Obudził się, czując w skroniach pulsujący ból głowy. Nie wypił dużo, lecz w bardzo szybkim tempie i właśnie to go zgubiło. Nie był pijany, zapytany o przebieg sylwestrowej imprezy mógłby wyśpiewać wszystko, od początku do końca, ale nie w tej chwili. Jedyne, o czym obecnie marzył, to wylegiwanie się w łóżku i świadomość, iż po sieci nie krążą już jego zdjęcia z kieliszkiem wódki w ręku lub przypadkową panienką u boku. Klopp by tego nie zniósł, jemu natomiast tego typu newsy spokojnie powiewały wokół nosa. Media przynajmniej raz w miesiącu przypinały mu do łóżka nową dziewczynę, nie widział zatem sensu, by zawracać sobie tym głowę. Nie uchodził za lowelasa, ale towarzystwo kobiet mu schlebiało, bo wierzył, że wśród nich jest ta jedyna, pisana tylko jemu, tylko jemu przeznaczona. Więc jeśli przyjdzie, to będzie.
Podniósł się z trudem i odkrył, że za pięć minut wybije czternasta. Nie wiedział, czy chłopaki śpią, dlatego wahał się, od czego zacząć dzień. Ostatecznie włożył koszulkę, po czym wyszedł do aneksu kuchennego po szklankę wody. Znalazłszy się z powrotem w pokoju, zażył tabletkę na ból głowy. Zdawał sobie sprawę, iż nie powinien tego robić na pusty żołądek, ale nie odczuwał głodu, w końcu po trzeciej rano jedli śniadanie za zabawie, a niecałe dwie godziny później układał się już do snu, zatem kwestię jedzenia załatwił przynajmniej do wieczora. Wcześniej nie przełknie nawet kęsa.
Wsunął się ponownie pod kołdrę, gotowy przetrząsnąć internet, gdy usłyszał donośny śmiech przyjaciela, dobiegający z balkonu. Westchnął ciężko, ponieważ przypuszczał już, co wywołało nagły wybuch radości u chłopaka. Nie potrafił się oprzeć, by nie przekonać samego siebie, iż ma rację, zatem, nie zważając na niekompletny ubiór, po raz kolejny opuścił swą sypialnię i udał się wprost na zewnątrz, gdzie oparty o barierkę przebywał niższy od niego brunet. Stanął w przejściu i przysłuchiwał się rozmowie, oparty o framugę.
-Przysięgam ci, tak właśnie było! - nadal śmiał się do słuchawki, przeczesując przy tym włosy. -Chcieliśmy z Robinem go uspokoić, ale nic do niego nie docierało. Całował się z tą laską, a później wyszli.
-Mam nadzieję, że jej nie zgwałcił. - do uszu blondyna dotarły kolejne salwy śmiechu, teraz z głośnika smartfona. Skurczybyk rozmawiał na głośnomówiącym!
-Szczerze? Nie jestem pewien. Ale chyba nie, nie posunąłby się do tego. Resztki mózgu by mu na to nie pozwoliły.
-Marcel, twój znajomy to popieprzony zboczeniec. Daj mu dobrą radę: w ten sposób nie wyrwie żadnej dziewczyny. - tego już nie wytrzymał. Jakim prawem jakaś głupia kretynka go obraża? Nie widzieli się nigdy w życiu, a ona ocenia go po nietrafionym tekście ich wspólnego znajomego. Co mu do tego, z kim się całował?
Podszedł do chłopaka i zgrabnym, zdecydowanym ruchem wyrwał mu aparat z ręki. Czuł rosnącą we krwi adrenalinę, więc odepchnięcie właściciela telefonu, który chciał go odzyskać, nie sprawiło mu żadnego problemu. Musiał się wybronić. Wszelkimi możliwymi sposobami.
-Słuchaj, mała. - warknął niegrzecznie, przysuwając sprzęt do ust, zyskując tym samym pewność, że do narządu słuchu rozmówczyni wpłynie każde wypowiedziane przez niego słowo. -Nie wiem, kim jesteś i raczej nie chciałbym wiedzieć, ale właśnie w tym leży źródło całego problemu. Jeśli mnie nie znasz, to uważaj na słowa, bo mi nie wystawia się opinii na podstawie relacji skacowanego bałwana. Chyba, że rzeczywiście chcesz, abym zmienił twoje życie w piekło. Dwa razy nie powtarzaj.
-Boże, człowieku. - odezwał się równie niesympatyczny głos po drugiej stronie. -Wrzuć na luz. Pomimo tego przepełnionego jadem monologu jestem skłonna stwierdzić, że nie uważasz się za pępek świata, więc poczytaj trochę o pojęciu żartu i zmień podejście do ludzi.
-Przestań mnie pouczać! - ryknął zaciskając pięści. Marcel podjął kolejną, niestety, nieskuteczną próbę odebrania swojej komórki - został zatrzymany przez zwykłe wyciągnięcie ręki towarzysza. -Co ty sobie wyobrażasz?! Myślisz, że możesz tak po prostu sobie zadzwonić i oczerniać mnie od góry do dołu? Jesteś nienormalna i bezczelna!
-Chyba jednak uważasz się za pępek świata.
-Nawet jeżeli, to co?
-To zapraszam do Ekwadoru, postawią ci tam obelisk i będą czcić jak Boga. Zadowolony? Chyba, że na serio chcesz znaleźć się na samym środku Ziemi: proszę bardzo! Zlokalizowali go gdzieś na morzu, kilkaset kilometrów od wybrzeża Afryki. Gdybyś przypadkiem się tam utopił, nikt nie cierpiałby już z powodu twojego ego. Przemyśl tą wycieczkę, zrobisz coś dobrego dla ludzkości.
-Wredna suka. - rzucił, sekundę później nie umiejąc w to uwierzyć. Nie przeklinał na kobiety. Posiadał dwie siostry, kochał je nad życie i darzył je ogromnym szacunkiem, który przekładał na wszystkie panie dookoła. Poniosło go. Urażona duma nie pozwoliła jednak przeprosić.
-Cholerny skurwiel. - wychwycił w ripoście. Przygotowywał wiązankę kolejnych wyzwisk, lecz Marcel interweniował, z powodzeniem wydzierając narzędzie zbrodni z rąk przyjaciela. Oboje mierzyli się surowym wzrokiem.
-Przegiąłeś, Marco. Za chwilę o tym porozmawiamy. - powiedział brunet, przełączając się na normalny tryb rozmowy, po czym przyłożył smartfon do ucha. -Irmina, jesteś tam? Przepraszam. Po wczorajszej imprezie szatan jeszcze z niego nie wyszedł.
-Irmina. - zadrwił z kpiącym uśmieszkiem. -Zatem złóż koleżance Irminie noworoczne życzenia w moim imieniu: abyśmy przenigdy się nie spotkali, bo to się źle skończy.
-Wynoś się! - syknął złowrogo chłopak i tak się stało. Marco wszedł do prowizorycznego salonu ich apartamentowca, rechocząc pod nosem, na co Marcel zwrócił się do słuchawki. -Wybacz, naszą gwiazdę chyba zabolała szczera prawda. Zaraz wsiadacie do samolotu, prawda? Odezwę się, jak wrócimy z chłopakami do Dortmundu. Spokojnego lotu, uważajcie na siebie, ucałuj ode mnie Julię. Widzimy się w sobotę na sali. Pa.
Zakończył połączenie i natychmiast wpadł do środka za swoim kumplem. Ten siedział w fotelu, z nogami przerzuconymi przez jego oparcie i z aroganckim bananem na twarzy oglądał w telewizji pierwsze w tym roku wiadomości, nadawane w języku, którego i tak nie rozumiał. Podniósł głowę dopiero, gdy brunet stanął przed ekranem i zasłonił powtórkę z pokazu fajerwerków w Nowym Jorku.
-Marcel, nie jesteś przezroczysty. - usłyszał znudzony głos blondyna. -Odsuń się, proszę.
-Widzisz, jednak zwroty grzecznościowe nie są ci obce. - zauważył z ironią i ku wyraźnemu niezadowoleniu kolegi, wyłączył odbiornik. -Wyjaśnisz mi, jaki cel miała szopka, którą odstawiłeś?
-Obrażała mnie! Zgodziłbyś się na to na moim miejscu?
-Nie powiedziała nic złego. Wczoraj naprawdę zachowywałeś się tak, jakbyś chciał przelecieć tą dziewczynę.
-Gdybym chciał, zrobiłbym to. - wstał i podszedł do niższego, by spojrzeć mu prosto w oczy. -Ale do niczego nie doszło. Odprowadziłem ją do drzwi, na zewnątrz spotkała się ze znajomą, więc pożegnaliśmy się i obie odeszły. Ot, cała historia. Liczyłeś na to, że za dziewięć miesięcy zostanę ojcem?
-To twoje prywatne życie i nie obchodzi mnie, jak je prowadzisz. Nie odwracaj kota ogonem: rozmawiamy o twoim występie.
-Nie dam się poniżać. - fuknął, opierając dłonie na biodrach. -Jakaś anonimowa cizia nazywa mnie gwałcicielem, a ty jeszcze się z tego śmiejesz! Myślałem, że się przyjaźnimy.
-Powoli, Marco. - nieco zdziwiony wnioskami mężczyzny, Marcel uniósł brwi i wykonał parę kroków w tył, by przyjrzeć się rozmówcy z większej odległości. -Po pierwsze: żadna anonimowa cizia. Od trzech lat tańczę z Irminą w jednym zespole i naprawdę bardzo ją lubię. Po drugie: ona cię o nic nie oskarżyła, po prostu żartowała. I po trzecie: dobrze myślałeś, przyjaźnimy się, ale poza tobą posiadam całe grono przyjaciół z ekipy tanecznej, w tym właśnie ją. Gdybyś choć raz pofatygował się na naszą próbę, przekonałbyś się, że nie można jej nic zarzucić. Faktycznie, charakteryzuje ją cięty język, ale umiejętnie go używa.
-Fornell, czuję, że się zakochałeś... - chłopak zabawnie poruszał czołem, próbując zmusić przyjaciela do zwierzeń. W odpowiedzi otrzymał jednak tylko stanowcze zaprzeczenie.
-Czy w twoim przekonaniu każdy komplement prowadzi do miłości? - oburzył się tancerz, przewracając oczami. -To świetna koleżanka. Za to jej przyjaciółka...
-Kontynuuj. - zaciekawił się Marco, przeczesując włosy - jego wielki obiekt westchnień, któremu każdego dnia w łazience poświęcał nie mniej, niż trzydzieści minut. Przecież uczucie trzeba pielęgnować.
-Woody, znów odbiegasz od tematu! - krzyknął wzburzony brunet, gestykulując rękoma. -Wyjdź wreszcie ze strefy piłki nożnej i Borussii Dortmund, przestań zgrywać buraka i zrozum, że w świecie sportu istnieją także inne dyscypliny, na przykład taniec. Dlatego właśnie teraz otrzymujesz, ode mnie osobiście, zaproszenie na nasz sobotni trening. Przyjadę po ciebie popołudniu.
-Nie mam czasu. W sobotę umówiłem się z Mario.
-Świetnie. - rozłożył bezradnie ramiona. -Twój wybór. Musisz jednak znaleźć czas, żeby przeprosić Irminę i tego ci nie odpuszczę.
-Dlaczego tak wrzeszczycie? - do salonu wszedł Robin - najwyższy, najspokojniejszy i najrozważniejszy człowiek trzyosobowej ekipy, która spędziła razem Sylwestra. W dłoni trzymał telefon, który automatycznie zwrócił uwagę kłócących się panów. -Stało się coś? Okradli nas?
-Bo Marcel...
-Bo Marco...
-Okej, wystarczy! - uniósł ręce na wysokość barków, uciszając towarzystwo. Prawdopodobnie to niecałe dwa metry wzrostu dawały mu nad nimi przewagę, którą wykorzystywał w spornych sytuacjach. Podporządkowywali mu się bez mrugnięcia okiem. -Dzwonił Armin. W piątek i sobotę organizujemy w Cocaine dwie duże imprezy. Marcel, będziemy im potrzebni. Przygotowania startują już jutro.
Cała trójka przez kilkadziesiąt sekund wpatrywała się w siebie nawzajem, oczekując jakiejkolwiek reakcji. Fornell i Kaul wspólnie prowadzili dortmundzki klub, zatem w weekend naprawdę nie mogło ich tam zabraknąć. A Reus? Wpadał na zabawy od czasu do czasu, nawet z kumplami z drużyny, zazwyczaj robiąc wokół siebie mnóstwo szumu. Do tego był zdolny. To jedna z rzeczy, którą potrafił najlepiej.
-Po raz ostatni zabrałem was na świętowanie Nowego Roku. - warknął machnąwszy ręką i odwrócił się w kierunku swojego pokoju, gdzie zamierzał pójść. -Przynajmniej do Dubaju.
-Co za palant! - wściekała się, ciskając telefonem o ścianę torebki. -Za kogo on się uważa?! Myśli, że jest Bradem Pitt'em i na każdego może wyskakiwać z mordą? Żałosny bałwan! Szczere wyrazy współczucia dla jego Angeliny Jolie, wręcz kondolencje.
-Irma, daj spokój. - dziewczyna radośnie pogładziła jej spięte ze złości ramię. -Nie warto się przejmować. A może to jakiś Romeo szukający swojej Julii?
-Serio? - blondynka o krótkich, zadbanych włosach obdarzyła koleżankę żartobliwym spojrzeniem. -Więc jakim cudem jeszcze cię nie dorwał?
-Pewnie pomylił rody: nie pochodzę od Capuletów. Jamże z Wesslerów, arystokrackiej familii, w Dortmundzie zamieszkałej się wywodzę. - odrzekła głosem aktorki teatralnej, na co obie wybuchnęły śmiechem. -Albo zwyczajnie nie umie wspinać się po balkonie.
-Jesteś psycholką. - skwitowała Irmina, dając przyjaciółce kuksańca w bok. -Ale teraz pojawił się inny problem. Ciekawe, co to za cwaniak pojechał z Marcelem do tego Dubaju.
-Naprawdę będziesz to teraz roztrząsać? Zostały nam ostatnie dni wolnego, a ty zawracasz sobie głowę jakimś dupkiem.
-Jull, żyję prawie dwadzieścia trzy lata i jeszcze nikt, po kilku minutach rozmowy telefonicznej, nie powiedział mi, że jestem suką. Wredna owszem, ale nie suka.
-A skąd pewność, że on jest skurwielem? - uniosła brew w półuśmiechu. Kastner westchnęła.
-Znikąd. Musiałam się odgryźć, to on zaczął.
-Uczyń z odegrania się na nim swoją najważniejszą, noworoczną misję. - sarknęła rozbawiona Julia, na co towarzyszka zgromiła ją wzrokiem. -Kochana, postępujesz tak, jakby wykończenie go w ułamku sekundy stało się twoim priorytetem. Na sto procent balowali do białego rana, więc ma zły dzień i warczy na ludzi. Zapomnij o nim.
-Wiesz, dlaczego się martwię? Bo Marcel zadaje się z kimś takim. Sądzisz, że to okej? - zerknęła na nią. -Nie chcę, żeby któregoś pięknego popołudnia przyszedł na próbę i zachowywał się tak samo. Nie zniosę tego.
-Mówisz, jakbyś go nie znała. Ma silny charakter i nie pozwoli się zdominować. Przecież powiedziałaś, że go ochrzanił, prawda?
-I tak mu wybaczy, skoro się przyjaźnią. - mruknęła, zakładając ręce na piersi. Julia przesunęła się na krześle, po czym usiadła bokiem do dziewczyny.
-Porozmawiaj z nim w sobotę na próbie, okej? - poradziła, nawet nie odwracając głowy. -I powtórz to samo, co mnie. Ulży ci.
Irmina była gotowa protestować, odmawiać i marudzić, w czym przeszkodziła jej informacja wypływająca z głośników, której echo rozniosło się po terminalu. Speakerka prosiła pasażerów lecących do Dortmundu o przejście przez barierkę prowadzącą na płytę lotniska. Zebrały więc swoje rzeczy i nim się obejrzały, zajmowały już swoje miejsca w ogromnym samolocie. Czekając na start, nie odzywały się do siebie. Obie zajęte, zamyślone, rozkojarzone. Z tym, że myśli każdej z nich błądziły wokół zupełnie różnych faktów.
-Zdajesz sobie sprawę, iż spędziłyśmy Sylwestra w mieście miłości... Bez miłości? - spytała Wessler, kątem oka lustrując drugą Dortmundczynkę. -To jak wybrać się do wesołego miasteczka, by zjeść watę cukrową.
Uśmiechnęła się, także lukając na długowłosą blondynkę o kręconych włosach. Właśnie tego najbardziej jej zazdrościła - długości i poskręcanych fal. Jej włosy były o połowę krótsze, a loki występowały wyłącznie po interwencji odpowiedniego sprzętu. Kochała je jednak całym sercem i nigdy nie zamieniłaby na żadne inne. Swą burzę na głowie traktowała jak ukochaną zabawkę z dzieciństwa, jak powód do dumy.
-Mylisz się. - odparła stanowczo, na krótki moment spoglądając w malutkie okienko i podziwiając chmury. -Do Paryża nie trzeba jechać z facetem, żeby dobrze się bawić. Przetańczyłyśmy tam prawie całą noc i to było piękne. To był mój książę na białym koniu i póki co, nie potrzebuję innego.
-Może masz trochę racji. - przyznała, poprawiając się wygodnie w fotelu. Zapadło kolejne milczenie. Dziewczyny były zmęczone i podświadomie marzyły o zaśnięciu we własnych łóżkach. Łapały się na tym, że ich coraz cięższe powieki opadają, powodując wzrost bezsilności. Walczyły, ponieważ doskonale rozumiały, iż podróżując samotnie, nie mogą odpłynąć. Spędzając czas na sali tanecznej nie odczuwały spadku energii, bo ciągle się poruszały, wymagały od swoich ciał coraz więcej i więcej. Dopiero po powrocie do domu orientowały się, że ich organizmy odmawiają posłuszeństwa, lecz nie przeszkadzało im to. Można oddać wszystko w imię miłości.
-Znajdę go, Jull. - padło nagle z ust panny Kastner, co postawiło jej przyrodnią siostrę, jak nazywały siebie nawzajem, na nogi. Znów patrzyła na błękit nieba, czując pytające spojrzenie przyjaciółki. -Znajdę i skopię mu jaja. Zobaczy, że zadarł z niewłaściwą osobą. Nieważne, że nie chce mnie widzieć, mam to gdzieś.
-Irmina, przestań, błagam. - jęknęła, uderzając dłońmi o kolana. -Przecież nic o nim nie wiesz.
-A od czego jest Marcel? - wyszczerzyła się, przygryzając wargę. -Poza tym, zwracał się do niego po imieniu... Marco? Tak, chyba Marco.
-Co? - zapiszczała o rok młodsza blondynka, a jej oczy zaświeciły się jak dwie żarówki ledowe. Irmina wiedziała, co to oznacza.
-Czy ty naprawdę wierzysz, że po świecie chodzi tylko jeden Marco, a na nazwisko nosi Reus? - fuknęła z poirytowaniem, wciąż przyglądając się rozanielonej obecnie Julii. Podejrzewała, że to odpowiedź na jej pytanie. -Boże, ty zwariowałaś na jego punkcie. Nie możesz upolować sobie innej ofiary?
-Ale to całkiem realne! - nadal przebywała w swoim wyimaginowanym raju. -Oni zawsze chodzą na mecze i często dostają od kogoś bilety... Cholera jasna, a jeśli to na poważnie on?
-Zejdź na ziemię. - roześmiała się, gdy wniebowzięta psychofanka potrząsała nią delikatnie. -Powiem ci, co wtedy: rzucę taniec i wyjadę na Madagaskar, uczyć tamtejsze lemury kroków do rumby. Ale najpierw podtopię tego twojego Reusa w wannie, usmażę na rożnie i naprawdę zmaltretuję jego przyrodzenie, o ile je posiada. A po tym wszystkim nie waż się zgadzać, gdy poprosi cię o rękę, bo pogruchotanym sprzętem nie zrobi ci dzieci. O, to w sumie zasługuje na miano złotej myśli dnia.
-Jesteś okrutnym potworem. - wycedziła długowłosa z udawanym obrażeniem. -Nigdy go nie widziałaś.
-Nie interesuje mnie jego szanowna osoba, dlatego nie wchodzę do twojego pokoju. - ironizowała. -Każdy piłkarzyk ma w głowie siano zamiast mózgu, a brak inteligencji starają się zakryć pieniędzmi. Gdyby Marcel kumplował się z którymś, chwaliłby się taką znajomością każdemu człowiekowi na chodniku. Przecież to takie super i cool, piłkarz-przyjaciel. Swoją drogą, czy futbolowi po drodze do tańca? Co ma piernik do wiatraka?
-Wiatrak może się spierniczyć. - mruknęła pod nosem Jull. Dwudziestodwulatka spojrzała na nią ze zmarszczonymi brwiami. -Nic, nic. Wygrałaś, nie mam argumentów.
-No, widzisz? - podsumowała tryumfalnie. -To nie fantastyka. Musiałabyś żyć na tej planecie, gdzie mieszkają te niebieskie dziwolągi... Avatary, o. Albo w Hogwarcie. Tam to by ci nawet wyczarowali takiego Marco Reusa.
-Ale przyznaj: jest choć cień szansy, że się spotkamy. - Wessler może przegrała wojnę, ale walczy o zwycięstwo w bitwie. -Przecież od lat kręcimy się po tym samym mieście.
-Jasne. - jej przyjaciółka wzruszyła ramionami. -Taki duży, jak na to, że znajdę gościa, który twierdzi, że jestem... Och, nieważne. Jeśli ja go odszukam, ty spotkasz się z Reusem.
Uznając, że doszły do kompromisu, uśmiechnęły się do siebie, po czym zgodnie założyły na uszy słuchawki. I żadna z nich nie miała bladego pojęcia, że znajdują się bliżej celu, niż mogą sobie wyobrazić.
~~~
-Co za palant! - wściekała się, ciskając telefonem o ścianę torebki. -Za kogo on się uważa?! Myśli, że jest Bradem Pitt'em i na każdego może wyskakiwać z mordą? Żałosny bałwan! Szczere wyrazy współczucia dla jego Angeliny Jolie, wręcz kondolencje.
-Irma, daj spokój. - dziewczyna radośnie pogładziła jej spięte ze złości ramię. -Nie warto się przejmować. A może to jakiś Romeo szukający swojej Julii?
-Serio? - blondynka o krótkich, zadbanych włosach obdarzyła koleżankę żartobliwym spojrzeniem. -Więc jakim cudem jeszcze cię nie dorwał?
-Pewnie pomylił rody: nie pochodzę od Capuletów. Jamże z Wesslerów, arystokrackiej familii, w Dortmundzie zamieszkałej się wywodzę. - odrzekła głosem aktorki teatralnej, na co obie wybuchnęły śmiechem. -Albo zwyczajnie nie umie wspinać się po balkonie.
-Jesteś psycholką. - skwitowała Irmina, dając przyjaciółce kuksańca w bok. -Ale teraz pojawił się inny problem. Ciekawe, co to za cwaniak pojechał z Marcelem do tego Dubaju.
-Naprawdę będziesz to teraz roztrząsać? Zostały nam ostatnie dni wolnego, a ty zawracasz sobie głowę jakimś dupkiem.
-Jull, żyję prawie dwadzieścia trzy lata i jeszcze nikt, po kilku minutach rozmowy telefonicznej, nie powiedział mi, że jestem suką. Wredna owszem, ale nie suka.
-A skąd pewność, że on jest skurwielem? - uniosła brew w półuśmiechu. Kastner westchnęła.
-Znikąd. Musiałam się odgryźć, to on zaczął.
-Uczyń z odegrania się na nim swoją najważniejszą, noworoczną misję. - sarknęła rozbawiona Julia, na co towarzyszka zgromiła ją wzrokiem. -Kochana, postępujesz tak, jakby wykończenie go w ułamku sekundy stało się twoim priorytetem. Na sto procent balowali do białego rana, więc ma zły dzień i warczy na ludzi. Zapomnij o nim.
-Wiesz, dlaczego się martwię? Bo Marcel zadaje się z kimś takim. Sądzisz, że to okej? - zerknęła na nią. -Nie chcę, żeby któregoś pięknego popołudnia przyszedł na próbę i zachowywał się tak samo. Nie zniosę tego.
-Mówisz, jakbyś go nie znała. Ma silny charakter i nie pozwoli się zdominować. Przecież powiedziałaś, że go ochrzanił, prawda?
-I tak mu wybaczy, skoro się przyjaźnią. - mruknęła, zakładając ręce na piersi. Julia przesunęła się na krześle, po czym usiadła bokiem do dziewczyny.
-Porozmawiaj z nim w sobotę na próbie, okej? - poradziła, nawet nie odwracając głowy. -I powtórz to samo, co mnie. Ulży ci.
Irmina była gotowa protestować, odmawiać i marudzić, w czym przeszkodziła jej informacja wypływająca z głośników, której echo rozniosło się po terminalu. Speakerka prosiła pasażerów lecących do Dortmundu o przejście przez barierkę prowadzącą na płytę lotniska. Zebrały więc swoje rzeczy i nim się obejrzały, zajmowały już swoje miejsca w ogromnym samolocie. Czekając na start, nie odzywały się do siebie. Obie zajęte, zamyślone, rozkojarzone. Z tym, że myśli każdej z nich błądziły wokół zupełnie różnych faktów.
-Zdajesz sobie sprawę, iż spędziłyśmy Sylwestra w mieście miłości... Bez miłości? - spytała Wessler, kątem oka lustrując drugą Dortmundczynkę. -To jak wybrać się do wesołego miasteczka, by zjeść watę cukrową.
Uśmiechnęła się, także lukając na długowłosą blondynkę o kręconych włosach. Właśnie tego najbardziej jej zazdrościła - długości i poskręcanych fal. Jej włosy były o połowę krótsze, a loki występowały wyłącznie po interwencji odpowiedniego sprzętu. Kochała je jednak całym sercem i nigdy nie zamieniłaby na żadne inne. Swą burzę na głowie traktowała jak ukochaną zabawkę z dzieciństwa, jak powód do dumy.
-Mylisz się. - odparła stanowczo, na krótki moment spoglądając w malutkie okienko i podziwiając chmury. -Do Paryża nie trzeba jechać z facetem, żeby dobrze się bawić. Przetańczyłyśmy tam prawie całą noc i to było piękne. To był mój książę na białym koniu i póki co, nie potrzebuję innego.
-Może masz trochę racji. - przyznała, poprawiając się wygodnie w fotelu. Zapadło kolejne milczenie. Dziewczyny były zmęczone i podświadomie marzyły o zaśnięciu we własnych łóżkach. Łapały się na tym, że ich coraz cięższe powieki opadają, powodując wzrost bezsilności. Walczyły, ponieważ doskonale rozumiały, iż podróżując samotnie, nie mogą odpłynąć. Spędzając czas na sali tanecznej nie odczuwały spadku energii, bo ciągle się poruszały, wymagały od swoich ciał coraz więcej i więcej. Dopiero po powrocie do domu orientowały się, że ich organizmy odmawiają posłuszeństwa, lecz nie przeszkadzało im to. Można oddać wszystko w imię miłości.
-Znajdę go, Jull. - padło nagle z ust panny Kastner, co postawiło jej przyrodnią siostrę, jak nazywały siebie nawzajem, na nogi. Znów patrzyła na błękit nieba, czując pytające spojrzenie przyjaciółki. -Znajdę i skopię mu jaja. Zobaczy, że zadarł z niewłaściwą osobą. Nieważne, że nie chce mnie widzieć, mam to gdzieś.
-Irmina, przestań, błagam. - jęknęła, uderzając dłońmi o kolana. -Przecież nic o nim nie wiesz.
-A od czego jest Marcel? - wyszczerzyła się, przygryzając wargę. -Poza tym, zwracał się do niego po imieniu... Marco? Tak, chyba Marco.
-Co? - zapiszczała o rok młodsza blondynka, a jej oczy zaświeciły się jak dwie żarówki ledowe. Irmina wiedziała, co to oznacza.
-Czy ty naprawdę wierzysz, że po świecie chodzi tylko jeden Marco, a na nazwisko nosi Reus? - fuknęła z poirytowaniem, wciąż przyglądając się rozanielonej obecnie Julii. Podejrzewała, że to odpowiedź na jej pytanie. -Boże, ty zwariowałaś na jego punkcie. Nie możesz upolować sobie innej ofiary?
-Ale to całkiem realne! - nadal przebywała w swoim wyimaginowanym raju. -Oni zawsze chodzą na mecze i często dostają od kogoś bilety... Cholera jasna, a jeśli to na poważnie on?
-Zejdź na ziemię. - roześmiała się, gdy wniebowzięta psychofanka potrząsała nią delikatnie. -Powiem ci, co wtedy: rzucę taniec i wyjadę na Madagaskar, uczyć tamtejsze lemury kroków do rumby. Ale najpierw podtopię tego twojego Reusa w wannie, usmażę na rożnie i naprawdę zmaltretuję jego przyrodzenie, o ile je posiada. A po tym wszystkim nie waż się zgadzać, gdy poprosi cię o rękę, bo pogruchotanym sprzętem nie zrobi ci dzieci. O, to w sumie zasługuje na miano złotej myśli dnia.
-Jesteś okrutnym potworem. - wycedziła długowłosa z udawanym obrażeniem. -Nigdy go nie widziałaś.
-Nie interesuje mnie jego szanowna osoba, dlatego nie wchodzę do twojego pokoju. - ironizowała. -Każdy piłkarzyk ma w głowie siano zamiast mózgu, a brak inteligencji starają się zakryć pieniędzmi. Gdyby Marcel kumplował się z którymś, chwaliłby się taką znajomością każdemu człowiekowi na chodniku. Przecież to takie super i cool, piłkarz-przyjaciel. Swoją drogą, czy futbolowi po drodze do tańca? Co ma piernik do wiatraka?
-Wiatrak może się spierniczyć. - mruknęła pod nosem Jull. Dwudziestodwulatka spojrzała na nią ze zmarszczonymi brwiami. -Nic, nic. Wygrałaś, nie mam argumentów.
-No, widzisz? - podsumowała tryumfalnie. -To nie fantastyka. Musiałabyś żyć na tej planecie, gdzie mieszkają te niebieskie dziwolągi... Avatary, o. Albo w Hogwarcie. Tam to by ci nawet wyczarowali takiego Marco Reusa.
-Ale przyznaj: jest choć cień szansy, że się spotkamy. - Wessler może przegrała wojnę, ale walczy o zwycięstwo w bitwie. -Przecież od lat kręcimy się po tym samym mieście.
-Jasne. - jej przyjaciółka wzruszyła ramionami. -Taki duży, jak na to, że znajdę gościa, który twierdzi, że jestem... Och, nieważne. Jeśli ja go odszukam, ty spotkasz się z Reusem.
Uznając, że doszły do kompromisu, uśmiechnęły się do siebie, po czym zgodnie założyły na uszy słuchawki. I żadna z nich nie miała bladego pojęcia, że znajdują się bliżej celu, niż mogą sobie wyobrazić.
***
Już jeeest! I jak, fajny? :)
Chciałam zacząć 'z grubej rury' i chyba się udało. Teraz tylko rozwijać to wariatkowo :)
Mam jeszcze jedno pytanie: odpowiada Wam ta czcionka, czy jest zbyt drobna? Może powiększyć?
Ach, i nie wiem, kiedy następny. Już zaczęłam go pisać, ale nie wiem, kiedy skończę. Zaglądajcie w 'Informacje', tam wszystko podam :)
Pozdrawiam!
Wspaniały początek! "Gruba rura" na początku genialna! Zapowiada się świetnie! Nie mogę się doczekać ich pierwszego spotkania! Z pewnością będzie się dużo działo. Świetny pomysł! Geniusz jesteś, mówił Ci to ktoś? ;D
OdpowiedzUsuńDużo, dużo weny życzę!
Buziaki kochana!:****
Czekam niecierpliwie na nexta!♡
Cudo, cudo, cudo *-*
OdpowiedzUsuńCzekam na nn <3
Świetny rozdział! Ciekawe jak będzie wyglądało pierwsze spotkanie Irminy i Marco. Już nie mogę się doczekać. Bardzo lubię gdy w opowiadaniach główni bohaterowie na początku nie przepadają za sobą. Od nienawiści do miłości...
OdpowiedzUsuńCo do czcionki to myślę, że mogłaby być ciut większa.
Życzę dużo weny,
Mańka :)
Z grubej rury i to jak!
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa jak bardzo i czym będzie się różnić ten Marco od tego z Twojego pierwszego opowiadania. Bo tak z mojego odczucia, że będę w jakimś stopniu podobni, a z drugiej strasznie różni. Ale zboczonego Reusa to chyba ty uwielbiasz po prostu! Haha tak trzymaj ♥
Ale co do treści, to nie zaskoczyłaś mnie pod względem ogólnym, czyli jest świetnie!
Podobają mi się bohaterowie, a w szczególności to, ze będzie Marcel i Robin, a ich jest tak mało w blogach :(
Sama postać naszej podajże głównej bohaterki też jest cudnaa! To jak sobie postanowiła, że znadzie tego, co ją obraził, niesamowicie mi się w niej spodobało.
Uwierz, że chciałabym coś jeszcze do pisać, ale nie wiem co i nie chce się powtarzać. Mózg mi się wyłączył chyba :/ A nie chce powtarzać, że jest napisany genialnie i czekam na kolejny!
A co do czcionki, to ja nie miałam problemu z czytaniem, ale nie wiem jak inni. Może rzeczywiście ciut większa? Hmm.. nie wiem serio. Jak uważasz :D Moim zdaniem jest dobrze :3
Pozdrawiam mocnooo ♥
Sama się jeszcze zastanawiam, jak będzie wyglądał TEN Marco, ale chyba masz rację - będą podobieństwa (szczególnie w drugiej części tego opowiadania, ale różnice też (głównie w pierwszej). Nie chcę wykreować identycznej postaci, ale wiadomo, nie może do końca być dupkiem :) A zboczony... Hahah no cóż, zdarza się :p
UsuńMarcel i Robin są mi w tym opowiadaniu bardzo potrzebni - pewnie już wszyscy na to wpadli, ale ich rola polega przede wszystkim na tym, że znają Irminę i Marco, ale Irmina i Marco nie znają siebie. Dodatkowo Julia, jako 'psychiczna' fanka Reusa, nie ma bladego pojęcia, że jest on na wyciągnięcie ręki - być może by w to uwierzyła, ale jej przyjaciółka wciąż odwodzi ją od tego myślenia. I w tym cały problem. Więcej z czasem ;)
Pozdrawiam :*