poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Cztery: Żal

5. stycznia 2014, niedziela
   Mało brakowało, a spóźniłaby się na zajęcia. Mogła zrzucić winę na korki uliczne, lecz gdyby nie grzebała się jak żółw podczas śniadania oraz porannej toalety, z pewnością opuściłaby mieszkanie przynajmniej piętnaście minut wcześniej, jednak przybita wczorajszymi wydarzeniami, nie pomyślała o tym nawet przez moment, więc gdy wpadła do szkoły tanecznej, wszyscy czekali tylko na nią. Niektóre dzieciaki straciły już nadzieję, że spotkanie się odbędzie, ale ona nie zawodzi. Uwielbia sprawiać radość swoim najmłodszym podopiecznym, a w zamian czerpie od nich mnóstwo pozytywnej energii. Współpraca idealna.
   Dzisiejsza grupa nie liczyła wielu osób, ponieważ tylko prawdziwi, mali pasjonaci tańca byli w stanie poświęcić mu niedzielne przedpołudnie. Irmina przeprowadziła więc warsztaty na pełnym luzie, prezentując jeden z autorskich układów hip-hopowych. Każdemu ze swoich uczniów wskazywała błędy, , cierpliwie powtarzała kroku, gratulowała postępów i zapewniała, iż świetnie sobie radzą. Bo tak właśnie było. Ekipa, którą dziś wzięła pod opiekę, dopiero rozpoczynała swą przygodę, zatem starała się dobrać jedną z najprostszych choreografii, aczkolwiek już po pół godzinie uznała, że warto przejść na wyższy poziom. Podnosiła poprzeczkę sekunda po sekundzie, ruch po ruchu, a jej podopieczni nie mieli dość. Nie kryła zaskoczenia, ale i nie protestowała, gdy dziewczynki wręcz błagały ją o więcej. Pokochali ją, a ona pokochała ich. W ten oto sposób poznali kilka podstawowych figur i postaw charakterystycznych dla hip-hopu, z których powstała druga, nieplanowana choreografia. Po ogłoszeniu zakończenia próby zamierzała iść się przebrać, ale zatrzymana przez młodą drużynę najpierw ustaliła z nią termin kolejnych ćwiczeń. Zazwyczaj takie informacje przesyłała mailowo, jednak widząc zapał tych wesołych maluchów, zdecydowała się na wyjątek. Nie potrafiła odmawiać i być może to sprawiało, że szybko zyskiwała sympatię.
   Wracając do domu dwie godziny później, pojechała jeszcze do większego marketu na zakupy. W drodze odebrała połączenie od Julii, która przypominała o swojej wizycie i zapowiedziała przybycie na szesnastą. Irmina podejrzewała, że spotkanie potrwa jakiś czas, więc poza produktami na obiad wrzuciła do wózka sporą ilość przekąsek i butelkę ulubionego wina. Resztę dnia zarezerwowała na wypoczynek, dlatego mogła pozwolić sobie na epizod z wystawnego życia.
   Po przekroczeniu progu mieszkania rozpakowała torby, przygotowała kieliszki oraz mały posiłek, a później oczekiwała już tylko pojawienia się przyjaciółki. I faktycznie, dzwonek do drzwi wybrzmiał dokładnie o umówionej godzinie, aż dziewczyna roześmiała się pod nosem. Wpuściła Julię do środka, po czym ponownie udała się do kuchni po naczynia. Postawiła na stolę salaterkę z chipsami i talerz z szarlotką, natomiast Wessler zajęła się rozlewaniem alkoholu. Irma dobitnie czuła jej dociekliwe, przenikliwe spojrzenie, lecz starała się do samego końca nie zwracać na nie uwagi. Tancerka nie zamierzała jednak zwlekać i od razu przeszła do dręczącego ją tematu.
   -Więc opowiadaj. - ponagliła, zanurzając usta w czerwonym trunku. -Co się wczoraj stało?
   -Włącz dyktafon. - westchnęła, przegryzając chipsy. -To historia z piekła rodem, w przyszłości będę ją powtarzała swoim dzieciom.
   -Irma, błagam. - Julia niecierpliwiła się coraz bardziej. -Mam czas, wyspowiadasz się prędzej czy później. Nie wyjdę stąd bez konkretnych informacji.
   -Powiedz mi, co ze mną jest nie tak?
   Wessler odstawiła kieliszek na szklany blat, próbując zrozumieć sens pytania swojej rozmówczyni. Zawsze uważała, że niczego jej nie brakuje, bo tak naprawdę miała wszystko - urodę, wdzięk, talent i pasję. Czego jeszcze chce od życia ta niezrównoważona psychicznie wariatka?
   -A coś jest nie tak? - spytała ostrożnie, nie spuszczając z niej wzroku, na co ta jedynie przewróciła oczami.
   -Najwyraźniej, bo zaczepiają mnie sami niewychowani zboczeńcy. - jęknęła, podhaczając skórki przy paznokciach. Często to robiła, gdy się denerwowała. -Ci przystojni wydają się w ogóle niezainteresowani. A przecież byłam grzeczna i miła... Do czasu.
   -Wybacz, nie wiem, o co ci chodzi. - skwitowała Jull, nonszalancko zakręcając swe loki na palcach. -Jaśniej, proszę.
   Irmina nie mogła dłużej czekać, więc wyrzuciła z siebie wszystko, co od wczorajszego wieczora leżało jej na sercu. Nie owijała w bawełnę, nie oszczędzała na szczegółach. Długowłosa słuchała jej z uwagą, co jakiś czas przykładając dłoń do ust, próbując uwierzyć w to, co słyszy. Znalazła już odpowiedź na nurtujące ją pytanie - jej przyjaciółka nie wie, czego chce, być może dlatego, że faktycznie dostaje to, czego zapragnie, ponieważ ciężko na to pracuje. I zasługuje na to, jak nikt inny. Teraz jednak sukcesy nie były istotne. Została poproszona o pomoc w innej sprawie i właśnie zastanawia się, jak w dość delikatny sposób z niej wybrnąć.
   -Hej, czemu tak bardzo się tym przejmujesz? - pocieszała blondynkę, gładząc jej ramię, po czym nabiła na widelczyk kawałek ciasta i wpakowała go do ust. -W Nowy Rok uparcie twierdziłaś, że samotność ci nie przeszkadza, a teraz ubolewasz, bo dałaś kosza nic niewartemu palantowi?
   -Ale ten Mario był naprawdę przystojny. - szepnęła, wbijając wzrok we własne kolana. -To znaczy, ten drugi też, ale Mario miał w sobie coś takiego... Męskiego. Nawet miło się rozmawiało i nie potraktował mnie jak dziwkę. A tamten...
   -Opisz mi, jak wyglądali. - zarządziła Julia, wciąż popijając wino. Cieszyła się, że przyjechała taksówką, gdyż dzięki temu nie musiała się ograniczać. -Ciekawe, czy dużo straciłam.
   -Dużo. - Irmina uśmiechnęła się pod nosem. -Oboje elegancko ubrani, chyba z opóźnieniem przyjechali na imprezę. Niższy, brunet, dość dobrze zbudowany gęste brwi i cudny uśmiech... Wyższy raczej też umięśniony, blady, okropnie szczupły, lekki zarost... Blondyn, chyba farbowany... Nie pamiętam, było ciemno, mieli kurtki...
   -Jakieś znaki szczególne? - drążyła podekscytowana, niespokojnie wiercąc się na kanapie. Dwudziestodwulatka aż bała się udzielać jakichkolwiek wskazówek, ponieważ znała zdolności Wessler do prorokowania oraz przypuszczania. I bywały momenty, jak ten, w których nie potrafiła ich znieść.
   -Kolczyki w uszach. - rzuciła niepewnie, lustrując ją kątem oka. -Dziwne, prawda? A miłośnik nielegalnego seksu miał bardzo wąskie usta, gdy je zaciskał. Może ma problemy z mięśniami?
   -Irmina... Przecież to musieli być Reus i Götze. - zawyrokowała, na co dziewczyna aż przewróciła oczami. Mogła się tego spodziewać. -Idealnie pasują do opisu!
   -Tak? No popatrz, zupełnie, jak mój brat! A wiesz, dlaczego? Bo go nie mam! - zadrwiła. -Jull, kocham cię, ale daj już spokój tym chłopakom. Mnóstwo gości chce się do nich upodobnić, są idolami wielu ludzi.
   -Jesteś głupią, rozpieszczoną jedynaczką. - warknęła, broniąc swoich racji. -Pokażę ci ich na zdjęciu i sama ocenisz, czy spotkałaś podróbki czy oryginały.
   -Zapomnij! - zaprotestowała żywo, odsuwając się na bezpieczną odległość. Nie bała się, lecz przez liczne wizje zaprzyjaźnionej tancerki, zaczynała zwyczajnie wierzyć w ich prawdopodobieństwo. Rzeczywiście, niewiarygodna ilość faktów łączyła się ze sobą i to ją wręcz przerażało. Nie umiała myśleć o tym, iż naprawdę spotkała dwie gwiazdy dortmundzkiego klubu jednocześnie, z których pierwsza szalenie jej się spodobała, a druga zamierzała nieprofesjonalnie zaciągnąć ją do łóżka. Wisienką na torcie została Julia, niewidząca poza nimi świata. Podsumowując, zdecydowanie wolała tkwić w niewiedzy, niż załamać najbliższa osobę spoza rodziny. Nie zniosłaby tego.
   -Dlaczego? - kobieta wydawała się wyraźnie zawiedziona, ale zaskakująco szybko odpuściła. -Rozwiałybyśmy wątpliwości.
   -Ja nie mam wątpliwości. - odparowała zdecydowanie, chcąc uciąć temat. -Powiedziałam ci wszystko, więc nie drążmy tego dalej, okej? Może obejrzymy jakiś film?
   Opróżniła swój kieliszek, zgarnęła w dłoń kolejną porcję chipsów i zaciągnęła swego gościa do półki z płytami. Zazwyczaj preferowała kompromisy, aczkolwiek teraz się nie ugnie, z czego jej znajoma zdawała sobie sprawę, więc bez słowa usiadły razem na podłodze, wybierając tytuły z pokaźnej kolekcji.

~~~

   Usłyszał, że wróciła do domu, ponieważ do tego mieszkania tylko ich dwójka posiada klucze. Podniósł się i ujrzał ukochaną, pozbywającą się w przedpokoju wierzchniego odzienia. Podeszła do niego, zarzuciła ręce na szyję chłopaka, a na jego ustach złożyła namiętny pocałunek. Od razu dostrzegł, iż jej humor uległ znaczącej poprawie. Kilka godzin wcześniej poinformowała go, że wychodzi z koleżankami, by się odstresować, zatem nie zatrzymywał jej. Obecnie miał nadzieję, że wreszcie uda im się porozmawiać. Tancerka unikała tego tematu od rana, lecz obiecała mu, iż wtajemniczy go w wydarzenia wczorajszego wieczora. A on liczył, że tej obietnicy dotrzyma.
   Ujęła jego dłoń i pociągnęła w stronę salonowej sofy. Nie naciskał, pozwolił jej się przygotować, czekał, aż wykona pierwszy ruch. Wtuliła się w jego bok, odetchnąwszy głęboko.
   -Przepraszam, że to tak długo trwało. - odezwała się, gładząc jego tors. -Potrzebowałam odskoczni. Wybacz, że nie wybrałam ciebie, sądziłam, że spędzisz popołudnie z Marco.
   -Tak planowałem. - przyznał. -Ale napisał mi wiadomość, że jedzie do rodziców. Zorganizowali rodzinny obiad i bardzo chciał zobaczyć Nico.
   -Rozumiem. - cień uśmiechu przemknął przez jej twarz. -Mario, nie będę się nad tym rozwodzić, jedynie uspokoję cię, że nie stało się nic poważnego. Poszło o Irminę, wyłącznie z jej winy. Ubzdurała sobie, ze próbowałam zniszczyć jej występ.
   -Jakim cudem?
   -Zarzuciła mi, że atakowałam jej stopy. - pożaliła się, szczerze przybita trwającym od kilku lat konfliktem. -Nie wiem, z jakiego powodu aż tak mnie nienawidzi, ale to coraz bardziej mnie męczy. Jest świetną artystką, nigdy nie knułam intryg, by ją wygryźć, a ona po prostu się doczepiła.
   -Racja, to przykre. - potwierdził piłkarz. -Ale nie masz wpływu na jej zachowanie. Naucz się ignorować te głupie zagrywki.
   -Przecież się staram... Ale powoli każdy drobiazg stanowi powód do awantury...
   -Może z nią porozmawiaj? - zasugerował, obejmując Ann ramieniem. -Pokaż jej, że najlepiej to skończyć, postąpisz o wiele dojrzalej, niż rewanżując się zaczepką na zaczepkę. To ją nakręca.
   -Chyba powinnam. - zgodziła się, chowając policzek w jego obojczyku. -Niestety, obawiam się, że nic nie wskóram. Musiałabym być absolwentką psychologii, żeby mnie wysłuchała.
   -A Marcel?
   -Wygląda na to, że nie będzie się wtrącał, dopóki któraś z nas nie wyląduje na ostrym dyżurze. - roześmiała się. -Na pewno mu to przeszkadza, lecz woli trzymać dystans.
   -Może to dobra taktyka. - Götze przeczesał włosy wolną ręką. -Aczkolwiek jeśli przez nią ucierpisz, zabiję ich oboje.
   -Mario...
   -Skarbie, to nie jest normalne. - przerwał jej, spoglądając w oczy wybranki swego serca. -Nie możesz dać sobą pomiatać.
   -Wiem, z tym, że...
   -Ona musi zrozumieć, że nazywasz się Ann-Kathrin Brömmel, posiadasz swoją godność i masz do niej prawo. W zespole współpracujecie na tych samych zasadach, więc niech wszyscy ich przestrzegają albo ja tam wkroczę.
   -Kochanie, Irmina cię jeszcze nie poznała i uwierz, obie strony cierpią z tego korzyść. Jej najbliższa przyjaciółka szaleje za Marco, zatem lepiej nie dopuścić do ich spotkania, prawda?
   -Prawda. - tęczówki szatyna momentalnie pociemniały. -Nie pozwolę Reusowi umawiać się z psychopatką.
   -Czyli temat zamknięty?
   -Temat zamknięty.
   -A co robimy teraz? - Ann przygryzła wargę, wsuwając dłoń pod koszulkę sportowca. Wyczuła spinające się pod wpływem dotyku mięśnie.
   -No, nie wiem... - jęknął, gdy palce blondynki badały jego podbrzusze. -Nie wpadłem jeszcze na pomysł idealny...
   -Na szczęście zawsze możesz na mnie liczyć. - nim zdążył zareagować, wpiła się łapczywie w rozchylone usta chłopaka, przejmując nad nim całkowitą kontrolę.

~~~

   Gorączkowo biegała po całym mieszkaniu, zaglądając we wszystkie kąty. Jej irytacja i rozpacz pogłębiały się z każdą minutą, ponieważ przetrząsała posiadłość już trzeci raz z rzędu, w myśl zasady 'do trzech razy sztuka'. Nie dopuszczała do siebie możliwości, że zniknął. Nadzieja umiera ostatnia.
   Zadzwoniła do Julii, Marcela i Robina, lecz żadne z nich nie widziało go w ostatnim czasie. Nie wierzyła, że tak po prostu się zerwał, nigdy nie przytrafiło jej się coś takiego. Mogła zgubić go na zakupach lub podczas próby... Lecz nie zabierała go do szkoły tanecznej. A skoro nie znalazła go również w domu... Na sto procent przeoczyła jego zniknięcie po opuszczeniu Cocaine, kiedy pewien brunet uratował jej zdrowie. Nawet nie liczyła, że zwrócił uwagę na maleńki przedmiot, bo kogo by on obchodził. Zatem przepadł. Jej umiłowany nieśmiertelnik przepadł.
   Łudziła się jeszcze, iż przypadkowy przechodzień natknie się na niego zupełnie przypadkiem i po poprawnym odczytaniu danych, zwróci stratę. Szanse na takie rozwiązanie wynosiły jednak jedną do miliona. Nie odzyska go. I uświadomiła sobie ten fakt ze łzami w oczach.
   Tymczasem, kilka albo kilkadziesiąt kilometrów dalej, Marco Reus leżał w łóżku po powrocie od rodziców, obracając w dłoniach metalową blaszkę. Uśmiechał się do niej, jak do najcenniejszego skarbu na świecie, bo zdawał sobie sprawę, iż dzięki niej spotka się z pierwszą kobietą, która odrzuciła jego zaloty. Obmyślał już plan całego zajścia, przekonany, że rzuci mu się na szyję, gdy poinformuje ją o znalezisku i zrobi wszystko, by godnie się odwdzięczyć, a wtedy on zdobędzie to, na co czeka. Był tego pewien, jak miejsca w podstawowym składzie Borussii. Najpierw wypadałoby jednak odgadnąć, co zostało zawarte w treści nieśmiertelnika, bo na nią nie ma koncepcji. Medytował rano, przed posiłkiem z bliskimi i teraz, lecz szyfr nadal stanowił szyfr. I to go strasznie drażniło.
   Poddał się parę minut po północy, odkładając kwintesencję swych rozważań na szafkę obok łóżka. Nie uzmysłowił sobie jednak, ile nieświadomego bólu zaserwował tym samym pewnej załamanej tancerce, której głównym marzeniem stał się powrót cennego przedmiotu wprost do jej rąk.

***

Tak, jak obiecałam i tak, jak napisałam na 'and love me harder': myślę o zawieszeniu, ale będę próbowała, jeśli uzbieracie 5 komentarzy. Jestem skłonna pomyśleć, że dacie radę, widzę to po liczbie wyświetleń. Także liczę na Was, mam nadzieję, że nie zawiedziecie. Pozdrawiam :)

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Trzy: Podryw

   -Wszystko w porządku? Co się stało? Dobrze się czujesz? - dopytywał, wciąż asekurując drobniutką blondynkę. Nie miał dokładnego pojęcia, co doprowadziło do zachwiania się dziewczyny. Podejrzewał, iż zapomniała o progu, na którym stała lub potknęła się o niego, ale mogła także zasłabnąć. Nie wykluczał żadnej opcji.
   -Jest okej. - zapewniła, poprawiając sukienkę. -Dziękuję za troskę i za pomoc.
   -Na pewno? Nic sobie nie zrobiłaś? - chciał jedynie zyskać pewność, że faktycznie jest bezpieczna i nie potrzebuje jego dalszej opieki, ona jednak odebrała to jako natarczywość, dodatkowo potęgującą jej i tak silną złość. Wyczerpała już pakiety uprzejmości na dziś.
   -Tak, powtarzam po raz drugi, więc proszę, przestań... O mój Boże. - chwila, w której spojrzała mu w oczy, była jednocześnie tą, w której zamilkła i skamieniała jak słup. Wydawało jej się, że mężczyzna, który uratował ją od urazu nogi oraz ogromnego bólu, to najprzystojniejszy Niemiec w całym Zagłębiu Ruhry. Ba, w całym kraju. W tym momencie rozpierała ją duma, że pochodzą z jednego państwa, że są rodakami. Natychmiast postanowiła pożyczyć arsenał kultury osobistej, zarezerwowany na niedzielę. Tylko małą część, całą resztę wykorzysta na zajęciach z dzieciakami. Prezentacja dobrych manier stała się priorytetem.
   -Coś nie tak? - zastanawiał się chłopak, spoglądając na swoje ubranie. Założył białą koszulę i czarne jeansy. Może dlatego wyglądał tak pociągająco w zielonych tęczówkach Irminy.
   -Dlaczego tak uważasz? - odbiła piłeczkę, subtelnie przygryzając wargę. -Dla mnie jest super, nie wymaga żadnej poprawki.
   -Dziwnie zareagowałaś. - uśmiechnął się, lustrując ją uważnie. -Ale dzięki. Więc co tutaj robisz? Próbowałaś popełnić samobójstwo na schodach?
   -Skąd! - oboje wybuchnęli śmiechem. -Szłam do samochodu, ale moja przyjaciółka korzysta jeszcze z toalety, więc czekam na nią. Sprawdzałam, czy nie wraca i straciłam równowagę.
   -Do samochodu? - zdziwił się brunet. -Nie piłaś?
   -W żadnym wypadku! Bawiłam się wprawdzie, ale ogólnie można rzecz, że byłam w pracy. - zachichotała, gdy dotarło do niej, jak zabrzmiały jej słowa. -Nie wyobrażaj sobie brudnych historii, po prostu obiecałam przyjacielowi, że wyświadczę mu przysługę. Okej, nic więcej nie mówię.
   -Nie przejmuj się. - również się roześmiał. -Nie wziąłem cię za taką laskę. No wiesz, dorabiającą w klubach.
   -Masz szczęście. - mrugnęła do niego, zarzucając włosy na ramię. Słyszała, że na facetów to działa, choć ich długość nie była okazała. -A ciebie co tu sprowadza?
   -Cóż... Mój dobry przyjaciel podpadł jakiejś pannie, która miała dziś tutaj przyjechać. Musi ją przeprosić. A przy okazji zabiorę też do domu moją...
   -Mario! - usłyszeli nagle, odwracając się w kierunku głosu. W ich stronę zmierzał nieco wyższy blondyn, również elegancko wystrojony. Irmina zmierzyła go od góry do dołu i od razu wywnioskowała, że atmosfera zrobi się nieprzyjemna - facet wymachiwał zawieszonym na palcu kluczem do jakiegoś drogiego wozu, szczerząc się przy tym kpiąco. Podświadomie wyczuwała powtórkę z rozrywki, lecz nie zaprzątała sobie tym głowy. -Zostawiam cię na pięć minut, bo szukam miejsca parkingowego, a ty nie próżnujesz i podrywasz koleżanki! Akurat ty powinieneś się za to wstydzić! Ale gust jak zawsze perfekcyjny.
   Tancerka podniosła wzrok, a ich spojrzenia zetknęły się. Nie obserwował jej, tylko jej ciało, widziała to świetnie. Peszyła się jego zachowaniem, więc zmarszczyła brwi i przeniosła ciężar ciała na lewą stopę. Koniec z kulturą. Była zmuszona zniżyć się do poziomu drugiego z mężczyzn.
   -Twój towarzysz wspomniał, że przeprosisz jakąś dziewczynę. - zaczęła, opierając ręce na biodrach. -Nie sądzisz, że przydałyby się kwiaty?
   -Kwiaty? - prychnął, chowając dłonie do kieszeni kurtki. -Na rarytasy trzeba sobie zasłużyć. Poza tym, nie będę się oświadczał, ta flądra jest ostatnia na liście kobiet, które mógłbym poślubić.
   -Po twoim gburowatym zachowaniu wnioskuję, że nie jest ona długa.
   -Może i nie. - mruknął, podchodząc do Irminy i wsuwając rękę pod jej płaszczyk, definitywnie w poszukiwaniu pupy. -Ale jutro z pewnością dopiszę cię na jedno z czołowych miejsc.
   -Ty obrzydliwa świnio. - warknęła, bez wahania uderzając go w twarz. Na bladym policzku powoli odciskała się jej dłoń. -Wolałabym zostać starą, zrzędliwą panną lub wstąpić do zakonu, niż mieć takiego męża, jak ty. - zerknęła na bruneta, wyraźnie zażenowanego zaistniałą sytuacją. -Mario, prawda? Zobacz, chyba nie wszyscy zrozumieli, że Cocaine nie jest klubem nocnym dla prostytutek. Wyglądasz na całkiem sympatycznego, ale współczuję ci takich przyjaciół.
   Jeszcze wiele słów cisnęło jej się na język, lecz na policzki wypłynęły pierwsze łzy, więc okręciła się na pięcie i pobiegła do auta. Oboje odprowadzali ją wzrokiem, a gdy zniknęła w mroku, Mario popatrzył na swojego kumpla, po czym ze zrezygnowaniem pokręcił głową.
   -Z tobą jest coraz gorzej, Reus. - zawyrokował, ruszając do wejścia. -Powinna przyłożyć ci dwa razy mocniej za to, że ją bezpodstawnie oceniłeś.
   -Była ładna. - wzruszył ramionami, wpatrzony w podłogę, pokrytą śniegiem.
   -I co, chciałeś ją w ten sposób poderwać? - Götze roześmiał się ironicznie. -Nie kojarzyła nas, nie zauważyłeś? Nie uwiódłbyś jej piłkarskim urokiem. Swoją drogą, Marco Reus właśnie dostał kosza, więc może to go czegoś nauczy.
   -Dobra, skończ swoje kazania. - jęknął, podnosząc nogę, by kopnąć leżący przed nią kamień, lecz w ostatniej sekundzie zorientował się, że nie miał racji. Jego płaska powierzchnia wskazywała na coś innego. -Ej, ktoś chyba coś zgubił... Nieśmiertelnik! Poznałbym je wszędzie.
   Blondyn podniósł płytkę i wraz z Mario przyglądali się jej wygrawerowanej stronie. Dwie litery, kilka cyfr oddzielonych kropkami i pod spodem jeszcze parę. Nie mieli pojęcia, co oznaczają, ale na takich blaszkach może widnieć wszystko. O tym byli przekonani.
   -To pewnie tej dziewczyny. - stwierdził niższy, usiłując zabrać ją kumplowi. -Oddaj, postaram się jej poszukać.
   -O nie, nie, pączusiu. - zaprzeczył Marco, wrzucając metalowy przedmiot do tylnej kieszeni spodni. -Moje znalezisko, moja misja. Przecież nie będziesz mnie macał po tyłku, żeby to wyciągnąć, nie? Idź do Ann, a ja zamelduję się u Marcela, z zamkniętymi oczami przeproszę tą jego Irminę i spadamy. Dość na dziś.
   Brunet westchnął ciężko, aczkolwiek nie urządzał scen. Podobnie opadał z sił i marzył już o zasypianiu u boku ukochanej. A zraniona przez Reusa blondynka inteligentnie się wybroniła, więc był świadom, że ponownie mu na to nie pozwoli.

~~~

   Irmina niewiele mówiła. Kurczowo zaciskała usta, by nie wybuchnąć płaczem, gdy Julia wręcz zasypywała ją pytaniami, ponieważ oczywistym było, iż chciała dowiedzieć się, co doprowadziło przyjaciółkę do wyraźnego przygnębienia. Odkąd wsiadły do auta, nie wypowiedziała nawet słowa i w połowie drogi do mieszkania Wessler nadal nie zanosiło się na to, by jakiekolwiek padło z jej ust. Dziewczyna snuła różne teorie: Irmina mogła zostać zgwałcona, okradziona, pobita lub po prostu upokorzona czy zastraszona. Niektóre z tych pozycji tłumaczyły jej milczenie, pozostałe natomiast zupełnie mu zaprzeczały. Niemka wprawdzie była roztrzęsiona, lecz raczej z rozdrażnienia oraz frustracji, niż z przerażenia, co w pewnym stopniu uspokoiło pasażerkę, gdyż najgorsze opcje odpadły. Ciężko jednak nie dostrzec, iż stało się coś złego, więc Wessler nie pozostawi tego bez echa.
   -Posłuchaj. - przemówiła raz jeszcze, gdy czerwone Audi zatrzymało się pod jej blokiem. -Znamy się od dziecka, dlatego dobrze wiesz, że nic przede mną nie ukryjesz. Nie wyjdę stąd, dopóki nie powiesz mi, co cię ugryzło. I pospiesz się, bo jestem zmęczona.
   -Ja też, zatem wybacz, ale obecnie nic nie ugrasz. - odparła, na co długowłosa blondynka zerknęła na nią zdziwiona. -Przepraszam, naprawdę. Nie martw się o mnie, nie emigruję, nie umieram, nie mam bomby pod kurtką. Przyjedź do mnie jutro, wtedy wszystko ci wyjaśnię.
   -Niech ci będzie. - westchnęła, ostatecznie rezygnując z przeprowadzenia przesłuchania. -Ale pamiętaj: śpię z telefonem przy łóżku, dzwoń w razie niebezpieczeństwa.
   -Jasne, szefowo. - uśmiechnęła się, gdy Jull wysiadła z samochodu, odczekała, aż spokojnie wejdzie do klatki i dopiero potem ruszyła w drogę powrotną do domu.
   W tym samym czasie w Cocaine, Marco usiłował skupić się na paplaniu Marcela, odbierając od niego swoją drugą w ciągu pięciu minut naganę. Jego przyjaciel był wściekły za ponad godzinne spóźnienie, a jemu samemu nawet ulżyło, gdy tancerz oświadczył, że Irmina zdążyła wyjść z klubu. Zarzucono mu nieodpowiedzialność, olewcze podejście do poważnej sytuacji i bezmózgowie, lecz niewiele obchodziły go te oskarżenia. Cieszył się, że spotkanie z nielubianą koleżanką nie wypaliło i zostanie przełożone, choć z drugiej strony, nadal musi zaprzątać sobie nim głowę, pomimo, iż ma inny cel. Teraz chce zająć się równie niesympatyczną, ale piękną kobietą, prawdopodobnie nieśmiertelnik której tkwił w jego tylnej kieszeni. Nie zamierzał jej skrzywdzić ani urazić, nie uważał też, że pracuje jako prostytutka. Żył jedynie w przekonaniu, iż każda panna w tym mieście rozpoznaje jego twarz i żadna mu się nie oprze. Dotarło już do niego, iż w końcu trafił na zagadkę, więc postanowił ją rozwiązać.
   -Super, w takim razie zabieram Mario, Ann-Kathrin, podrzucam ich do mieszkania, a sam wracam do siebie. - skwitował ironicznie, pobudzając rozjuszenie Marcela. -No, chyba, że każesz mi ścigać tą wiedźmę po każdej ulicy. O północy w Dortmundzie! Stworzylibyśmy nową komedię, raczej nieromantyczną. Lub bardziej horror, bo gdyby mi uciekała, po złapaniu chyba bym ją zabił.
   -Masz rację. - wycedził przez zaciśnięte zęby Fornell. -Najlepiej, jeśli znikniesz mi z pola widzenia, bo ja zabiję ciebie. Natychmiast.
   -Na życzenie. - ukłonił się kpiąco, po czym wyciągnął rękę do Robina, ale ten jedynie pokręcił głową, patrząc na niego złowrogo. Rzucił zatem krótkie 'cześć' i oddalił się, a chwilę później szedł już w towarzystwie zaprzyjaźnionej pary do swojego wozu.
   Widząc przyjaciela w ogniu zgrozy, Mario nie zdecydował się na wyciskanie z niego informacji odnośnie przebiegu rozmowy z Marcelem. Mało tego, jego ukochana, gdy tylko go dostrzegła, automatycznie rzuciła się w jego ramiona, udowadniając, iż jego obecność nie jest zbędna. Nie miał bladego pomysłu ani pojęcia, co dolegało im obojgu. Gdy kilka godzin wcześniej Ann wychodziła, wręcz tryskała radością i humorem. Z Woody'm także śmiał się do łez, obżerając się kebabem oraz frytkami, bawił ich nawet fakt, iż Klopp nigdy się o tym nie dowie. A teraz od dwóch bliskich mu osób płynęły wyłącznie negatywne emocje, on sam natomiast wiedział jedno: musi opracować plan i w najdelikatniejszy z możliwych sposobów wyciągnąć od nich tyle, ile się da. Najlepiej jak najszybciej.
   Marco wcisnął hamulec, zatrzymując tym samym Rolls-Royce'a w dzielnicy, na terenie której mieścił się apartamentowiec Götze. Tancerka pożegnała się z blondynem i od razu skierowała się do środka, jednak jej chłopak siedział jeszcze parę minut, wpatrując się w przednią szybę. Układał odpowiednie zdania, co okazało się nie lada wyzwaniem. Jego kumpel nie zasługiwał na precyzyjne obejście tematu, przynajmniej nie po tym, co dziś pokazał.
   -Stary, nie teraz, błagam. - rzucił krótko, przewidując, na co czeka niższy z piłkarzy. -Dochodzi pierwsza w nocy, a ja mam przed sobą niecałe pół godziny drogi i nie chciałbym zasnąć za kółkiem.
   -Zdradzisz mi chociaż, co się stało? - spytał, lustrując go z nadzieją. -I tak się nie wywiniesz.
   -Pogadamy w poniedziałek po treningu, obiecuję. Wracaj do Ann.
   -Upomnę się, pamiętaj. - pogroził mu palcem przed zamknięciem drzwi, na co Reus roześmiał się cicho.
   -Jasne, szefie. - obserwował Mario znikającego w drzwiach i upewniwszy się, że nic mu nie grozi, ponownie włączył się do ruchu drogowego.
   Po przekroczeniu progu przekręcił klucz od wewnątrz w obu zamkach, wziął błyskawiczny prysznic, po czym z nieskrywaną przyjemnością położył się do łóżka. Tymczasem, w innej części miasta, Irmina podejmowała już kolejną próbę zaśnięcia, zakończoną niepowodzeniem. Myślała o przystojnym brunecie, którego imię przypadkiem poznała i o równie czarującym blondynie, na którego twarzy odbiła się jej dłoń. To dziwne, ale Marco też o niej myślał. Zastanawiał się, jak to możliwe, że nie patrzyła na niego z pożądaniem, a z ogromną pogardą, do czego w ogóle nie przywykł. W ciągu trzech dni zetknął się z arogancją dwóch kobiet: telefonicznie i w rzeczywistości. Czy faktycznie wypadał na takiego dupka? Irmina bez dwóch zdań odpowiedziała twierdząco. Nie potrafiła także odgadnąć, co powinna w sobie zmienić, by przestać przyciągać do siebie tego typu facetów. Jedyną koncepcją, na jaką wpadła, było unikanie jego istnienia, co nie może być trudne, bo nic o sobie nie wiedzą. Nie przypuszczała jednak, iż Marco obrał sobie za cel jak najszybsze odnalezienie dziewczyny, która spławiła go pod klubem. Nie tylko dlatego, że posiada coś, do właściwie należy do niej. Również dlatego, by oboje przekonali się, że tak naprawdę nie szukają ludzi, którzy wymienili nieprzyjemne formułki na parkingu przed Cocaine, a osób, które we wczesne, noworoczne popołudnie bluzgały na siebie do słuchawki smartfonów.

***

Fakt numer trzy: Irmina zauroczona Mario. W taki oto sposób prezentuje się początek mojej telenoweli :) I mam nadzieję, że nie zawiodłam Was tym, że dziewczyna nie wpadła na Marco, bo przecież go nie zabrakło ;) Zdaję sobie sprawę, że to trochę abstrakcyjne: jak, mieszkając w Dortmundzie, można nie kojarzyć piłkarzy Borussii, jak można nie znać idoli swoich przyjaciół, jak można nie zapytać kogoś o imię, jak można sprawnie nie połączyć faktów... Ale to jest tylko moja fantazja i ona musi tak wyglądać, żeby była w miarę atrakcyjna :)

Na drugim blogu napisałam kazanie odnośnie komentarzy, więc tutaj powtórzę się bardzo krótko: zależy mi na tym, żeby znać Waszą opinię, tym bardziej, że bardzo zaangażowałam się w tą historię i mam nadzieję, że wypali tak, jakbym chciała. Ja rozdział piszę czasami kilka dni, a Wam komentarz zajmie nie więcej, niż pięć minut, więc proszę, żebyście wzięły to pod uwagę :) I proszę też, abyście obserwowały i polecały tego bloga, jeśli uznacie, że jest tego wart :)

Jednocześnie przypominam, że rozdział czwarty już czeka, a część piętnasta na 'and love me harder' właśnie dziś została skończona, więc pojawi się na czas. Koniec ogłoszeń (obiecuję, że przestanę aż tak się rozpisywać), udanego tygodnia❤

niedziela, 16 sierpnia 2015

Dwa: Impreza

4. stycznia 2014, sobota
   Wyłączyła silnik, wyciągnęła kluczyk ze stacyjki, po czym wysiadła ze swojego czerwonego Audi i zamknąwszy drzwi, udała się do wejścia. Nie rozumiała, po co Marcel chciał ją zobaczyć już o jedenastej rano w Cocaine, skoro popołudniu umówili się na próbę. Tłumaczył, że to sprawa wyższej rangi i bardzo mu zależy na jej obecności. A że umierała akurat z nudów, bez wahania zdecydowała się odwiedzić przyjaciela.
   W środku, przy barze siedziała już Julia, pogrążona w rozmowie z tancerzem oraz Robinem, zajętym dodatkowo polerowaniem naczyń. Wszyscy uśmiechnęli się na jej widok, a gdy usiadła na wysokim krześle, obdarzyła ich wszystkich całusami w policzek. Śmiali się i żartowali, często uderzając się w ramiona. Obdarzony wzrostem Niemiec zaproponował dziewczynom piwo na koszt firmy, musiały jednak odmówić, gdyż obie przyjechały autami i nie wyobrażały sobie, by płacić bezmyślne mandaty.
   -Napój bezalkoholowy? - Kaul nie dawał za wygraną. Kobiety także zaprzeczyły.
   -Jeśli postawisz sok, to bardzo chętnie. - uśmiechnęła się Irmina. -Jabłkowy, wiśniowy, porzeczkowy... Wszystko, poza pomarańczowym.
   -Zupełnie, jak Marco. - zauważył chłopak, ściągając na siebie uwagę towarzyszy. Przyjaciółki uniosły brwi, natomiast Marcel patrzył na niego spode łba. -No co?
   -Nic, nic. - uciął krótko Forni, odwracając się w kierunku blondynek. -Swoją drogą, jeszcze raz cię przepraszam, Irma. Rozmawiałem z nim i obiecał, że taka sytuacja więcej się nie powtórzy.
   -Dobrze zdaję sobie z tego sprawę, bo ja też nie zamierzam nigdy go spotkać. Nie mam cierpliwości do egoistów. - odpowiedziała kąśliwie, zachowując spokój, choć w rzeczywistości bez przerwy myślała o zemście. Najpierw jednak chciała opracować plan doskonały, a dopiero później poprosić o kontakt do tajemniczego Marco. Musi go upokorzyć, aby doszedł do wniosku, że postąpił jak debil. Upokorzyć przed paczką znajomych, przyjaciół, a może nawet przed rodziną. Zapamięta ją na zawsze.
   -Do dziś nie przyznał, co w niego wstąpiło. - Marcel nadal bronił piłkarza. -Normalnie takie teksty nie występują u niego na porządku dziennym... Sam się wtedy wkurzyłem.
   -Okej, nie tłumacz go. - tancerka położyła dłoń na ramieniu kolegi. -Ja również okropnie się wściekłam, ale było mi przede wszystkim przykro. To zdarzenie nie powinno mieć miejsca.
   -Żałuj, że nie słyszałaś, jak się na siebie wydzierali. - wtrącił Robin, zerkając z góry na współpracownika. -Gdyby Armin nie zadzwonił, zapewne to oni przejęliby rolę mojego budzika.
   -Mimo wszystko, cieszę się, że mamy to już za sobą. - Kastner ogarnęła wzrokiem trzy wpatrzone w nią twarze i natychmiast dostrzegła, iż Julia tylko czeka na właściwy moment, by wyskoczyć ze swoim pytaniem o jej 'przyszłego męża', niejakiego Reusa. Żeby pozbawić ją jakichkolwiek złudzeń, zdecydowała się na szybką zmianę tematu. -Po prostu trzymajcie nas z daleka od siebie, dzięki czemu unikniemy problemów. A teraz, czy ktoś może mnie oświecić i wyjaśnić, dlaczego się tutaj zebraliśmy?
   -To już twoja działka. - olbrzym poklepał zapatrzonego w długowłosą dziewczynę Fornella. Nie pierwszy raz złapał go na tym, że zawiesza oko na blondynce i zapomina, że żyje. Irmina natomiast podobne drobiazgi rejestrowała na treningach i już od kilku tygodni dysponuje konkretnymi podejrzeniami. Najwyraźniej tylko sama zainteresowana nie wpadła jeszcze na zmiany w jego postawie odnośnie swojej osoby. A trzeba zaznaczyć, iż były coraz bardziej widoczne.
   -Jasne. - bąknął pod nosem, nerwowo skubiąc palcami zakończenia firmowej koszulki. Chwilami nie potrafił ukrywać swoich uczuć lub w ogóle nie próbował tego robić. -Wczorajsza impreza wypadła zajebiście, aczkolwiek uznałem, że brakowało mi was. Nie czaicie? Chciałbym zorganizować mały pokaz taneczny, mniej więcej o dwudziestej trzeciej. Oczywiście, nie całej grupy, bo to niemożliwe, nie zbierzemy się do wieczora. Kilka osób.
   -Kogo zaprosiłeś? - zapytała Jull, wpatrując się w niego. Irmina oraz Robin odnieśli wrażenie, że to najpiękniejsza w jego mniemaniu chwila tej soboty, choć dzień praktycznie dopiero się zaczął. Chłopak westchnął ciężko.
   -Wystąpi trzech chłopaków: Jonas, Ben i ja, no i trzy dziewczyny: wy i Ann-Kathrin.
   -Chyba żartujesz. - rzuciły jednocześnie z pogardą. Odwróciły głowy zerkając na siebie i wzdrygnęły się na samą myśl dotyczącą wizji tego wydarzenia. Cierpiały na każdym treningu, zmuszone do przebywania z Niemką w jednym pomieszczeniu i właśnie dowiedziały się, że tej nocy będą znosiły swoją obecność w ramach własnego czasu prywatnego. To jak cios poniżej pasa.
   -Nie masz innej kandydatki? - fuknęła z wyrzutem Wessler, na co brunet zacisnął usta i pokręcił przecząco głową.
   -Starałem się, ale tylko ona przystała na propozycję. Nie miałem innego wyboru.
   -Mogłeś zaangażować dwa duety, a nie trzy. - dodała druga z kobiet, z oburzeniem krzyżując ręce na klatce piersiowej.
   -Wiedziałem, że strzelicie focha. - uniósł kąciki ust ku górze. -Wiem też, że się nie znosicie, choć nie mam pojęcia, z jakiego powodu, ale to w tej chwili nieistotne. Proszę was o przysługę.
   -Zróbcie to dla nas, dla atrakcyjności imprezy i dla klubu. - wtórował mu Kaul. -Akurat oni trzej są obrzydliwi, ale taka sama ilość pięknych lasek to już coś.
   -Dzięki, stary. - jęknął zrezygnowany dwudziestopięciolatek, śmiejąc się cicho. -To jak? Wchodzicie w to?
   Przyjaciółki popatrzyły po sobie i wzruszyły ramionami. Choć przymus przebywania w pobliżu panny Brömmel nie napawał ich optymizmem, nie miały serca odmówić Marcelowi. Zdawały sobie sprawę, ile pracy oraz wysiłku obaj panowie wkładają w ten budynek i zawsze pomagały im z największą przyjemnością. I żadna lafirynda tego nie zmieni.
   -Niech będzie. Poświęcimy się w imię dobrej zabawy.
   -Jesteście wspaniałe! - ogromny ciężar spadł z chłopaków, a oni sami dali upust swej radości, mocno, aczkolwiek po przyjacielsku ściskając tancerki, które roześmiały się głośno. Szczęście sprzymierzeńców to dla nich największa nagroda.
   -Stawiamy jednak jeden warunek. - oświadczyła Julia, w którą pozostali wlepili oczy. Nawet Kastner nie wiedziała, co uknuła. -Zaraz po występie wraz z Irmą jedziemy do domu. Jeden nadprogramowy układ z silikonowym pudłem w zupełności wystarczy.
   -Umowa stoi. - uścisnęli sobie dłonie, po czym podnieśli szklanki i wznieśli toast za dzisiejszy event.

~~~

   Na próbie, która dla części zespołu zakończyła się nieco wcześniej, jak zawsze dali z siebie wszystko. Wybrana przez Marcela szóstka, której występ będą dziś podziwiać klubowicze Cocaine, została natomiast dłużej, by ułożyć i przetestować wspólną choreografię. Ćwiczyli, wprowadzali poprawki, dzielili się nowymi pomysłami, dopóki nie uznali, iż wszystko jest już na tyle dopracowane, że spokojnie mogą wieczorem pokazać to ludziom. Irmina i Julia wychodziły z siebie, by nie ścierać się z Ann-Kathrin, niestety, Fornell przewidział inny scenariusz. Bez pokazów solowych, bez układów damsko-męskich - imprezowicze zobaczą dziś jedynie trzy duety, a później osobne umiejętności dziewcząt i chłopaków. Perspektywa tańczenia na scenie ze znienawidzoną koleżanką obrzydziła przyjaciółki do tego stopnia, że gdyby nie silne więzi z Marcelem, obie już dawno siedziałyby w aucie, wracając do domów. Dały jednak słowo i nie miały serca wycofać się na półtorej godziny przed rozpoczęciem eventu, gdyż wiedziały, że właściciele klubu nigdy by im tego nie wybaczyli, a one nie mogą zawieść.
   -Marcel jest w tym kurewsko dobry. - oświadczyła Julia, gdy prosto z sali jechały do klubu. Na zajęcia dotarły razem, samochodem Irminy, która później odwiezie długowłosą blondynkę. Brömmel przebywała z Fornim w jego wozie, więc mogły pozwolić sobie na spokojną rozmowę, bez szpiegów i niepotrzebnych skoków ciśnienia.
   -W czym? - spytała, zerkając przez ułamki sekundy na towarzyszkę, obdarzającą ją litościwym spojrzeniem.
   -Nie wiem, o czym pomyślałaś, ale mnie chodziło o taniec. - odpowiedziała uszczypliwie.
   -Robi to od dziecka, musi być doskonały. Ale w łóżku pewnie też niczego sobie.
   -Mówiąc to, bazujesz na własnych doświadczeniach? - Wessler uniosła brwi, wymownie nimi poruszając. Usłyszała prychnięcie.
   -Nie leci na mnie. Ale pewne źródło dostarcza mi informacji, że oddałby wszystko za choćby jedną noc z pewną dziewczyną z naszej grupy.
   -Serio? Powiedział ci? - zapiszczała pasażerka, co tylko utwierdziło Irminę w przekonaniu, że niczego nie dostrzegła. Okropnie żałowała bruneta, lecz nie chciała go wkopać. Ta dwójka najwyraźniej się lubiła, więc może któregoś słonecznego, cudownego dnia dojdą do miłosnego porozumienia.
   -Nie tak wprost. - tłumaczyła, skupiając uwagę na przejeździe przez skrzyżowanie. -Ale to widać.
   -Nie zauważyłam. - wydęła usta, na co Kastner westchnęła teatralnie. Gdyby nie musiała trzymać rąk na kierownicy, zapewne jedną z nich uderzyłaby się w czoło.
   -Wystarczy obserwować, Jull. - stwierdziła neutralnie. -Bardzo chciałabym mu pomóc, ale sądzę, że powinien załatwić to sam. On najlepiej wie, co czuje.
   -To prawda. - dwa słowa wydawały się dobitnie zakończyć temat. Trwały przez chwilę w milczeniu, aczkolwiek żadna z nich w towarzystwie tej drugiej nie potrafi długo trzymać buzi na kłódkę, zatem nowy obiekt plotek znalazł się niemal błyskawicznie. -Ciekawe, jak i z kim nasza bogini seksu wróci dziś z baletów, no nie?
   Zerknęły w lusterko, po czym uśmiechnęły się złośliwie. Ann-Kathrin rozmawiała przez telefon, dość często wybuchając śmiechem. Co zastanawiało dziewczyny, Marcel zawsze jej wtórował, ale zajęte docinaniem tancerce, nie roztrząsały, dlaczego.
   -Z chłopakiem? - podsunęła Irma, ironicznie wypuszczając powietrze z ust. -Nie wierzę, że nie znalazł się frajer, którego nie uwiodła toną plastiku.
   -Znalazł się. - potwierdziła z powagą młodsza. -Mario Götze.
   -Co to znów za typ?
   -Na litość Boską, jaka ty jesteś do tyłu! - wykrzyknęła, łapiąc się za głowę. -Götze jest piłkarzem Borussii. Najlepszy kumpel Marco, coś, jak brat.
   -Więc nic dziwnego, że jestem do tyłu. - mruknęła znudzona, zaraz jednak wpadła na pomysł, który ożywił ją do tego stopnia, iż musiała uważać, żeby nie stracić panowania nad autem. -Hej, w takim razie poproś ją o numer do tego twojego wybranka! Popatrz, niedaleko pada jabłko od jabłoni. Miałabyś go podanego na tacy!
   -Zwariowałaś? - Julia popukała się w skroń. -Prędzej by mnie zagryzła. Na sto procent kazała Mario przekazać wszystkim jego kolegom, aby trzymali się od nas z daleka, bo nas zna i zdaje sobie sprawę, że straszne z nas wiedźmy. Jak idę na mecz, boję się, że oni wszyscy się na mnie gapią.
   -Tak, do tego wskazują cię palcem i gadają: "zobacz, to ta ekstra dupa, której zdjęcie pokazała nam wczoraj sztuczna kobieta Mario!". A na to podchodzi Reus z tekstem: "odpierdolcie się! To moja przyszła żona, więc przestańcie się nią podniecać!"
   -Śmieszy cię to? - fuknęła blondynka i zacisnęła usta. Irmina oparła głowę na kierownicy, bowiem właśnie zaparkowały pod Cocaine. Powstrzymywała kolejny atak.
   -Nie, skąd. - boleśnie przygryzła wargę, by nie urazić dziewczyny swoim rozbawieniem. -Po prostu martwię się, że jednak zajdzie potrzeba wysłania cię do Hogwartu.
   -Chrzań się. - warknęła wysiadając z samochodu, a następnie z impetem trzaskając drzwiami. Nie cierpiała, gdy ktoś się z niej nabijał, ale czy ktokolwiek uważał to za przyjemne?
   -Poczekaj! - Kastner wybiegła ze środka i dogoniła swą bratnią duszę, odwracając się jeszcze, by pilotem uniemożliwić wejście niepożądanych osób do jej Audi. -Przepraszam, przecież wiesz, że cię kocham. Przysięgam, że przyjmę zaproszenie na twój ślub z Marco Reusem i z przyjemnością będę się bawić na waszym weselu.
   -Zapomnij, że je dostaniesz. - usłyszała w odpowiedzi, na co obie się przytuliły. -Nie pożyczę ci nawet płyty w filmem do obejrzenia.
   Przygotowana do riposty, już miała się odegrać, gdy dołączyła do nich reszta ekipy wraz z Jonasem i Benem, a Fornell niemal siłą wepchnął je przez drzwi. Tam czekali już Armin i Robin z kumplami i kiedy tylko ich zobaczyli, wyciągnęli ręce, machając zamaszyście. Ponieważ do lokalu zaczęli przybywać pierwsi Dortmundczycy, paczka przeniosła się na zaplecze, gdzie podjęli temat wczorajszej imprezy. Głównie mężczyźni mówili i opowiadali, natomiast trzy Niemki słuchały ich relacji, przerywając ją pytaniami. Tancerze zrelaksowali się w ten sposób przed nadchodzącym wielkimi krokami występem oraz spędzili miło czas w sympatycznym gronie.
   Impreza rozkręciła się błyskawicznie i to nie pierwszy taki przypadek. Cocaine już od jakiegoś czasu słynie z niezapomnianych wydarzeń i cieszy się dobrą renomą w mieście. Irmina i Julia zdawały sobie z tego sprawę, dlatego nie próżnowały i przez dwie godziny szalały na parkiecie z kolegami z zespołu, dopóki na kilkanaście minut przed prezentacją choreografii nie zostały poproszone przez Marcela o przygotowanie. Usiedli więc wszyscy razem i wspólnie się mobilizowali. I gdy już mieli podejść pod scenę, pojawił się Robin i łapiąc Fornella za ramię, obiecał, iż zaraz odda go z powrotem, po czym pociągnął go za najbliższy róg.
   -Oszalałeś? - chłopak wytrzeszczył oczy i otworzył szeroko usta. -Za moment wchodzimy!
   -Wiem, wybacz, ale to ważne. - wyjaśniał wyższy. -Dzwonił Marco. Spóźnią się. Mario rozładował akumulator, musieli zholować auto i przyjadą od Woody'ego. Tyle mi przekazał.
   -Zaraz, zaraz... - brunet zacisnął powieki i pokręcił głową, jakby chciał przyswoić wszystkie informacje. -Jak to: spóźnią się? Przecież Irma po pokazie zmyka do domu, a on zarzekał się, że ją przeprosi!
   -Dlatego musiałem cię o tym powiadomić. - Kaul dostrzegł zdenerwowanie przyjaciela i usiłował go uspokoić. -Pytałem, prosiłem, żeby coś wykombinowali, ale jak grochem o ścianę. Nie dotarło.
   -Kurwa, co za idiota... - jęknął, przesuwając dłońmi po policzkach. -Chyba ten pusty blond mocno się z nim identyfikuje, ale jeśli napatoczy się okazja, natychmiast przefarbuję go z powrotem na rudo. Należy mu się.
   -Marcel, na razie odpuść. - towarzysz poklepał go po plecach. -Skup się na 'teraz'. Wszyscy czekają.
   -Oczywiście. Dzięki, stary. Reusa załatwię później.
   Po dwudziestu minutach show dobiegło końca, a tańczący z uśmiechami na ustach opuszczali główną scenę klubu. Brawa oraz wiwaty gości odbijały się echem jeszcze po ich zniknięciu. I mogło się wydawać, że wypadło idealnie, że nie popełnili żadnego błędu, ale za kulisami doszło do nieprzyjemnej i zupełnie zbędnej sytuacji. Irmina doskoczyła do Ann-Kathrin i z całej siły uderzyła ją w przedramię, aż dziewczyna pisnęła.
   -Ty zdziro! - wrzeszczała dwudziestodwulatka, zbliżając się do swej ofiary. -Ciągle szukałaś szansy, żeby nadepnąć mnie na stopę! Jesteś aż tak wyrachowana?
   -O czym ty pieprzysz? - broniła się przed atakami. -Gdybyś była lepszą tancerką, potrafiłabyś wygospodarować sobie wystarczająco dużo miejsca. Przykro mi.
   -Co za kurwa... - Kastner zamachnęła się na rywalkę, na szczęście Julia i Marcel interweniowali w porę. Chłopak złapał ją w pasie i siłą odsunął od Ann, a Wessler mówiła do niej kojąco.
   -Kochanie, już dobrze. - patrzyła jej w oczy, gdy Ben i Jonas podeszli do poszkodowanej, by zorientować się, czy nic jej nie jest. -Ona nie chciała ci zaszkodzić. Nawet, jeśli się zetknęłyście, to tylko przypadek i nikt nic nie widział, rozumiesz? Było genialnie, Marcel jest dumny. Ogarnij się, przecież nie zrobisz jej krzywdy tylko dlatego, że się nie lubicie, prawda?
   Napastniczka jeszcze raz posłała Brömmel pełne jadu spojrzenie, po czym głośno wypuściła powietrze z ust. Żadna z nich nie wiedziała, z jakiego powodu tak bardzo się nienawidzą. Nie pamiętały początku tej wojny, po prostu nie przypadły sobie do gustu i nie walczyły o to, by cokolwiek zmienić. Dopóki ich kłótnie nie wpływały na atmosferę w grupie, nikt nie wkraczał do akcji, lecz jej członkowie wiedzieli, iż spór nie może trwać wiecznie. Wykazywali się ogromną cierpliwością, ale na rozejm nie będą czekać w nieskończoność.
   -Idę się przebrać i wracam do domu. - oświadczyła sucho, zręcznie wyswobadzając się z uścisku przyjaciela. -Nie chcę oddychać tym samym powietrzem, co ona. Zostań, jeśli chcesz, ale nie dzwoń do mnie w środku nocy, abym cię odebrała. Rano mam warsztaty.
   -Przyjechałyśmy razem, więc wyjedziemy razem. - zadeklarowała solidarnie Jull, spoglądając przepraszająco na bruneta. Dziewczynom umknęły porozumiewawcze spojrzenia, jakie wymienili właściciele klubu - Robin pokręcił przecząco głową, zatem Marcel wiedział już, że Marco nie zdąży na czas. Nie będzie w stanie zatrzymać wściekłej Irminy, bo w tym stanie nie słucha niczyich próśb i błagań. Piłkarz znów wszystko spieprzył, a następna okazja do rozmowy między nimi zapewne nie przydarzy się zbyt szybko. Gratulacje, Reus. Spóźniasz się, zachowujesz jak baba i potem dziwisz się, że nie masz partnerki?
   Dwie tancerki wpadły do garderoby, zrzuciły stroje i założyły delikatne, wizytowe sukienki, w których dotarły do Cocaine. Dopiero wtedy w pomieszczeniu zameldowała się Ann. Wychodząc, podziękowały Kaulowi i Fornellowi za zaproszenie, pożegnały się z ich znajomymi, Jonasem oraz Benem, po czym ruszyły ku wyjściu. Stały już na ostatnim stopniu schodów, gdy Julia złapała za rękę drugą z blondynek. Ta odwróciła się i zerknęła na nią pełna gniewu.
   -Irma, muszę do łazienki. Chyba nie życzysz sobie, żebym posikała się w twoim wozie.
   Nie spodziewała się, iż w odpowiedzi usłyszy głośny śmiech koleżanki, dlatego otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Zeszły na parter, cmokając się w policzki.
   -No, leć. Poczekam na zewnątrz.
   Puściła do niej oczko i rozdzieliły się - Julia w poszukiwaniu toalety, Irmina w kierunku wyjścia. Przeciskała się przez tłum, klnąc pod nosem, ponieważ odrzuciła propozycję Marcela, który chciał wypuścić je tylnym wyjściem. Uznały, że skoro samochód i tak stoi na parkingu dla gości, opuszczą Cocaine głównymi drzwiami.
   Po jakiejś minucie pchnęła wreszcie szklane wrota i znalazła się na zewnątrz. Odetchnęła z ulgą, zdając sobie sprawę, że już niedługo będzie w mieszkaniu, wskoczy do wanny, a później w spokoju położy się do łóżka. Odwróciła się, by zorientować się, czy Wessler przypadkiem nie ma już w pobliżu, zapomniała jednak o istotnym aspekcie - znajdowała się jeszcze na wysokim podeście, z którego musiała zejść, aby stanąć na pewnym gruncie. I być może cierpiałaby teraz na ból w skręconej kostce, gdyby ktoś nie zauważył, że się zagapiła. Ktoś, kto obecnie trzymał ją w ramionach i cierpliwie czekał, aż ochłonie, łapiąc równowagę. Ktoś, kto przeżył równie ciężki wieczór, ale znał cierpienie spowodowane kontuzjami i nie doprowadził, by poczuła je obca mu kobieta. Ktoś, dzięki komu prawdopodobnie zrozumie, że w życiu nie liczy się pierwsze wrażenie. Bo z biegiem dni to, co pożądane, potrafi stać się znienawidzone, a to, co znienawidzone, potrafi stać się pożądane.

***

Jest nowy rozdział, są nowe fakty :) Marcel zakochany w Julii, Irmina i Jull z wzajemnością nienawidzące AK... I zaznaczę tylko, że w tym opowiadaniu nic nie będzie przypadkowe ;)
Warto też wspomnieć, że Ann będzie występowała jako tancerka, nie modelka, ale pewnie będę jej wplatała jakieś tam sesje zdjęciowe. No i Götze pozostanie zawodnikiem BVB.

Wczorajsze zwycięstwo Borussii tak mnie zszokowało i zmotywowało, że dokończyłam pisanie trzeciego rozdziału i opublikuję go w przyszłym tygodniu. Tymczasem czekam na Wasze komentarze :)

piątek, 7 sierpnia 2015

Jeden: Telefon

1. stycznia 2014, środa
   Obudził się, czując w skroniach pulsujący ból głowy. Nie wypił dużo, lecz w bardzo szybkim tempie i właśnie to go zgubiło. Nie był pijany, zapytany o przebieg sylwestrowej imprezy mógłby wyśpiewać wszystko, od początku do końca, ale nie w tej chwili. Jedyne, o czym obecnie marzył, to wylegiwanie się w łóżku i świadomość, iż po sieci nie krążą już jego zdjęcia z kieliszkiem wódki w ręku lub przypadkową panienką u boku. Klopp by tego nie zniósł, jemu natomiast tego typu newsy spokojnie powiewały wokół nosa. Media przynajmniej raz w miesiącu przypinały mu do łóżka nową dziewczynę, nie widział zatem sensu, by zawracać sobie tym głowę. Nie uchodził za lowelasa, ale towarzystwo kobiet mu schlebiało, bo wierzył, że wśród nich jest ta jedyna, pisana tylko jemu, tylko jemu przeznaczona. Więc jeśli przyjdzie, to będzie.
   Podniósł się z trudem i odkrył, że za pięć minut wybije czternasta. Nie wiedział, czy chłopaki śpią, dlatego wahał się, od czego zacząć dzień. Ostatecznie włożył koszulkę, po czym wyszedł do aneksu kuchennego po szklankę wody. Znalazłszy się z powrotem w pokoju, zażył tabletkę na ból głowy. Zdawał sobie sprawę, iż nie powinien tego robić na pusty żołądek, ale nie odczuwał głodu, w końcu po trzeciej rano jedli śniadanie za zabawie, a niecałe dwie godziny później układał się już do snu, zatem kwestię jedzenia załatwił przynajmniej do wieczora. Wcześniej nie przełknie nawet kęsa.
   Wsunął się ponownie pod kołdrę, gotowy przetrząsnąć internet, gdy usłyszał donośny śmiech przyjaciela, dobiegający z balkonu. Westchnął ciężko, ponieważ przypuszczał już, co wywołało nagły wybuch radości u chłopaka. Nie potrafił się oprzeć, by nie przekonać samego siebie, iż ma rację, zatem, nie zważając na niekompletny ubiór, po raz kolejny opuścił swą sypialnię i udał się wprost na zewnątrz, gdzie oparty o barierkę przebywał niższy od niego brunet. Stanął w przejściu i przysłuchiwał się rozmowie, oparty o framugę.
   -Przysięgam ci, tak właśnie było! - nadal śmiał się do słuchawki, przeczesując przy tym włosy. -Chcieliśmy z Robinem go uspokoić, ale nic do niego nie docierało. Całował się z tą laską, a później wyszli.
   -Mam nadzieję, że jej nie zgwałcił. - do uszu blondyna dotarły kolejne salwy śmiechu, teraz z głośnika smartfona. Skurczybyk rozmawiał na głośnomówiącym!
   -Szczerze? Nie jestem pewien. Ale chyba nie, nie posunąłby się do tego. Resztki mózgu by mu na to nie pozwoliły.
   -Marcel, twój znajomy to popieprzony zboczeniec. Daj mu dobrą radę: w ten sposób nie wyrwie żadnej dziewczyny. - tego już nie wytrzymał. Jakim prawem jakaś głupia kretynka go obraża? Nie widzieli się nigdy w życiu, a ona ocenia go po nietrafionym tekście ich wspólnego znajomego. Co mu do tego, z kim się całował?
   Podszedł do chłopaka i zgrabnym, zdecydowanym ruchem wyrwał mu aparat z ręki. Czuł rosnącą we krwi adrenalinę, więc odepchnięcie właściciela telefonu, który chciał go odzyskać, nie sprawiło mu żadnego problemu. Musiał się wybronić. Wszelkimi możliwymi sposobami.
   -Słuchaj, mała. - warknął niegrzecznie, przysuwając sprzęt do ust, zyskując tym samym pewność, że do narządu słuchu rozmówczyni wpłynie każde wypowiedziane przez niego słowo. -Nie wiem, kim jesteś i raczej nie chciałbym wiedzieć, ale właśnie w tym leży źródło całego problemu. Jeśli mnie nie znasz, to uważaj na słowa, bo mi nie wystawia się opinii na podstawie relacji skacowanego bałwana. Chyba, że rzeczywiście chcesz, abym zmienił twoje życie w piekło. Dwa razy nie powtarzaj.
   -Boże, człowieku. - odezwał się równie niesympatyczny głos po drugiej stronie. -Wrzuć na luz. Pomimo tego przepełnionego jadem monologu jestem skłonna stwierdzić, że nie uważasz się za pępek świata, więc poczytaj trochę o pojęciu żartu i zmień podejście do ludzi. 
   -Przestań mnie pouczać! - ryknął zaciskając pięści. Marcel podjął kolejną, niestety, nieskuteczną próbę odebrania swojej komórki - został zatrzymany przez zwykłe wyciągnięcie ręki towarzysza. -Co ty sobie wyobrażasz?! Myślisz, że możesz tak po prostu sobie zadzwonić i oczerniać mnie od góry do dołu? Jesteś nienormalna i bezczelna!
   -Chyba jednak uważasz się za pępek świata.
   -Nawet jeżeli, to co?
   -To zapraszam do Ekwadoru, postawią ci tam obelisk i będą czcić jak Boga. Zadowolony? Chyba, że na serio chcesz znaleźć się na samym środku Ziemi: proszę bardzo! Zlokalizowali go gdzieś na morzu, kilkaset kilometrów od wybrzeża Afryki. Gdybyś przypadkiem się tam utopił, nikt nie cierpiałby już z powodu twojego ego. Przemyśl tą wycieczkę, zrobisz coś dobrego dla ludzkości.
   -Wredna suka. - rzucił, sekundę później nie umiejąc w to uwierzyć. Nie przeklinał na kobiety. Posiadał dwie siostry, kochał je nad życie i darzył je ogromnym szacunkiem, który przekładał na wszystkie panie dookoła. Poniosło go. Urażona duma nie pozwoliła jednak przeprosić.
   -Cholerny skurwiel. - wychwycił w ripoście. Przygotowywał wiązankę kolejnych wyzwisk, lecz Marcel interweniował, z powodzeniem wydzierając narzędzie zbrodni z rąk przyjaciela. Oboje mierzyli się surowym wzrokiem.
   -Przegiąłeś, Marco. Za chwilę o tym porozmawiamy. - powiedział brunet, przełączając się na normalny tryb rozmowy, po czym przyłożył smartfon do ucha. -Irmina, jesteś tam? Przepraszam. Po wczorajszej imprezie szatan jeszcze z niego nie wyszedł.
   -Irmina. - zadrwił z kpiącym uśmieszkiem. -Zatem złóż koleżance Irminie noworoczne życzenia w moim imieniu: abyśmy przenigdy się nie spotkali, bo to się źle skończy.
   -Wynoś się! - syknął złowrogo chłopak i tak się stało. Marco wszedł do prowizorycznego salonu ich apartamentowca, rechocząc pod nosem, na co Marcel zwrócił się do słuchawki. -Wybacz, naszą gwiazdę chyba zabolała szczera prawda. Zaraz wsiadacie do samolotu, prawda? Odezwę się, jak wrócimy z chłopakami do Dortmundu. Spokojnego lotu, uważajcie na siebie, ucałuj ode mnie Julię. Widzimy się w sobotę na sali. Pa.
   Zakończył połączenie i natychmiast wpadł do środka za swoim kumplem. Ten siedział w fotelu, z nogami przerzuconymi przez jego oparcie i z aroganckim bananem na twarzy oglądał w telewizji pierwsze w tym roku wiadomości, nadawane w języku, którego i tak nie rozumiał. Podniósł głowę dopiero, gdy brunet stanął przed ekranem i zasłonił powtórkę z pokazu fajerwerków w Nowym Jorku.
   -Marcel, nie jesteś przezroczysty. - usłyszał znudzony głos blondyna. -Odsuń się, proszę.
   -Widzisz, jednak zwroty grzecznościowe nie są ci obce. - zauważył z ironią i ku wyraźnemu niezadowoleniu kolegi, wyłączył odbiornik. -Wyjaśnisz mi, jaki cel miała szopka, którą odstawiłeś?
   -Obrażała mnie! Zgodziłbyś się na to na moim miejscu?
   -Nie powiedziała nic złego. Wczoraj naprawdę zachowywałeś się tak, jakbyś chciał przelecieć tą dziewczynę.
   -Gdybym chciał, zrobiłbym to. - wstał i podszedł do niższego, by spojrzeć mu prosto w oczy. -Ale do niczego nie doszło. Odprowadziłem ją do drzwi, na zewnątrz spotkała się ze znajomą, więc pożegnaliśmy się i obie odeszły. Ot, cała historia. Liczyłeś na to, że za dziewięć miesięcy zostanę ojcem?
   -To twoje prywatne życie i nie obchodzi mnie, jak je prowadzisz. Nie odwracaj kota ogonem: rozmawiamy o twoim występie.
   -Nie dam się poniżać. - fuknął, opierając dłonie na biodrach. -Jakaś anonimowa cizia nazywa mnie gwałcicielem, a ty jeszcze się z tego śmiejesz! Myślałem, że się przyjaźnimy.
   -Powoli, Marco. - nieco zdziwiony wnioskami mężczyzny, Marcel uniósł brwi i wykonał parę kroków w tył, by przyjrzeć się rozmówcy z większej odległości. -Po pierwsze: żadna anonimowa cizia. Od trzech lat tańczę z Irminą w jednym zespole i naprawdę bardzo ją lubię. Po drugie: ona cię o nic nie oskarżyła, po prostu żartowała. I po trzecie: dobrze myślałeś, przyjaźnimy się, ale poza tobą posiadam całe grono przyjaciół z ekipy tanecznej, w tym właśnie ją. Gdybyś choć raz pofatygował się na naszą próbę, przekonałbyś się, że nie można jej nic zarzucić. Faktycznie, charakteryzuje ją cięty język, ale umiejętnie go używa.
   -Fornell, czuję, że się zakochałeś... - chłopak zabawnie poruszał czołem, próbując zmusić przyjaciela do zwierzeń. W odpowiedzi otrzymał jednak tylko stanowcze zaprzeczenie. 
   -Czy w twoim przekonaniu każdy komplement prowadzi do miłości? - oburzył się tancerz, przewracając oczami. -To świetna koleżanka. Za to jej przyjaciółka...
   -Kontynuuj. - zaciekawił się Marco, przeczesując włosy - jego wielki obiekt westchnień, któremu każdego dnia w łazience poświęcał nie mniej, niż trzydzieści minut. Przecież uczucie trzeba pielęgnować.
   -Woody, znów odbiegasz od tematu! - krzyknął wzburzony brunet, gestykulując rękoma. -Wyjdź wreszcie ze strefy piłki nożnej i Borussii Dortmund, przestań zgrywać buraka i zrozum, że w świecie sportu istnieją także inne dyscypliny, na przykład taniec. Dlatego właśnie teraz otrzymujesz, ode mnie osobiście, zaproszenie na nasz sobotni trening. Przyjadę po ciebie popołudniu. 
   -Nie mam czasu. W sobotę umówiłem się z Mario.
   -Świetnie. - rozłożył bezradnie ramiona. -Twój wybór. Musisz jednak znaleźć czas, żeby przeprosić Irminę i tego ci nie odpuszczę.
   -Dlaczego tak wrzeszczycie? - do salonu wszedł Robin - najwyższy, najspokojniejszy i najrozważniejszy człowiek trzyosobowej ekipy, która spędziła razem Sylwestra. W dłoni trzymał telefon, który automatycznie zwrócił uwagę kłócących się panów. -Stało się coś? Okradli nas?
   -Bo Marcel...
   -Bo Marco...
   -Okej, wystarczy! - uniósł ręce na wysokość barków, uciszając towarzystwo. Prawdopodobnie to niecałe dwa metry wzrostu dawały mu nad nimi przewagę, którą wykorzystywał w spornych sytuacjach. Podporządkowywali mu się bez mrugnięcia okiem. -Dzwonił Armin. W piątek i sobotę organizujemy w Cocaine dwie duże imprezy. Marcel, będziemy im potrzebni. Przygotowania startują już jutro.
   Cała trójka przez kilkadziesiąt sekund wpatrywała się w siebie nawzajem, oczekując jakiejkolwiek reakcji. Fornell i Kaul wspólnie prowadzili dortmundzki klub, zatem w weekend naprawdę nie mogło ich tam zabraknąć. A Reus? Wpadał na zabawy od czasu do czasu, nawet z kumplami z drużyny, zazwyczaj robiąc wokół siebie mnóstwo szumu. Do tego był zdolny. To jedna z rzeczy, którą potrafił najlepiej.
   -Po raz ostatni zabrałem was na świętowanie Nowego Roku. - warknął machnąwszy ręką i odwrócił się w kierunku swojego pokoju, gdzie zamierzał pójść. -Przynajmniej do Dubaju.

~~~

   -Co za palant! - wściekała się, ciskając telefonem o ścianę torebki. -Za kogo on się uważa?! Myśli, że jest Bradem Pitt'em i na każdego może wyskakiwać z mordą? Żałosny bałwan! Szczere wyrazy współczucia dla jego Angeliny Jolie, wręcz kondolencje.
   -Irma, daj spokój. - dziewczyna radośnie pogładziła jej spięte ze złości ramię. -Nie warto się przejmować. A może to jakiś Romeo szukający swojej Julii?
   -Serio? - blondynka o krótkich, zadbanych włosach obdarzyła koleżankę żartobliwym spojrzeniem. -Więc jakim cudem jeszcze cię nie dorwał?
   -Pewnie pomylił rody: nie pochodzę od Capuletów. Jamże z Wesslerów, arystokrackiej familii, w Dortmundzie zamieszkałej się wywodzę. - odrzekła głosem aktorki teatralnej, na co obie wybuchnęły śmiechem. -Albo zwyczajnie nie umie wspinać się po balkonie.
   -Jesteś psycholką. - skwitowała Irmina, dając przyjaciółce kuksańca w bok. -Ale teraz pojawił się inny problem. Ciekawe, co to za cwaniak pojechał z Marcelem do tego Dubaju.
   -Naprawdę będziesz to teraz roztrząsać? Zostały nam ostatnie dni wolnego, a ty zawracasz sobie głowę jakimś dupkiem.
   -Jull, żyję prawie dwadzieścia trzy lata i jeszcze nikt, po kilku minutach rozmowy telefonicznej, nie powiedział mi, że jestem suką. Wredna owszem, ale nie suka.
   -A skąd pewność, że on jest skurwielem? - uniosła brew w półuśmiechu. Kastner westchnęła.
   -Znikąd. Musiałam się odgryźć, to on zaczął.
   -Uczyń z odegrania się na nim swoją najważniejszą, noworoczną misję. - sarknęła rozbawiona Julia, na co towarzyszka zgromiła ją wzrokiem. -Kochana, postępujesz tak, jakby wykończenie go w ułamku sekundy stało się twoim priorytetem. Na sto procent balowali do białego rana, więc ma zły dzień i warczy na ludzi. Zapomnij o nim.
   -Wiesz, dlaczego się martwię? Bo Marcel zadaje się z kimś takim. Sądzisz, że to okej? - zerknęła na nią. -Nie chcę, żeby któregoś pięknego popołudnia przyszedł na próbę i zachowywał się tak samo. Nie zniosę tego.
   -Mówisz, jakbyś go nie znała. Ma silny charakter i nie pozwoli się zdominować. Przecież powiedziałaś, że go ochrzanił, prawda?
   -I tak mu wybaczy, skoro się przyjaźnią. - mruknęła, zakładając ręce na piersi. Julia przesunęła się na krześle, po czym usiadła bokiem do dziewczyny.
   -Porozmawiaj z nim w sobotę na próbie, okej? - poradziła, nawet nie odwracając głowy. -I powtórz to samo, co mnie. Ulży ci.
   Irmina była gotowa protestować, odmawiać i marudzić, w czym przeszkodziła jej informacja wypływająca z głośników, której echo rozniosło się po terminalu. Speakerka prosiła pasażerów lecących do Dortmundu o przejście przez barierkę prowadzącą na płytę lotniska. Zebrały więc swoje rzeczy i nim się obejrzały, zajmowały już swoje miejsca w ogromnym samolocie. Czekając na start, nie odzywały się do siebie. Obie zajęte, zamyślone, rozkojarzone. Z tym, że myśli każdej z nich błądziły wokół zupełnie różnych faktów.
   -Zdajesz sobie sprawę, iż spędziłyśmy Sylwestra w mieście miłości... Bez miłości? - spytała Wessler, kątem oka lustrując drugą Dortmundczynkę. -To jak wybrać się do wesołego miasteczka, by zjeść watę cukrową.
   Uśmiechnęła się, także lukając na długowłosą blondynkę o kręconych włosach. Właśnie tego najbardziej jej zazdrościła - długości i poskręcanych fal. Jej włosy były o połowę krótsze, a loki występowały wyłącznie po interwencji odpowiedniego sprzętu. Kochała je jednak całym sercem i nigdy nie zamieniłaby na żadne inne. Swą burzę na głowie traktowała jak ukochaną zabawkę z dzieciństwa, jak powód do dumy.
   -Mylisz się. - odparła stanowczo, na krótki moment spoglądając w malutkie okienko i podziwiając chmury. -Do Paryża nie trzeba jechać z facetem, żeby dobrze się bawić. Przetańczyłyśmy tam prawie całą noc i to było piękne. To był mój książę na białym koniu i póki co, nie potrzebuję innego.
   -Może masz trochę racji. - przyznała, poprawiając się wygodnie w fotelu. Zapadło kolejne milczenie. Dziewczyny były zmęczone i podświadomie marzyły o zaśnięciu we własnych łóżkach. Łapały się na tym, że ich coraz cięższe powieki opadają, powodując wzrost bezsilności. Walczyły, ponieważ doskonale rozumiały, iż podróżując samotnie, nie mogą odpłynąć. Spędzając czas na sali tanecznej nie odczuwały spadku energii, bo ciągle się poruszały, wymagały od swoich ciał coraz więcej i więcej. Dopiero po powrocie do domu orientowały się, że ich organizmy odmawiają posłuszeństwa, lecz nie przeszkadzało im to. Można oddać wszystko w imię miłości.
   -Znajdę go, Jull. - padło nagle z ust panny Kastner, co postawiło jej przyrodnią siostrę, jak nazywały siebie nawzajem, na nogi. Znów patrzyła na błękit nieba, czując pytające spojrzenie przyjaciółki. -Znajdę i skopię mu jaja. Zobaczy, że zadarł z niewłaściwą osobą. Nieważne, że nie chce mnie widzieć, mam to gdzieś.
   -Irmina, przestań, błagam. - jęknęła, uderzając dłońmi o kolana. -Przecież nic o nim nie wiesz.
   -A od czego jest Marcel? - wyszczerzyła się, przygryzając wargę. -Poza tym, zwracał się do niego po imieniu... Marco? Tak, chyba Marco.
   -Co? - zapiszczała o rok młodsza blondynka, a jej oczy zaświeciły się jak dwie żarówki ledowe. Irmina wiedziała, co to oznacza.
   -Czy ty naprawdę wierzysz, że po świecie chodzi tylko jeden Marco, a na nazwisko nosi Reus? - fuknęła z poirytowaniem, wciąż przyglądając się rozanielonej obecnie Julii. Podejrzewała, że to odpowiedź na jej pytanie. -Boże, ty zwariowałaś na jego punkcie. Nie możesz upolować sobie innej ofiary?
   -Ale to całkiem realne! - nadal przebywała w swoim wyimaginowanym raju. -Oni zawsze chodzą na mecze i często dostają od kogoś bilety... Cholera jasna, a jeśli to na poważnie on?
   -Zejdź na ziemię. - roześmiała się, gdy wniebowzięta psychofanka potrząsała nią delikatnie. -Powiem ci, co wtedy: rzucę taniec i wyjadę na Madagaskar, uczyć tamtejsze lemury kroków do rumby. Ale najpierw podtopię tego twojego Reusa w wannie, usmażę na rożnie i naprawdę zmaltretuję jego przyrodzenie, o ile je posiada. A po tym wszystkim nie waż się zgadzać, gdy poprosi cię o rękę, bo pogruchotanym sprzętem nie zrobi ci dzieci. O, to w sumie zasługuje na miano złotej myśli dnia.
   -Jesteś okrutnym potworem. - wycedziła długowłosa z udawanym obrażeniem. -Nigdy go nie widziałaś.
   -Nie interesuje mnie jego szanowna osoba, dlatego nie wchodzę do twojego pokoju. - ironizowała. -Każdy piłkarzyk ma w głowie siano zamiast mózgu, a brak inteligencji starają się zakryć pieniędzmi. Gdyby Marcel kumplował się z którymś, chwaliłby się taką znajomością każdemu człowiekowi na chodniku. Przecież to takie super i cool, piłkarz-przyjaciel. Swoją drogą, czy futbolowi po drodze do tańca? Co ma piernik do wiatraka?
   -Wiatrak może się spierniczyć. - mruknęła pod nosem Jull. Dwudziestodwulatka spojrzała na nią ze zmarszczonymi brwiami. -Nic, nic. Wygrałaś, nie mam argumentów.
   -No, widzisz? - podsumowała tryumfalnie. -To nie fantastyka. Musiałabyś żyć na tej planecie, gdzie mieszkają te niebieskie dziwolągi... Avatary, o. Albo w Hogwarcie. Tam to by ci nawet wyczarowali takiego Marco Reusa.
   -Ale przyznaj: jest choć cień szansy, że się spotkamy. - Wessler może przegrała wojnę, ale walczy o zwycięstwo w bitwie. -Przecież od lat kręcimy się po tym samym mieście.
   -Jasne. - jej przyjaciółka wzruszyła ramionami. -Taki duży, jak na to, że znajdę gościa, który twierdzi, że jestem... Och, nieważne. Jeśli ja go odszukam, ty spotkasz się z Reusem.
   Uznając, że doszły do kompromisu, uśmiechnęły się do siebie, po czym zgodnie założyły na uszy słuchawki. I żadna z nich nie miała bladego pojęcia, że znajdują się bliżej celu, niż mogą sobie wyobrazić.

***

Już jeeest! I jak, fajny? :)
Chciałam zacząć 'z grubej rury' i chyba się udało. Teraz tylko rozwijać to wariatkowo :)
Mam jeszcze jedno pytanie: odpowiada Wam ta czcionka, czy jest zbyt drobna? Może powiększyć?
Ach, i nie wiem, kiedy następny. Już zaczęłam go pisać, ale nie wiem, kiedy skończę. Zaglądajcie w 'Informacje', tam wszystko podam :)
Pozdrawiam!

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Prolog

   Młodzi. Piękni. Zdolni.
   Ambitnie i z całych sił walczący o swoje marzenia, realizujący postawione sobie cele. Zatraceni w swojej pasji. Znający pojęcia bólu i cierpienia, kontuzji i przymusowej pauzy w sporcie. Bez ciężkiej pracy nigdy nie znaleźliby się w miejscu, w którym obecnie są.
   Pozornie mają wszystko: rodziny, przyjaciół, pieniądze, auta, pracę, którą mogą nazywać swoim hobby. Emanują szczęściem. Tryskają energią. Korzystają z codzienności, ponieważ robią to, co od dziecka kochają. I nie zamierzają się zatrzymać.
   Istnieje jednak coś, co nie pozwala im czuć się spełnionymi. Coś, czego naprawdę im brakuje, może dlatego, że nie znajdują czasu, może dlatego, że nawet nie próbują go szukać. Coś, czego bardzo potrzebują i odczuwają to szczególnie mocno, kiedy wieczorami zmęczeni zasypiają w swoich łóżkach. Nie mają miłości.
   Uśmiechają się na myśl o tym wyjątkowym uczuciu, bo oboje je znają, lecz nie biegają za nim na siłę, zmuszając do pozostania. Z radością odpowiadają, że ich druga połówka to treningi dzień po dniu i właśnie im oddali swe serca. Nie wiedzą jednak, jak bardzo się mylą. I nie zrozumieją tego, dopóki nie spotkają się po raz pierwszy.
   Tak blisko, a jednak tak daleko. Tyle podobieństw i jednocześnie tyle różnic. Czy to w ogóle możliwe, że nigdy na siebie nie wpadli?

***

Okej. Parę słów :)
Ogólnie doszłam do wniosku, że jeśli w ciągu trzech dób od założenia bloga, na którym nic jeszcze nie ma, wyświetlenia dobijają do 400, to znak, że coś się dzieje i trzeba zacząć działać. Dlatego jestem z prologiem :) Może nie jest to jakieś wyszukane dzieło sztuki, ale jego napisanie sprawiło mi ogromny problem, stąd ta niepowalająca długość. Cieszę się, że mam to już za sobą.
Przyznam szczerze, że mam mnóstwo obaw co do tej historii, ale nie będę Was tym zadręczać, po prostu mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, wolniej lub szybciej :)
Wszystkie potrzebne informacje znajdziecie w założonych stronach, więc nie mam już nic więcej do dodania :) Mogę jedynie zaprosić na mojego drugiego bloga, do którego adres także znajdziecie w zakładkach :)) 
Pozdrawiam, do usłyszenia :)