym wieku i w tym samym czasie miałaby urodzić? Nie dziwię się, że nie umiesz tego rozgryźć, przecież ty w ogóle nie myślisz.
-Och, zamknij się. - pokazał mu język, również się śmiejąc. -Okej, czyli to jakaś 'I.K' i niedługo skończy dwadzieścia trzy lata.
-Dostanie od ciebie fajny prezent. - mruknęła dortmundzka dziesiątka, na co jego boiskowy partner jedynie znacząco uniósł brwi.
-Do tej pory szło gładko. Został ostatni ciąg cyfr.
-Tutaj się poddaję. - stwierdził, śledząc je z przymrużonymi oczyma. -To zostało strasznie dziwnie zapisane. Widziałem już wiele, lecz takie coś po raz pierwszy.
-Nie szkodzi. I tak zrobiłeś więcej w ciągu pięciu minut, niż ja przez półtora tygodnia. Przy najbliższej okazji postawię ci za to piwo.
-Przecież to dla nas zakazany owoc. - zauważył, uderzając przyjaciela w kolano. -Trener wiesza za to na szubienicy.
-Niedługo wakacje. - oznajmił niewzruszony Reus. -Wtedy wszystko wolno. Wrócimy do tego jutro? - wskazał na ściskany w dłoni przedmiot.
-Jasne. Dla ciebie wszystko.
17. stycznia 2014, piątek
Usłyszeli pukanie, wręcz walenie do drzwi, które po chwili otworzyły się bez żadnego zaproszenia. W progu stał Pierre-Emerick oraz Kevin, a duet Götzeus patrzył na nich pytająco.
-Możemy wejść? - Gabończyk zrobił jeszcze jeden krok w przód, a towarzyszący mu Niemiec zamknął drzwi.
-Właśnie weszliście. - palnął Mario z kąśliwym uśmiechem na twarzy. Roześmiali się wszyscy, gdyż dopiero teraz dwójka Borussen zdała sobie sprawę ze swojej wpadki.
-Przepraszam. Nie przeszkadzamy?
-Skąd, wbijajcie.
-Wpadliśmy, by pogratulować wam udanych występów w sparingach. - zaczął z powagą Großkreutz. -W zasadzie oba wygraliśmy dzięki waszej współpracy.
-Bez przesady. - Reus wykrzywił usta w dumnym uśmiechu. Uwielbiał, gdy go doceniali. -Piłki przechodziły przez całą linię pomocy i obrony. Zwyciężaliśmy zespołowo.
-Marco, a ty nie wyruszyłeś na łowy? - czarnoskóry napastnik wpatrywał się w niego teatralnie zaskoczony. -Nie do wiary!
-Nie mam czasu. - naburmuszył się, krzyżując stopy w kostkach.
-Nasz Woody przeżywa dylemat albo raczej depresję życia. - wytłumaczył jego gburowatą reakcję Götze. -Próbuje dotrzeć do nieznajomej, która zgubiła ten nieśmiertelnik, ale nie potrafimy odczytać tej zbitki na końcu. Laska to skryta mistrzyni szyfrów.
-Ciekawe... - Aubameyang pochylił się nad zdesperowanym Dortmundczykiem i wyciągnął rękę. -Pozwolisz?
Osłupiały Marco impulsywnie oddał mu blaszkę, przyglądając się jego ruchom. Dość dynamicznie zmieniał mimikę twarzy, co nie uszło także uwadze pozostałych piłkarzy. Auba badał identyfikator niczym rasowy ekspert, szepcząc do siebie pod nosem, jakby wykonywał ogromną ilość skomplikowanych działań matematycznych. Zwinnie obracał ją w palcach, oglądał z każdej strony, opuszkami palców dotykał metalowych wybrzuszeń, chcąc zyskać pewność, że ma rację. Najlepsze we wszystkim okazało się to, że cały ten proces nie zajął mu więcej, niż sto dwadzieścia sekund. Po tym czasie wyszczerzył się w swoim oryginalnym stylu i podstawił kumplowi obiekt jego rozważań centralnie pod nos.
-Ty niedorozwinięty bezmózgowcu. To jest numer telefonu!
~~~
Wpadł przez drzwi klubu jak opętany, ledwo uchodząc z życiem w potyczce z dywanem, o który się potknął. Zapomniał, że obiecał Marco odstawić Astona do garażu - pojechał nim prosto do Cocaine, nie zważając na to, iż jego samochód niezmiennie stoi na parkingu przed wieżowcem zawodnika Borussii. Nie będzie się przejmował jakimś tam pojazdem, który Woody w każdej chwili może wymienić na nowy, jeśli tylko zapragnie. Przybywał z wieściami, którymi planował podzielić się z kolegami, o czym na całe gardło oświadczał im już od wejścia. Dobrze wiedział, że w południe lokal będzie pusty, bo minęła zaledwie godzina od otwarcia.
-Spóźniłeś się. - przywitał go władczo Robin, totalnie olewając wszczęty przez tancerza alarm. Poruszenia nie zlekceważył za to Armin, sekundę potem wyłaniając się zza pleców baristy. Uderzył dłonią w wystawioną w geście powitania rękę Marcela, co dało charakterystyczny wydźwięk.
-Wybacz, o panie. - pokłonił się żartobliwie z poddańczym wyrazem twarzy. -Przywiozłem wam takiego newsa, że padniecie, jak go usłyszycie!
-Dawaj. - zachęcił go Armin, siadając na wysokim krześle przy ladzie. Fornell, niewiele myśląc, zajął miejsce obok, opierając łokcie o blat.
-Znalazł się nieśmiertelnik Irminy. Pamiętacie? Kontaktowała się z nami, prosiła, żebyśmy przejrzeli sale po baletach. - wyrzucił na jednym tchu, nieznośnie podekscytowany, lecz panowie patrzyli na niego ze znudzeniem.
-Super. - podsumował Kaul. -Cieszę się, ale co cię tak jara? Napiszą o tym w gazecie?
-Nie, baranie. Ale powinni, bo istotniejsze jest to, kto go teraz przechowuje. - patrzyli na niego w bezruchu, więc wziął głęboki wdech. -Marco Reus. Kojarzycie typa?
-Ten Marco Reus? - dowcipkowali. -Ten sam, który farbuje swoje kudły, żeby ukryć, że urodził się rudy?
-Zaraz, czekajcie... - ciągnął Armin. -Ja go znam! Czasami pijemy razem piwo w - uwaga - naszym klubie! Niesamowite!
-A ja właśnie wracam z lotniska jego wypasioną bryką! Chcecie się przejechać?
-Okej, wystarczy. - zarządził najwyższy, wychodząc zza baru. -Jesteś tego pewien, jak amen w pacierzu?
-Naturalnie! Pokazał mi go. Poznałem od razu, tylko Irma taki nosi. Mało brakowało, a wsypałbym ją, że się przyjaźnimy.
-Nie powiedziałeś mu?!
-Zwariowałeś? - Robin złapał się za głowę. -Zadzwoń do niej natychmiast! Przestanie się dziewczyna zamartwiać!
-Nie ma opcji.
-Dzwoń albo ja to zrobię.
-Posłuchaj. - Forni złapał przyjaciela za ramiona, siłą sadzając go na kolejnym fotelu. -To nic złego. Marco i tak chce jej szukać, musi tylko ruszyć mózgiem, aby odgadnąć, jakimi danymi dysponuje. Daj szansę tej cudownej znajomości! Nie czujesz jeszcze chemii między nimi?
-Ty, on myśli. - przytaknął ze zdziwieniem Armin. -To jest plan, który może się udać. Irmina jest naprawdę ładna i jakimś cudem nie ma chłopaka, gdyby spiknęła się z Woody'm, porzuciłby misję podbijania Europy pod kątem erotycznym i znów zdobyłby fajną dziewczynę. Bingo!
-Nie przewidzieliście paru kwestii. - bronił się Kaul. -Ona i Reus to dwa identyczne żywioły: ogień i ogień. Prędzej wysadzą się w powietrze, niż pójdą na randkę, co elegancko przedstawili przez telefon, gdy byliśmy w Dubaju. Dodatkowo nie mają zielonego pojęcia, że oni to oni, więc wyobraźcie sobie III wojnę światową, gdy wyciągną wnioski, a Marco nie jest w stanie się ukrywać, bo kojarzy go pół świata. Sprawicie im zawód. Irmina prosiła, żeby ich od siebie izolować, więc nie igrajcie z losem. Nie pasują do siebie i tyle.
-On też myśli. - skwitował Ljakic, zerkając przepraszająco na tancerza. -Nie patrzcie tak na mnie, tak sobie komentuję... Nie zrobicie ze mnie wyroczni.
-Nie powiem jej. - zdecydował Marcel, krzyżując ręce na piersi. -Ani jemu. Chyba, że sytuacja wymknie się spod kontroli, wtedy wszystko im wyjaśnię, ale sądzę, że warto im zaufać. To dorośli ludzie.
Usłyszeli, iż otwierają się drzwi. Automatycznie odwrócili się w ich kierunku i ujrzeli parę młodych, zakochanych osób, zamierzających usiąść w boksie pod oknem. Odczekali kilka minut w milczeniu, po czym Robin nagle zerwał się, porywając z lady notes do zapisywania zamówień.
-Rób, jak uważasz. Ale zobaczysz, że popełniłeś błąd.
~~~
13. stycznia 2014, poniedziałek
-Woody, przestań, bo oszalejesz. - powiedział Mario, odrywając wzrok od ekranu laptopa. -Męczysz się z tym każdego wieczora. Może po prostu odpuść?
-A co innego mam robić? - warknął, spoglądając na niego z ukosa. -Ty rozmawiasz z Ann-Kathrin, a Pierre... A, nawet nie wiem, gdzie go posiało.
-Pewnie gra z chłopakami w tenisa... Lub ucieka przed Kloppem. - uśmiechnął się, gdy tylko wyobraził sobie tą sytuację. -Naprawdę wolisz tutaj ślęczeć i wpatrywać się w to?
-Wyjdź, jeśli chcesz. Nie obrażę się.
-Nie zostawię cię samego. Jak w Titanicu - ty skaczesz, ja skaczę. Więc jeśli ja idę, ty też idziesz.
-Dzięki, ale mam zajęcie.
-Stary, ten nieśmiertelnik nie zacznie mówić i nie podpowie ci, komu go oddać. - rzucił, lekko poirytowany zachowaniem blondyna. -Przyznam szczerze, że wątpię, czy ci się uda.
-Weź mi pomóż, zamiast tyle gadać. - odparował, poprawiając się na łóżku. -Może szybciej pójdzie.
-W porządku. - Götze wzruszył ramionami ku zdziwieniu blondyna, który jednak zwolnił dla niego miejsce obok siebie. -Pokaż, co to.
-No, spójrz. - podał mu cenną blaszkę, obracając się bokiem. -Myślę, że te dwie literki na samej górze to jej inicjały, ewentualnie jej rodziców lub rodzeństwa. Tylko to mi pasuje.
-Chyba się nie mylisz. - przyznał młodszy. -Przyjmijmy, że to imię i nazwisko. Umieściłbyś na nieśmiertelniku sygnatury swoich rodziców?
-Nie, tylko dlatego, że znalazły się w tatuażu. Gdybym jednak miał taki plan, wykułbym inicjały wszystkich członków rodziny, a tu ewidentnie widnieje tylko dwójka. Jeśli jest jedynaczką, to może być matka i ojciec.
-Okej, popatrzmy dalej. - Mario przesunął palec wskazujący w dół. -Jakaś data, bez dyskusji. Piąty lutego tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty pierwszy. Jej urodziny?
-A może ma dziecko?
-Marco, puknij się w łeb. - wybuchnął śmiechem, opierając się o poduszkę leżącą za jego plecami. -Wyglądała na dziewczynę co najmniej w naszym wieku i w tym samym czasie miałaby urodzić? Nie dziwię się, że nie umiesz tego rozgryźć, przecież ty w ogóle nie myślisz.
-Och, zamknij się. - pokazał mu język, również się śmiejąc. -Okej, czyli to jakaś 'I.K' i niedługo skończy dwadzieścia trzy lata.
-Dostanie od ciebie fajny prezent. - mruknęła dortmundzka dziesiątka, na co jego boiskowy partner jedynie znacząco uniósł brwi.
-Do tej pory szło gładko. Został ostatni ciąg cyfr.
-Tutaj się poddaję. - stwierdził, śledząc je z przymrużonymi oczyma. -To zostało strasznie dziwnie zapisane. Widziałem już wiele, lecz takie coś po raz pierwszy.
-Nie szkodzi. I tak zrobiłeś więcej w ciągu pięciu minut, niż ja przez półtora tygodnia. Przy najbliższej okazji postawię ci za to piwo.
-Przecież to dla nas zakazany owoc. - zauważył, uderzając przyjaciela w kolano. -Trener wiesza za to na szubienicy.
-Niedługo wakacje. - oznajmił niewzruszony Reus. -Wtedy wszystko wolno. Wrócimy do tego jutro? - wskazał na ściskany w dłoni przedmiot.
-Jasne. Dla ciebie wszystko.
17. stycznia 2014, piątek
Usłyszeli pukanie, wręcz walenie do drzwi, które po chwili otworzyły się bez żadnego zaproszenia. W progu stał Pierre-Emerick oraz Kevin, a duet Götzeus patrzył na nich pytająco.
-Możemy wejść? - Gabończyk zrobił jeszcze jeden krok w przód, a towarzyszący mu Niemiec zamknął drzwi.
-Właśnie weszliście. - palnął Mario z kąśliwym uśmiechem na twarzy. Roześmiali się wszyscy, gdyż dopiero teraz dwójka Borussen zdała sobie sprawę ze swojej wpadki.
-Przepraszam. Nie przeszkadzamy?
-Skąd, wbijajcie.
-Wpadliśmy, by pogratulować wam udanych występów w sparingach. - zaczął z powagą Großkreutz. -W zasadzie oba wygraliśmy dzięki waszej współpracy.
-Bez przesady. - Reus wykrzywił usta w dumnym uśmiechu. Uwielbiał, gdy go doceniali. -Piłki przechodziły przez całą linię pomocy i obrony. Zwyciężaliśmy zespołowo.
-Marco, a ty nie wyruszyłeś na łowy? - czarnoskóry napastnik wpatrywał się w niego teatralnie zaskoczony. -Nie do wiary!
-Nie mam czasu. - naburmuszył się, krzyżując stopy w kostkach.
-Nasz Woody przeżywa dylemat albo raczej depresję życia. - wytłumaczył jego gburowatą reakcję Götze. -Próbuje dotrzeć do nieznajomej, która zgubiła ten nieśmiertelnik, ale nie potrafimy odczytać tej zbitki na końcu. Laska to skryta mistrzyni szyfrów.
-Ciekawe... - Aubameyang pochylił się nad zdesperowanym Dortmundczykiem i wyciągnął rękę. -Pozwolisz?
Osłupiały Marco impulsywnie oddał mu blaszkę, przyglądając się jego ruchom. Dość dynamicznie zmieniał mimikę twarzy, co nie uszło także uwadze pozostałych piłkarzy. Auba badał identyfikator niczym rasowy ekspert, szepcząc do siebie pod nosem, jakby wykonywał ogromną ilość skomplikowanych działań matematycznych. Zwinnie obracał ją w palcach, oglądał z każdej strony, opuszkami palców dotykał metalowych wybrzuszeń, chcąc zyskać pewność, że ma rację. Najlepsze we wszystkim okazało się to, że cały ten proces nie zajął mu więcej, niż sto dwadzieścia sekund. Po tym czasie wyszczerzył się w swoim oryginalnym stylu i podstawił kumplowi obiekt jego rozważań centralnie pod nos.
-Ty niedorozwinięty bezmózgowcu. To jest numer telefonu!
***
Przepraszam za tą końcówkę, jest fatalna, ale nie miałam na nią innego pomysłu. Nie pytajcie, nie wyobrażajcie sobie, jak wygląda ten nieśmiertelnik... Sama nie wiem :p
Więcej o rozwiązaniu zagadki w następnym rozdziale. I obiecuję, przysięgam, że dojdzie do spotkania :)
7 = następny
Fajny rozdział :) osobiście uważam, że chłopaki troche przesadzają z tym dogryzaniem Marco, ale z drugiej strony może dobrze.
OdpowiedzUsuńDużo weny <3
Faktycznie Marco to debil. Jak można nie odgadnąć, że kilka cyferek to numer telefonu. Haha normalnie padłam. Uuu Marcel coś kombinuje podoba mi się to :D. Rozdział super.
OdpowiedzUsuńCzekam na ich spotkanie. Pozdrawiam Monia 😘😘
Nie mogę się doczekać aż się spotkają ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta ;) Życzę weny ;)
OdpowiedzUsuńciekawe jak to się potoczy =D czekam z niecierpliwością i zapraszam do siebie ;)
OdpowiedzUsuńDzisiaj ja tak trochę anonimowo,bo z innego telefonu a zobaczylam ze nie jestem zalogowana.
OdpowiedzUsuńA więc...rozdział boski. Mam wrażenie,że najlepszy z dotychczasowych! Oczywiscie nie mam na myśli, że inne sa jakieś gorsze-absolutnie nie! po prostu...no nie wiem, albo sie wyspalam...nie,to.raczej nie możliwe o 8:14....no po prostu ma coś w sobie, że nie chcesz przestać czytać. Boooski!:-)
No i jest numer telefonu... III wojna światowa się zbliża! :D Szykuje się bliskie spotkanie 3-go stopnia! I ja już sie nie mogę doczekać!:))))
Duzo weny kochana!
I zapraszam do mnie na 24 część. mr11-bvb.blogspot.com
Buziaki!:*** /euphory r.
Ciekawe czy plan Marcela sie powiedzie, czekam :*
OdpowiedzUsuńSuper opowiadanie, nie mogę się doczekać następnego rozdziału ! :) Życzę weny :)
OdpowiedzUsuńJa wiedziałam, że Marco w pewnych sytuacjach nie grzeszy inteligencją, ale żeby nie wiedzieć, że kilka cyferek obok siebie to numer telefonu? No tego się nie spodziewałam! Hahaha...
OdpowiedzUsuńMówisz, że dojdzie do spotkania? Już nie mogę się doczekać. Chyba rzeczywiście trzeba szykować się na III wojnę światową!
Czekan na nexta,
Mańka :)
Super podoba mi się. Czekam z niecierpliwością na ich spotkanie. ;) Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńMasz talent nie ma co. ;) Opowiadanie zajebiście się zapowiada. Czekam na ich spotkanie. Mam nadzieje ze wszystko pójdzie ok. Życzę weny. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń