wtorek, 3 listopada 2015

Jedenaście: Słabość

1. lutego 2014, sobota
   Od dwóch godzin siedziała na łóżku, z telefonem w ręku. Czuła postępujące zmęczenie, lecz była w stu procentach przekonana, iż próba udania się do krainy Morfeusza zakończy się fiaskiem. W nocy zasnęła dopiero o wpół do trzeciej, bo nie mogła przestać czytać zaledwie dwóch sms-ów (z czego ten ostatni zawierał tylko jedno słowo) od nowego znajomego, a nieustępująca adrenalina postawiła ją na nogi już o ósmej. Ten facet nie należał do grupy tych zwyczajnych, bo tacy nie działają na nią w ten sposób. Posiadał to 'coś', lecz nie wiedziała, jak to nazwać.
   Zastanawiała się, czy wybiła już odpowiednia pora. Czy godzina dziesiąta w sobotę to dla niego już rano? Większość Dortmundczyków zapewne żyje już swoją codziennością, ale może akurat on śpi? Może nie musi zrywać się wcześniej, bo mieszka z dziewczyną, która zawsze gwarantuje mu ciepłe śniadanko? No właśnie... Czy on w ogóle kogoś ma?
   -Czas się przekonać. - mruknęła do siebie, odszukując jego numer w spisie kontaktów. -Nie będzie szczęśliwa, gdy odkryje, że jakaś inna laska serwuje mu uprzednio zaplanowaną pobudkę.
   Przy pierwszej próbie czekała do ostatniego sygnału, po którym uruchomiła się poczta głosowa. Rozłączyła się. Za drugim podejściem wcisnęła czerwoną słuchawkę już w połowie. Nieco poirytowana, w myśl zasady 'do trzech razy sztuka', zadzwoniła ponownie i gdy już zamierzała cisnąć smartfonem o podłogę, denerwujące pikanie nagle ustało.
   -Marcel, ty gnoju. - usłyszała na powitanie, przez co aż wytrzeszczyła oczy. Jaki Marcel?! -Mówiłem ci, że śpię dziś do późna i masz zakaz telefonowania do mnie! Jeszcze nie wiem, jak, ale urwę ci nogi przy samej dupie, obiecuję.
   -Marcelowi może mówiłeś. - sarknęła w automatycznej ripoście. -Ale mnie jakoś nie.
   Zdezorientowany Reus podparł się na łokciu i dopiero, gdy odsunął aparat od ucha, dotarło do niego, z kim rozmawia. Przeklął pod nosem z nadzieją, że nie zakończyła połączenia.
   -Irmina? - rzucił szybko, by upewnić się, że tancerka jest po drugiej stronie. Wciąż w pełni nie kontaktował. -Cholera... Sorry... Totalnie zapomniałem, obudziłaś mnie.
   -'Sorry' możesz powiedzieć Barack'owi Obamie. - nie rezygnowała z uszczypliwości. -A my znajdujemy się w Dortmundzie, to takie dość spore miasto w zachodniej części Niemiec.
   -Błagam o przebaczenie.
   -Coraz lepiej ci idzie.
   -Przepraszam. - wykrztusił, łamiąc kolejną ze swoich zasad. Użył tego słowa już drugi raz w tygodniu! -Wybaczysz mi ten haniebny błąd?
   -Niech będzie. Jak na pierwszą lekcję kultury, dostajesz mocne trzy z minusem. I nie pyskuj, bo obniżę. - dodała złośliwie, na co w odpowiedzi usłyszała głośne westchnięcie. -Mogłeś uprzedzić, odezwałabym się później.
   -Mogłem, ale tego nie zrobiłem. Odebrałbym nawet, gdybyś zadzwoniła o szóstej. - wiedział, że policzki jego rozmówczyni delikatnie się zarumieniły. -Nie gniewam się.
   -Dlaczego tak długo śpisz? - zasypywała go kłopotliwymi pytaniami. -To jednorazowe czy cykliczne?
   -Ehmm... Zdarza się dość często. Akurat wczoraj byłem na... Nocnej zmianie. - rzucił szybko, w duchu śmiejąc się z własnej głupoty. Jego 'nocna zmiana' polegała oczywiście na powrocie do Dortmundu i wykłócaniu się z Aubą oraz Mario, ponieważ to właśnie jemu przyjdzie zorganizować wieczór z Fifą. Gabończyk strzelił dwie bramki, natomiast Niemiec zaliczył jedną asystę, która zepchnęła Marco na przegraną pozycję. Nie mógł tego przeboleć, lecz nic innego mu nie pozostało.
   -Zawracam ci głowę. - wywnioskowała zawiedziona Kastner. -Pewnie chciałeś odpocząć.
   -A ty obiecałaś mi sympatyczne powitanie, którego nadal nie usłyszałem.
   Uśmiechnęła się, spoglądając w sufit. Jednak pamiętał. Brutalnie wyrwała go ze snu, a mimo to potrafi normalnie z nią rozmawiać. Może jednak nie jest taki straszny, jakiego zgrywa?
   -Długo jeszcze? - piłkarz natarczywie przypominał o swojej obecności po drugiej stronie, dzięki czemu tancerka wróciła na ziemię. Stresowała się, ręce jej drżały, miała problemy z zebraniem myśli. Przecież to tylko facet, przez telefon nie zrobi jej nic złego, a ona dygotała, jakby prowadziła negocjacje z seryjnym mordercą. Ale to niezwykły facet. Przynajmniej jej zdaniem.
   -Dzień dobry, Marco. - powiedziała wreszcie, usiłując zabrzmieć jak najbardziej naturalnie. I chyba się udało, bo usłyszała cichy, wesoły śmiech w słuchawce, który dodał jej odwagi. Nabrała ochoty, by wtrącić coś dodatkowego od serca, aczkolwiek w ostatniej chwili zrezygnowała. Nie będzie go rozpieszczała, bo jeszcze na to nie zasłużył.
   -Super. Dzień uważam za rozpoczęty. - oświadczył, wstając z łóżka, ponieważ uznał, że najwyższy czas wpuścić do sypialni trochę światła. -A twoja propozycja? Pisałaś o niej w sms-ie.
   -Och, rzeczywiście. - przypomniała sobie, przygryzając wargę. -Pomyślałam sobie, że... Że może chciałbyś...
   -Irmina, jeśli chcesz się ze mną umówić, to wal prosto z mostu. - palnął, będąc święcie przekonanym, iż dziewczyna spaliła się ze wstydu, co poniekąd go usatysfakcjonowało. I tak właśnie było, jej twarz zapłonęła, a ona sama nie umiała uwierzyć w jego bezpośredniość. Powinna się do niej przyzwyczaić, lecz wciąż uważała, iż może niedługo to się zmieni.
   -Jesteś bezczelny. - sarknęła oburzona, choć tak naprawdę nie była zła, wręcz przeciwnie, nawet ją rozbawił. -Jesteś ostatnią osobą, z która poszłabym na randkę, dlatego nic ci nie zaproponuję.
   -Hmm, czyżbyś planowała jakieś spotkanie z moim udziałem? - uniósł z nadzieją brwi.
   -Planowałam, ale się rozmyśliłam. To niewarte zachodu.
   -Może jednak? Wciąż mam twój nieśmiertelnik...
   -Boże, co za bęcwał... - jęknęła głośno, na co ponownie usłyszała jego rechot. Poczuła, że w tej konfrontacji poniosła jednogłośną porażkę. -Dobrze, skoro muszę... W poniedziałek, w tym samym miejscu, co ostatnio?
   -Od rana pracuję... Ale popołudniu bardzo chętnie. Dam ci znać odnośnie godziny, okej?
   -W porządku.
   -No... To na razie. - mruknął, schodząc już po schodach do kuchni. Niezjedzona wczoraj kolacja coraz bardziej dawała się we znaki i wręcz domagała się konsumpcji.
   -Cześć.
   -Irmina...? - zatrzymał ją jeszcze, nie wypowiadając ani słowa więcej. Oczekiwał jej reakcji, która długo nie nadchodziła. Nie znał przyczyny tego stanu rzeczy, ale czasu miał w nadmiarze, więc milczał.
   -Hmm...? - dotarł w końcu do niego jej cichy głos, więc mimowolnie uniósł kąciki ust. Nie sądził, że to przyzna, lecz ten dzień rzeczywiście świetnie się zaczął. -Czego chcesz?
   -Niczego. - znów złapał ją na swoje kąśliwe żarciki, co totalnie wybijało ją z rytmu. Uwielbiał to i na obecną chwilę nie zamierzał przystopować. -Do zobaczenia.

~~~

   Gdy się obudził, niemal natychmiast odwrócił głowę w drugą stronę, by sprawdzić, czy jego ukochana śpi obok. Niestety, jej miejsce stało puste. Zorientował się, iż zegarek zapewne wskazuje późną godzinę i nie pomylił się - wybiło wpół do pierwszej, zatem dziewczyna prawdopodobnie czeka na niego ze śniadaniem. Nie zwlekając, podszedł do szafy i założywszy na siebie pierwszą z brzegu koszulkę, nadal pozostając w bokserkach, opuścił pomieszczenie. Musi przecież przekazać jej coś ważnego.
   Siedziała na kuchennym blacie, obserwując gotujące się jajka, ale gdy tylko go dostrzegła, zsunęła stopy na podłogę i oplotła rękoma szyję chłopaka, kiedy podszedł wystarczająco blisko. Wpatrywali się w siebie przez moment z ogromną czułością, po czym delikatnie musnęła jego zaschnięte wargi.
   -Hej, kochanie. - szepnęła, przenosząc dłonie na jego zaspane policzki. -Nie budziłam cię, ale dobrze, że wstałeś, przygotowuję sałatkę z awokado...
   -Dziękuję. - po raz kolejny złączył ich usta, udowadniając jej, iż docenia troskę i miłość, jaką go otacza. -Cieszę się, że cię mam, wiesz?
   -Wiem. - uśmiechnęła się promiennie, kątem oka zerkając na ustawiony na gazie rondel. -Usiądź, proszę, przy stole, zaraz podam ci posiłek.
   -Ann, pogadajmy najpierw. - odparł, a tancerka obrzuciła go pytającym spojrzeniem, zmniejszając ogień palnika. Widział, że ją zaniepokoił. -Uważam, że to istotne.
   -Coś się stało?
   -Nic, co bezpośrednio nas dotyczy. - otoczył ją silnymi ramionami, zapewniając poczucie bezpieczeństwa. -Chodzi o Marco.
   -O Marco? - kobieta nie kryła zdziwienia. -Co z nim nie tak? Znów sobie nagrzebał?
   -Jego grzeszki to temat na całą książkę. - zażartował uszczypliwie piłkarz. -Ale ostatnio uczepił się jednej, konkretnej i nie chce dać jej spokoju.
   -Poważnie? - spojrzała na niego rozszerzonymi źrenicami. -Nie wierzę! Fajna jest, widziałeś ją?
   -Cóż... Tak się składa, że spotkaliśmy ją przez przypadek.
   -I co? Mario, nie daj się prosić... Próbujesz mi powiedzieć, że Reus zamierza się w końcu ustatkować?
   -Nie sądzę. - odchrząknął głośno, nerwowo przeczesując wzrokiem pomieszczenie. -Dziewczyna wydaje się sympatyczna, ale to wszystko. W rzeczywistości jest wredną jędzą.
   -Dlaczego tak o niej mówisz? - obruszyła się jeszcze niczego nieświadoma Ann-Kathrin. -Miałeś z nią kontakt zaledwie parę minut...
   -Kochanie, to Irmina. - wyrzucił wreszcie, paraliżując swą drugą połówkę. -Ta sama, która nienawidzi cię za to, że istniejesz. I nie, Woody nawet nie myśli o ustatkowaniu, chce ją wyłącznie wykorzystać i zostawić, jak każdą poprzednią.
   Brömmel wpatrywała się w partnera, nie wiedząc, co począć, więc chłopak przytulił ją do siebie, ucałowując jej gęste włosy. Z jednej strony powinna się cieszyć, ponieważ Kastner to jej największy rywal i wróg i być może blondyn zjawił się w samą porę, by ją utemperować i ustawić do pionu. Nie stanowiła łatwego orzecha do zgryzienia, ale dortmundzka 'jedenastka' już dawno osiągnęła poziom mistrzowski w manipulowaniu kobietami, więc może i ona by uległa. Wtedy jednak głos zabrała rozsądniejsza część mózgu, która radziła niezwłoczne ostrzeżenie koleżanki z zespołu przed czyhającym na nią niebezpieczeństwem. Nigdy nikomu nie życzyła bowiem intymnego spotkania z Reusem, a raczej silnego rozczarowania, jakie przychodzi później. Zdawała sobie sprawę, że on przyciąga panienki jak magnes, tylko po to, by zaspokoić swoje własne potrzeby, nie zważając na żadne inne. Mimo wszystko, nie chciała, by Irmina to przeżywała, gdyż stanowi o sile ich grupy. Ten argument zaważył na jej decyzji.
   -Powiem jej o tym. - oznajmiła po dłuższej chwili milczenia. -To co, że mnie nie lubi, nie zasłużyła na poniżenie.
   -Skarbie, to zły pomysł. - Götze odgarnął niesforne kosmyki z jej twarzy. -Ona nie wie... Nie ma pojęcia, że Marco to Marco. Rozumiesz, nie wie, że gra w piłkę, że zna go pół świata, że gdziekolwiek się ruszy, otacza go mnóstwo ludzi, a co gorsza, nie chce jej o tym poinformować. Jeśli będziemy się wtrącać, stracę kumpla, więc pozwólmy mu to załatwić.
   -Nie mogę tak tego zostawić. - pokręciła głową na potwierdzenie swoich słów. -On posuwa się coraz dalej i to przestaje być zabawne, jeśli dotyka naszego otoczenia. Musimy coś zrobić.
   -W sumie jest jedno wyjście... - urodzony Bawarczyk uniósł wysoko brwi, lecz w tym samym momencie usłyszeli dochodzące z kuchni, nieprzyjemne dźwięki, więc oboje stawili się przy kuchence. Tancerka zmniejszyła ogień i odkryła, iż skorupki jajek popękały od zbyt długiego gotowania.
   -To twoja wina! - jęknęła, uderzając Mario żaroodporną rękawicą, na co ten ze spokojem ułożył dłonie na jej biodrach, po czym przyciągnął do siebie.
   -Przepraszam. - wymruczał wprost do jej ucha. -Kocham ciebie i twoje potrawy, dlatego zjem każdą, którą zaserwujesz.
   -A ja zgodzę się na każdy twój pomysł, ale muszę to skończyć, dlatego proszę, byś mi nie przeszkadzał.
   Rozbawiony pomocnik cmoknął ją w policzek i zadowolony odszedł do sypialni, by założyć spodnie i pójść do toalety.

~~~

3. lutego 2014, poniedziałek
   -Znów musiałem na ciebie czekać. - wytknął, gdy podniósł się z miejsca, by pomóc jej zdjąć kurtkę. Zerknęła na niego, cicho wypuszczając powietrze z ust.
   -Nie tak długo, jak za pierwszym razem, więc nie narzekaj. - odgryzła się, siadając przy stoliku. -Zamówiłeś już coś?
   -Nie, masz pierwszeństwo.
   Obserwowała jego rosnącą pewność siebie, jego zdecydowane rysy twarzy, by ostatecznie przygryźć wargę i zanurzyć nos w karcie dań. Dlaczego ciągle mu ustępowała? Była tak samo silna, arogancka i momentami niewychowana, jak i on. Więc co ich różniło? On prawdopodobnie zawsze musiał wygrywać, a ona znała gorycz porażki. To przynajmniej zabijało jego przerośnięte ego.
   -Zamówię tylko kawę. - powiedziała, wbijając w swego towarzysza kolejne z rzędu, jadowite spojrzenie. -Nie prowadzę rozważań nad ciepłymi napojami, więc będę mogła szybciej stąd wyjść.
   -Nie. - odparował niewzruszony, obracając w palcach kluczyki do samochodu. -Poczekasz, aż ja zjem. Tego wymaga kultura, prawda? No, chyba, że wiedza mojej pani profesor jest znikoma w tej dziedzinie... Co potrafi dobitnie udowodnić, w dodatku na zawołanie.
   -Jasna cholera, po co w ogóle się z tobą spotkałam. - warknęła i przewróciła oczami. -Będę przeklinać ten dzień do końca życia.
   -Widzisz? Mówiłem. Niecenzuralne słownictwo i obrażanie gościa w jego obecności. Podwójny błąd i duża nagana.
   -Zamknij się, okej? - śmiał się z niej nawet, kiedy kelnerka podeszła po zamówienie. Obrzucił kobietę znaczącym spojrzeniem, po czym skinieniem głowy przekazał pałeczkę zszokowanej Irminie. Z trudem poprosiła o latte, blondyn natomiast tradycyjnie o makaron i po zniknięciu pracownicy, w niedelikatny sposób przekazała mu swoje uwagi. -Co ty wyprawiasz?
   -Fajny miała tyłek, nie? - uniósł brwi, wciąż patrząc za biedną dziewczyną. -Ciekawe, czy...
   -Marco, na litość Boską...
   -Żartowałem, gapiłem się tylko na biust. - stopniowo podnosił poprzeczkę ich rozmowy. -Co, boli cię, że nie pochwaliłem twojego? Wciąż pamiętam koszulkę, którą założyłaś na nasze pierwsze spotkanie.
   -Jeszcze słowo i wyjdę. - ostrzegła, po czym zacisnęła usta w cienką linię. Przygniatał ją dziś do podłogi i oboje mieli tego pełną świadomość, obojga doprowadzało to do szaleństwa, lecz z dwóch odrębnych powodów. Piłkarz dodatkowo mścił się za noworoczną kłótnię, o czym ona nie miała bladego pojęcia, więc zastanawiała się, co nim kieruje. Był uprzejmy i sympatyczny, a dziesięć sekund później lądował na samym szczycie listy największych bałwanów galaktyki. Specjalista od spraw niezwykłych, geniusz kamuflażu. Pieprzony podrywacz.
   -Okej, cukiereczku, wystarczy. - zaświergotał, sięgając do kieszeni spodni, następnie wyciągając dłoń w jej kierunku. -To dla ciebie.
   -Po pierwsze, nie jestem twoim cukiereczkiem. - fuknęła, krzyżując ręce na piersi. -Po drugie, niczego od ciebie nie wezmę. Pewnie trzymasz tam opakowanie prezerwatyw, co?
   -Za wcześnie na takie prezenty. - puścił do niej oczko, nic sobie nie robiąc z jej rozchylonych w wyrazie zaskoczenia warg. Czy on się dziś uspokoi? -Cierpnie mi ramię...
   -I dobrze. Niech zastygnie na wieki.
   Cmoknął z dezaprobatą, wciąż trzymając przed nią zaciśniętą pięść. Postanowiła zaryzykować, więc również wystawiła otwartą dłoń. Ujął ją ostrożnie i wpatrując się w jej niebieskie tęczówki, dotknął jej skóry, zostawiając na niej należący do dziewczyny przedmiot. Gdy tylko wyczuła jego chłód, przypomniała sobie o wszystkim. Przecież właśnie po to tutaj przyjechała.
   -Dziękuję. - rzekła oficjalnie, z radością przyjmując rozlewające się po jej kościach ciepło. Odzyskała go. Był z nią z powrotem. Marco pokazał w końcu ludzką twarz, czyniąc ją naprawdę szczęśliwą. -Jak mogę ci się odwdzięczyć?
   Czekał na to pytanie, bo dotychczas uznawał tylko jedną prawidłową odpowiedź, gdy padało. Tym razem nie sprzyjały jednak ani okoliczności ani osobowość kobiety, z którą spędzał czas. Nie mógł wysunąć tak odważnej propozycji, ponieważ ten wieczór stałby się ostatnim, w którym ją widzi. Ułożył jednak plan B i teraz zamierza wprowadzić go w życie.
   -Co robisz w środę? - spytał, stykając ze sobą palce dłoni. Zmrużył powieki, oczekując rozwoju sytuacji.
   -W tą środę? - zamyśliła się na moment. -Chyba nic... Zaraz. Obchodzę wtedy urodziny.
   -Wiem.
   Podły dupek. Zawsze postawi na swoim.
   -I co w związku z tym?
   -Poświęcisz mi dwie, może trzy godziny? Chyba nie wybierasz się na imprezę w środku tygodnia.
   -Ale mam rodziców, przyjaciół, znajomych i oni... - przerwała, napotykając jego tajemniczy wzrok. Przeszywał ją, obezwładniał i nie pozwalał się skupić. Usmaży się za to w piekle.
   -Niech stracę. - uśmiechnęła się ironicznie, ku jego niepohamowanej euforii. -Coś wykombinuję.

Wciągasz jak video gra, 
Kradniesz mój najlepszy czas

***

Skończony wczoraj przed północą. Przyznaję, że ta wersja Marco zaczyna mi się nawet podobać :D
Czy ktoś już może wymyślił, co knują Mario z Ann-Kathrin (podpowiedź jest ukryta w obrębie bloga)? :)

Pewnie czekacie na nowy rozdział o Lenie, który powinien pojawić się w czwartek, ale pojawi się w weekend, z dwóch prostych powodów: 1. Od piątku do czwartku mam wolne, więc spodziewam się wizyty weny twórczej. 2. W ten czwartek jestem na meczu Lecha z Fiorentiną (Jakubie Błaszczykowski, czekam) i po prostu nie miałabym jak go wrzucić. Więc mam nadzieję, że wytrzymacie :)

Do usłyszenia❤

11 komentarzy:

  1. Kochana ja dzisiaj tak króciutko, bo mnie czas goni nieubłaganie..
    No no..No. Marco jest wkurzający, ale...człowieczeje!:))) Odnalazł chyba w sobie jakieś pokłady ludzkiej sympatii, człowieczeństwa... Mario i Ann coś kombinują..nie wiem jeszcze co!:) Nie mam siły myśleć-może jutro w szpitalu, bo dzisiaj musiałam zrobić aż nadmiar rzeczy jeszcze za jutro.. Bieg, ciągły bieg!
    Nawet nie wiesz jak Ci zazdroszczę meczu!:) Mam nadzieję, że może w niedalekiej przyszłości i moje marzenie się o tym spełni..:)
    Weny kochana i dużo czasu na pisanie na obydwu wspaniałych blogach!:)
    Buziaki:**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, i chyba w sumie nie napisałam jeszcze, że rozdział jest cudowny!!! Nie widać, że późno kończony, bo od początku do końca jest rewelacyjny!:)))

      Usuń
  2. Jestem w rynku.. Nie poznaje Irminy:-) czyżby Marko rzucił na nią czar? Kolejny świetny rozdział, teraz z niecierpliwością czekam co takiego planuje 11 na urodziny Irminy:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi sie jak Marco powoli uwodzi Irminę :)
    świetnie napisany rozdział, weny :* A.

    OdpowiedzUsuń
  4. Również lubię takiego Marco. I lubię dialogi pomiędzy głównymi bohaterami:-) zawsze śmieje się jak głupia do telefonu.:-) życzę weny:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham ich spotkania :) tylko żeby Marco ogarnął się na tyle wcześnie żeby jej nie zdążył skrzywdzićm uwielbiam takie historie, kiedy główni bohaterowie na początku siebie nienawidza a później wychodzi z tego miłość. Nie podoba mi się tylko jedno ze Ann zna prawdę :( i pewnie chcąc dobrze spowoduje że Marco i Irmina będą cierpieć, albo irmina uzna to za kłamstwo i jeszcze bardziej znienawidza z Irmina :( z niecierpliwością czekam na dalsze losy :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Te opowiadanie wymiata. Strasznie wciągające w jeden dzień cały nadrobilam. :) Daj kolejny.:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Super nie mogę się doczekać następnego ��

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział świetny jak zawsze, super się czyta takie opowiadania. Życzę weny i czekam na kolejny. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Lubie to opowiadanie :) Rozdział super :)

    OdpowiedzUsuń