sobota, 28 listopada 2015

Trzynaście: Kolacja

   -To jest jak sen. - westchnęła, opierając się o wezgłowie fotela. Późno w nocy siedzieli w jego Astonie Martinie pod jej blokiem mieszkalnym, wspominając koncert, z którego właśnie wrócili. -A może jest snem?
   -Nazywaj to jak chcesz, ale nie zasypiaj, błagam. - rzucił Marco, na co dziewczyna wybuchnęła radosnym śmiechem. Wsłuchiwał się w ten dźwięk, obserwując ją z przygryzioną wargą. Przecież może ją posiąść już za kilka chwil, wystarczy tylko sprawnie przeprowadzić akcję.
   -Wcale nie jestem zmęczona. - zaprzeczyła urażona, że w ogóle pomyślał o niej w ten sposób. -Gdybyś nie musiał jutro wstawać do pracy, chętnie spędziłabym z tobą jeszcze trochę czasu. Moglibyśmy wyskoczyć gdzieś na spóźnioną kolację albo wczesne śniadanie...
   Wyskoczyć albo wskoczyć, na przykład do twojego łóżka... Uff, całe szczęście, że nie powiedział tego głośno.
   -A ty? - zapytał, by odpędzić od siebie brudne myśli. Dziś zawstydził ją już wystarczająco mocno. -Zostajesz jutro w domu?
   -Popołudniu mam zajęcia z zaawansowaną grupą hip-hopu. Wiesz, to naprawdę niesamowite, jak dużo serca i poświęcenia tak młode dzieciaki mogą włożyć w swoją pasję. Ja w ich wieku też paliłam się do wszystkiego, dopóki nie doznałam pierwszej, poważnej kontuzji. Wyeliminowała mnie z młodzieżowych zawodów Zagłębia Ruhry... Bolało potwornie. - mówiła, a on cały czas ją obserwował. -Zerwałam więzadła w kolanie, przez pół roku nie mogłam zatańczyć nawet półtorej minuty. Dla dziesięciolatki to najgorsze, co mogło jej się przytrafić w tamtej chwili.
   -Żadna kontuzja nie jest przyjemna. - sprostował chłopak. -Komuś, kto kocha sport, nawet przymusowy tydzień przerwy dostarcza wiele cierpienia. Wiem, bo sam trenuję... W sensie ćwiczę na siłowni.
   -Nie da się nie zauważyć. - uniosła z podziwem brwi, a on natychmiast poczuł się doceniony. -Jak często?
   -Kilka razy w tygodniu... Czasami też biegam...
   -I jak godzisz to z pracą? - spojrzała na niego zaciekawiona, gdy powoli wypuścił powietrze przez usta. -Wybacz, że tak cię męczę, ale...
   -Udowadniasz swoje mistrzostwo upierdliwości. - dokończył za nią, uśmiechając się tajemniczo. -Moja praca to jednocześnie moje hobby. Robię to z przyjemnością, stąd mnóstwo wolnego czasu.
   -Teraz wszystko rozumiem. - pokiwała z uznaniem głową. -No cóż, nie będę cię dłużej zatrzymywać... Ale mam jeszcze dwa pytania. Nie martw się, niezwiązane z twoją prywatnością. - dodała, szczerząc się wesoło, on natomiast w duchu odetchnął z ulgą, gdyż nie miał pojęcia, czy dalej umiałby brnąć w kłamstwa. Tancerka uniosła trzymane w ręku bilety na wysokość ramion. -Mogę zatrzymać je na pamiątkę? Proszę! Pochwalę się przyjaciołom i oprawię je w antyramę.
   -Jasne, żaden problem. - zgodził się bez wahania, wzruszając ramionami. -Jak na nie spojrzysz, przypomnisz sobie, że dostałaś je kiedyś od takiego jednego w prezencie urodzinowym. A drugie?
   -Drugie dotyczy mojego rewanżu. - zaczęła zawstydzona, opuszczając wzrok. Trochę się denerwowała, co zdradzało podhaczanie przez nią skórek własnych paznokci. -Zastanawiałam się nad tym w drodze powrotnej i... Cholera, muszę zadać ci jeszcze jedno pytanie osobiste. - niewinnie wysunęła dolną wargę, gdy przewrócił oczami. -Ostatnie, obiecuję i nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz.
   -Przestań gadać, po prostu wal.
   -Masz dziewczynę?
   Patrzył na nią teraz zupełnie zaskoczony. Nie rozumiał ani sensu ani tym bardziej celu tego dociekania z jej strony, lecz w sumie nie miał nic do ukrycia. Pytanie nieprzemyślane, ale dlaczego miałby tego nie wykorzystać? By dodać Irminie otuchy, ujął ostrożnie jej podbródek, domagając się tym samym połączenia ich błyszczących tęczówek. I dopiął swego - podniosła wzrok, wbijając go prosto w twarz towarzysza. Ten odczekał parę sekund, po czym ponownie delikatnie się uśmiechnął.
   -Czy gdybym miał, zabrałbym cię ze sobą do Düsseldorfu? - wyjaśnił, lustrując jej reakcję. Chciał dostrzec każdy szczegół, by mieć pewność, że faktycznie chce to wiedzieć. -Czy spełnianie twoich marzeń byłoby ważniejsze, niż ona?
   -Szczerze? Nie zaskoczyłbyś mnie, gdyby okazało się, że zamknąłeś ją w piwnicy i przyskrzyniłeś workiem ziemniaków. - odparowała z powagą. -Przepraszam, jeśli cię dobiłam, ale właśnie takiego cię poznałam. Sądzę, że zrobiłbyś to, gdyby zaszła taka potrzeba.
   -Zasypanie toną węgla jest zdecydowanie skuteczniejsze. - zrewanżował się i miał pojęcie, iż to zwycięska riposta. -Wybrałaś kiepski temat na żarty, cukiereczku. Od dłuższego czasu występuje u mnie uczulenie na kobiety w sensie związku, żadnej nie odbieram już w ten sposób, więc jeśli na coś liczyłaś, to bardzo mi przykro, ale nie.
   -Skąd, cieszę się, że mi zaufałeś, mówiąc to. - przyznała zmieszana, ale i zaskoczona jego wypowiedzią. Do tej pory, wraz z Julią były niemal przekonane, iż mężczyzna podrywa 23-latkę i nagle okazuje się, że jednak nie widzi w niej kandydatki na swą życiową partnerkę. Ze wstydem odkryła, że ją to ukłuło, aczkolwiek nie zamierzała drążyć. Przynajmniej nie teraz. -Muszę w takim razie poszukać innego pomysłu na zadośćuczynienie.
   -Nie rozumiem. - zmarszczył czoło, odsuwając się na bezpieczną odległość. Kastner westchnęła ciężko.
   -Zaplanowałam, że zaproszę cię na własnoręcznie przygotowaną, niezobowiązującą kolację... W dniu Walentynek. Nie obchodzę tego święta, bo nie mam z kim, więc pomyślałam, że byłoby fajnie zaszyć się u mnie w mieszkaniu przed tymi wszystkimi gruchającymi parkami. - wyrzuciła z siebie na jednym tchu. Czuła się niezręcznie, lecz jeśli już podjęła temat, zdecydowała, że go dokończy. -Ale jeśli cię to krępuje...
   -Brzmi interesująco. - wtrącił, powodując tym samym rozszerzenie jej źrenic. Dziś odpuścił, bo ugodziła w jego czuły punkt, ale sama się prosi. -Dlaczego nie? Masz rację, może z tego wyjść całkiem sympatyczny wieczór.
   -Naprawdę? - kąciki jej ust natychmiast powędrowały ku górze. -Super, bo... Kurczę, nie przypuszczałam, że zechcesz... Dla mnie bomba.
   -Zatem będziemy w kontakcie. - podsumował, przeczesując włosy.
   -Uhm... Tak. I Marco... - wahała się przez moment, ale ostatecznie położyła dłoń na jego kolanie, przez co zadrżał nieznacznie. -Bardzo ci dziękuję za ten koncert. To jeden z najpiękniejszych prezentów, jaki mogłam otrzymać w tym roku. Nie mam pojęcia, jak wpadłeś na to, że akurat ten i nie obchodzi mnie to, ważne, że się poświęciłeś.
   -Drobiazg. - mrugnął do niej, co sprawiło, że znów się zarumieniła.
   -Może dla ciebie... Będę już uciekać, nie chcę mieć na sumieniu twojego spóźnienia. - przelotnie zerknęła na wbudowany w samochodowy panel zegarek. -Do zobaczenia niedługo.
   Pożegnał się z nią, po czym wysiadła i żwawym krokiem ruszyła do wejścia na klatkę. Nie odjechał, dopóki nie zniknęła w środku, gdyż ponownie podziwiał jej idealną figurę, zapominając, co powiedział parę minut wcześniej. Żadna dziewczyna nie stanowi dla niego celu miłości, a wyłącznie doznań erotycznych, o czym jednak nie wspomniał. I mimo wszystko pewnie żałował, że pokrzyżowała mu plany, choć nie zdawał sobie z tego sprawy.

~~~

7. lutego 2014, piątek
   -Chyba nadal nie czaję. - oświadczył Marcel, wiercąc się na krześle przy barze. Reus złożył swoim kolegom niezapowiedzianą wizytę w Cocaine na krótko przed przybyciem Irminy oraz Julii, gdyż ostatecznie zdecydowali, że będą świętować jej urodziny w piątek popołudniu. Piłkarz i tak miał zaraz jechać na stadion, skąd autokarem pojadą na dworzec, by tam przesiąść się w pociąg do Bremy. -Zabrałeś ją na ten koncert tylko po to, żeby potem iść z nią do łóżka?
   -A w jakim innym celu miałbym to zrobić? - obojętnie wzruszył ramionami, czerpiąc satysfakcję z widoku purpurowego ze złości Robina. -Ale zaczęła tą dziewczyńską gadkę o miłości, związkach, bla bla... Uwierzcie, odechciało mi się.
   -Zabrałeś nam przyjaciółkę w dniu jej urodzin, żeby ją puknąć?! - Kaul podniósł głos, świdrując blondyna złowrogim spojrzeniem. -Marco, powtórzę ci, że od rozstania z Caro jesteś największym pojebem, jakiego znam. Nie wierzę, że potrafiłeś potraktować ją w ten sposób.
   -Po pierwsze, o niczym nie wiedziała, więc nie ucierpiała. A po drugie, nic takiego się nie stało, więc o co drzesz mordę?
   -O to, że zachowujesz się jak amerykański playboy! Skąd ci się to wzięło, do cholery, co?!
   -Nie wiem. - uśmiechnął się ironicznie, zupełnie nieprzejęty atakami. -Może stąd, że laski praktycznie prześlizgują mi się przez ręce. Irmina jest tak łatwa, jak każda inna - powiedziałbym jedno słowo i zgodziłaby się na wszystko, przynajmniej tamtego wieczora.
   -Tobą trzeba porządnie pierdolnąć o podłogę. - skwitował ze złością Fornell. -Czasu nie cofniesz, w ten sposób nie zadośćuczynisz temu, co stało się z Carolin.
   -Wcale nie zamierzam się rozgrzeszać. - warknął blondyn, uderzając pięścią w ladę. -I przestań o tym gadać.
   -To nie jest twoja wina! Nie czuj się odpowiedzialny za to, że...
   -Zamknij się, okej?! Mówiłem już, że nie chcę o tym rozmawiać, czegoś nie zrozumiałeś?!
   -Spokój. - rzucił stanowczo Robin, na co dwaj jego kumple natychmiast zamilkli. Uśmiechnął się tryumfalnie - nadal nie miał pojęcia, jak zbudował sobie tak silną pozycję w ich oczach. -Nie mamy teraz czasu, ale stary, przemyśl to. Nie możesz tak dłużej postępować. Okłamujesz ją i do tego bawisz się jej kosztem. To naprawdę fajna dziewczyna.
   -Takie już dawno wyginęły. - fuknął arogancko, odstawiając na bok pustą szklankę po soku. -Ona jest wredną suką, będę to powtarzał, dopóki do was nie dotrze.
   -Marcel! Robin! - usłyszeli nagle od drzwi, zastygając na moment w bezruchu. Fornellowi wyraźnie błysnęły oczy, natomiast Kaul ze zmarszczonym czołem wgapiał się w ironicznie uśmiechniętego pomocnika. -Chłopaki, jesteście tutaj?
   -Uuuuu przyjechały koleżanki! - zawył Reus, dwuznacznie poruszając brwiami. -Nowa znajoma do kolekcji!
   -Woody, zmiataj stąd. - syknął brunet, przypominając sobie o jego obecności. -Tylne wyjście jest otwarte.
   -Nie przedstawisz mnie najlepszym tancerkom twojej grupy? Zobacz, mam okazję przeprosić Irminę. - kąsał niemiłosiernie, zetknąwszy się w końcu z jego błagalnym spojrzeniem. -Och, Julia, rozumiem. To ta, do której skaczesz po balkonie? A może ona skacze po twoim?
   -Urwę ci jaja, przysięgam. - rzucił, wypychając chłopaka na zaplecze, po czym wrócił na salę, gdzie drugi z nich rozmawiał już z dziewczynami.
   Reus natomiast wcale nie zamierzał tak wcześnie wyjść. Oparty o ścianę, z lekkim rozbawieniem przyglądał się zaistniałej sytuacji, pozostając jednak w ukryciu. Doskonale zdawał sobie sprawę, jaką wywołałby burzę, pokazując się właśnie teraz, a tak przynajmniej mógł ze spokojem obserwować obie panie. Musiał przyznać, iż jego przyjaciel ma gust. Wessler była przepiękną, zgrabną kobietą i teraz nie miał już żadnych wątpliwości, dlaczego Forni oszalał na jej punkcie. Sam cieszył się, że w gronie jego fanek znajdują się również takie perełki i gdyby był jeszcze większym prostakiem, z chęcią zaopiekowałby się tą sztuką. Największemu wrogowi nie odbiłby jednak partnerki, gdyż sam nigdy nie chciałby przeżyć czegoś takiego. Poza tym, miał już swoją ofiarę, stała tuż obok. Dziś wyglądała zupełnie inaczej, niż dwa dni wcześniej, założyła wysokie botki, bo aż za kolano i czarną sukienkę, mógłby przysiąc, że jeszcze krótszą od tej ze środy, a proste blond włosy spięła w kucyka. I wciąż pociągała go seksualnie. Powoli pojmował, że posiada coś, czego brakuje każdej pozostałej, ale nie spieszyło mu się, by odkryć, co. Podejrzewał, iż dostanie na to mnóstwo czasu.
   Umówiona godzina spotkania pod stadionem zbliżała się nieubłaganie, zatem, nie chcąc ponownie zawieść Kloppa, musiał się zbierać. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie pozostawił Marcelowi złośliwej uwagi. Wyjął w tym celu telefon i napisał do niego sms-a.

"Przetestuj tą swoją lubą najszybciej, jak się da, bo sprzątną ci ją sprzed nosa."

   Widział, jak odczytuje treść, spinając niemal wszystkie mięśnie, po czym odwrócił się i dyskretnie poczęstował go środkowym palcem. Marco jedynie wyszczerzył się ironicznie, kręcąc głową.
 
"Wynoś się, Reus, bo wstanę i rzucę w ciebie skrzynką piwa. Pełną."

   Z trudem powstrzymał śmiech, by nie ujawnić swej obecności, lecz ostatnie słowo przeważnie należy do niego - jeśli nie zgasi go Kaul. Tak miało być i tym razem.

"Przy okazji, przekaż Irminie, że dziś wziąłbym ją choćby na umywalce w toalecie. Może uda się za tydzień."

   Fornell faktycznie podniósł się z miejsca, ku zaskoczeniu swoich towarzyszy i ruszył w stronę piłkarza. Ten jednak zdążył się ulotnić i gdy zobaczył tancerza w drzwiach, siedział już za kierownicą auta, gotowy do ucieczki. Wygrał kolejną bitwę, ale w wojnie jeszcze wszystko mogło się wydarzyć.

~~~

14. lutego 2014, piątek
   Nie przerywając rozmowy z Marcelem, co chwilę zerkała na zegar, jakby z nadzieją, że czas zacznie płynąć szybciej. Marco powinien pojawić się w ciągu kilkunastu najbliższych minut, a oczekiwanie na niego umilała sobie podekscytowaniem przyjaciela. Okazało się bowiem, iż w końcu zaprosił Julię na randkę, która miała odbyć się właśnie dziś. I nie byłoby w tym nic śmiesznego, gdyby moment wcześniej nie odebrała podobnego połączenia od rozgorączkowanej Wessler, nadal zdziwionej jego ruchem, lecz po odbytej przed występem w Cocaine gadce z Irminą, ogarniającej nieco więcej, niż ostatnio. Oboje zachowywali się jak dzieci w podstawówce, obawiając się tego spotkania, lecz z drugiej strony, świetnie się przecież znali. Zdawali sobie jednak sprawę, iż jest szansa na to, że wraz z dniem dzisiejszym ich relacja nieodwołalnie ulegnie zmianie i nie spojrzą już na siebie tak, jak dotychczas. Nie wiadomo jednak, na jakim etapie się zatrzyma.
   -Forni, dzwoni domofon, muszę cię przeprosić. - oświadczyła ze spokojem, choć czuła już szybsze bicie serca. Chłopak zagwizdał zgryźliwie, chcąc jej dokuczyć.
   -Marco? - założyłaby się o milion euro, że nieustannie porusza teraz brwiami. Nic innego nie mógł zrobić.
   -To tylko kolacja w podziękowaniu za...
   -Od kolacji się zaczyna, moja droga. - roześmiał się, gdy westchnęła zniecierpliwiona. -Wiesz, odnoszę wrażenie, że zapamiętamy te Walentynki do usranej śmierci. Obym się nie mylił.
   -Chyba ty. - burknęła na odczepne, nerwowo przeczesując włosy. -Zmiataj, bo się spóźnisz, a na randce tylko dziewczyna ma takie prawo. Udanego wieczoru!
   Wcisnęła czerwoną słuchawkę, po czym, jak na rozkaz, rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Przechodząc powoli przez hol, przejrzała się jeszcze w lustrze, a naciskając klamkę, wzięła głęboki wdech dla odstresowania.
   Stał przed nią, uśmiechając się szarmancko. Idealnie ułożone, zaczesane na bok blond włosy, czarna kurtka, pod kurtką biała koszulka i niedbale na nią narzucona jeansowa koszula, kremowe spodnie i białe sneakersy na stopach. W uszach dwa czarne, zapewne diamentowe kolczyki, a na szyi kolejny nieśmiertelnik. Naturalne źródło perfekcji. Facet, jakich na tym świecie niewielu.
   -Skończyłaś już? - rzucił, wyrywając ją z zamyślenia, przez co pokręciła energicznie głową. -Zaraz sobie pomyślę, że gdzieś popełniłem błąd.
   -Jasne, wybacz. - wymamrotała, wpuszczając go do środka. -Rozgość się, zaraz podam do stołu.
   -Przyniosłem ci coś. - podał jej czekoladki i butelkę wina, unosząc brwi w odpowiedzi na jej poddańczy uśmiech. -Nie wiedziałem, czy wolisz białe czy czerwone, wybrałem czerwone, bo podobno takie pije się do kolacji i ja też takie lubię.
   -Marco, chcę ci zapełnić żołądek, a ty wpadasz ze słodyczami. - zachichotała, odkładając je na stolik z boku. -To niegrzeczne.
   -Potraktuj je jako deser. - wzruszył ramionami, rozsiadając się na jednym z ustawionych naprzeciwko siebie krzeseł. -Nie przejmuj się, dość często jestem głodny, na pewno znikną jeszcze dziś.
   W reakcji zwrotnej zamknęła oczy i na parę sekund schowała rozbawioną twarz w dłoniach, po czym powróciła do kuchni, nadzorując wchodzące w stan gotowości danie popisowe. Piłkarz natomiast oparł łokcie o blat i starał się skupić wzrok na wystroju jej mieszkania. Starał się, bo znaczną część jego uwagi i tak przyciągała Irmina. Jego oczy błądziły pomiędzy kominkiem i ustawionymi na zawieszonej u góry półce trofeami, a zgrabną, okrągłą pupą w opiętych jeansach. Nie umiał się opanować i zaczynał ją o to oskarżać. Doszedł do wniosku, że czegokolwiek nie założy, i tak będzie pobudzała jego wyobraźnię, więc mogłaby przynajmniej nie ubierać nic. Miałby okazję to wykorzystać, a obecnie jedynie się męczy.
   -Dlaczego dzisiaj postawiłaś na spodnie? - spytał znienacka, przerywając jej wykonywane czynności. Odwróciła się, zaskoczona kolejną dawką bezczelności.
   -Bo cię nie rozpraszają.
   -Jesteś pewna?
   -Ciesz się, to wspaniałomyślna niespodzianka ode mnie. - odgryzła się, stawiając przed nim talerz z posiłkiem. -Smacznego, głód chyba wyżera ci już mózg.
   Zdecydował się nie odbijać piłeczki, ponieważ mógłby tym samym doprowadzić do zniszczenia sympatycznej atmosfery, którą sami stworzyli i która utrzymywała się do końca kolacji. Później przenieśli się do salonu, zabierając po drodze wino i czekoladki. Wsłuchując się w dobiegającą z telewizora muzykę, dużo rozmawiali, śmiali się i przekomarzali. Właściwie to ona mówiła, bo co on mógł zdradzić? Że gra w piłkę dla wicemistrza Niemiec, że reprezentuje ich kraj? Że nazywa się Marco Reus i ochrzanił ją przez telefon w noworoczne popołudnie? Sam by się przekreślił, a jego plan ległby w gruzach.
   Irmina bardzo mu jednak imponowała, przede wszystkim swoim zaangażowaniem w to, co robi, pasją, z jaką o tym opowiada oraz osiągniętymi do tej pory sukcesami. Zdał sobie sprawę, iż ma do czynienia z kimś naprawdę utalentowanym, kto nigdy się nie poddaje. Nie trafił na byle kogo... Aczkolwiek taki jest Marcel - ostrożnie dobiera sobie towarzystwo i zazwyczaj dobrze na tym wychodzi.
   -Marco... - zaczęła tancerka, zakrywając dłonią usta, by przypadkiem nie wybuchnąć śmiechem. Spojrzał na nią pytająco i uniósł brwi. -Nie wiem, jak tego dokonałeś, ale jesteś umazany czekoladą na policzku i w kąciku ust. Mówię śmiertelnie poważnie.
   -Niemożliwe. - mruknął i poderwał się, by podejść do lustra w celu usunięcia śladów zbrodni, lecz dziewczyna złapała go za rękę. -Puść mnie, muszę to zetrzeć!
   -Uspokój się, zamilcz na chwilę i przestań się ruszać. Pomogę ci.
   Zaskoczony jej prośbą, odwrócił się, po czym usiadł z powrotem na kanapie, na co przysunęła się do niego nieznacznie, wyciągając paczkę chusteczek. Jedną z nich ostrożnie przyłożyła do twarzy chłopaka, jakby w obawie, że go skrzywdzi, a on syknie z bólu. Każdy gest dokładnie przemyślała, ale nie to zwróciło jego uwagę. Dla niego była już za blisko. Zdecydowanie za blisko.

***

Wiem, że mnie zabijecie, ale takie życie :p
Dziś to wszystko. Dodam jeszcze tylko zdjęcie lamy, bo nadal mnie śmieszy :p

Czekam na Wasze przemyślenia, refleksje i przypuszczenia... A na Wasze blogi postaram się dotrzeć do końca tygodnia ❤

wtorek, 17 listopada 2015

Dwanaście: Prezent

I niech stanie w miejscu czas, nikt nie patrzy na mnie tak, jak ty
Niech się kręci cały świat, zawsze niech już będzie tak, jak dziś...

5. lutego 2014, środa
   Przeciągnęła się, z uśmiechem otwierając oczy. Nadszedł ten dzień. Jej dzień. Dziś kończy dwadzieścia trzy lata i jednocześnie rozpoczyna kolejny rok swojego dziwnego życia, jak zwykła je ostatnio nazywać. To, jak zachowywała się wobec przystojnego blondyna i jakie, bezpośrednio z nim związane decyzje podejmowała, nie współgrało z jej dotychczasowymi zasadami. Zamierza spędzić urodziny w towarzystwie faceta, którego zna od miesiąca, a widziała może trzy razy, mało tego, uważa, iż wykonując taki krok, może przeżyć wspaniałą przygodę. Nawet nie przeszło jej przez głowę, że istnieje możliwość znalezienia się w niebezpieczeństwie oraz ponoszenia konsekwencji odważnego postępowania, ale chciała zaszaleć. Kiedy, jeśli nie teraz?
   Jadła śniadanie, gdy zadzwonił dzwonek. Przestraszona, ponieważ paradowała jeszcze w piżamie, rozwianych włosach i bez makijażu, szybko narzuciła na plecy dresową bluzę, przeczesała kosmyki palcami i biegnąc do holu, zastanawiała się, kogo zastanie po drugiej stronie. Zdziwiła się, gdy odkryła, że drzwi otworzyła kurierowi, trzymającemu w ręce przesyłkę zaadresowaną na jej nazwisko.
   -Pani Irmina Kastner? - upewnił się mężczyzna, obserwując ją uważnie. Skinęła potwierdzająco, na co podsunął jej pod nos kartkę papieru. -Proszę tutaj podpisać.
   -To dla mnie? - zapytała z niedowierzaniem, odbierając prezent, po czym złożyła parafkę w wyznaczonym miejscu. -Dziękuję...
   -Do usług. Do widzenia pani.
   -Do widzenia. - uśmiechnęła się promiennie, zamykając drzwi. Stała w korytarzu jeszcze długi moment, wpatrując się właśnie, jej zdaniem, w ósmy cud świata. Dostała sporych rozmiarów bukiet, złożony z kilkunastu krwistoczerwonych, przepięknych róż. Ze wstydem przyznała sama przed sobą, że to jej pierwsza tego typu niespodzianka, lecz skoro nie miała chłopaka, nikt nie kupował jej kwiatów. A tu nagle taki okaz... Z największą ostrożnością przetransportowała go do kuchni i położyła na blacie, by wlać wodę do wazonu. Wtedy spomiędzy łodyg wypadł bilecik. Marszcząc z podekscytowania nos, ujęła go w dwa palce.
   -Jesteś głupia, Irma. - skwitowała rozbawiona. -Chyba najwyższy czas zgłębić nieco tajniki romantyczności.
   Otworzyła malutki liścik i ze zdumieniem odkryła, iż zawiera bardzo skromną treść, jednak gdy tylko ją odczytała, zrozumiała, dlaczego.

"Wszystkiego najlepszego z okazji 23. urodzin. Widzimy się wieczorem. Marco"

   Przyłożyła dłoń do ust, wpatrując się w karteczkę szeroko otwartymi oczyma. Nie wierzyła. Spodziewałaby się po nim wszystkiego, lecz tego akurat nie. Nie miała pojęcia, jak poprawnie odebrać przekaz tego okazałego podarunku. Róże stanowią przecież silny symbol miłości i namiętności, a oni nie byli parą, choć blondyna cechowała nieograniczona bezpośredniość. Powinna zatem obawiać się, że ich spotkanie skończy się w jego mieszkaniu, w jego sypialni, w jego łóżku? A może to wcale nie spotkanie, a randka? Był do tego zdolny. Z drugiej jednak strony, musiała wziąć pod uwagę, że może to ona zbyt wiele sobie wyobraża. Skoro chłopak pracuje w dużej korporacji, zapewne obowiązują tam jakieś maniery i pewnie każda z jego koleżanek otrzymuje podobny bukiet, który, swoją drogą, na sto procent kosztuje fortunę. A może jest prezesem jakiejś świetnie prosperującej firmy? Albo właścicielem kwiaciarni?
   -Przestań bredzić, Kastner, pogrążasz się. - stwierdziła w końcu, po czym zabrała ze stołu komórkę. -Po prostu podziękuj i po sprawie.
   Długo rozważała, czy zadzwonić czy wysłać sms-a i ostatecznie wybrała drugą, wygodniejszą opcję. Łatwiej napisać cokolwiek po dziesięciu minutach medytacji nad ekranem, niż mierzyć się z nim słowo w słowo.

"Dziękuję. Są piękne."

   Tylko tyle była w stanie wystukać. Z trudem dojadła śniadanie, oczekując jego odpowiedzi, co dodatkowo skomplikowało jeszcze nadchodzące połączenie. Ucieszyła się na widok numeru Marcela, co nie zmieniło jednak faktu, że już teraz chciała jak najszybciej zakończyć tą rozmowę. Marco mógł odpisać w każdej chwili.
   -Halo? - zaświergotała do słuchawki, wkładając brudne naczynia do zmywarki. Przez kilka sekund zalegała głucha cisza.
   -Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam!!! - usłyszała wrzask swoich najbliższych przyjaciół, dzięki czemu roześmiała się głośno. -Kto? IRMINA!
   -Kochanie, wszystkiego dobrego! - jej przyjaciółka tradycyjnie jako pierwsza dorzuciła swoje indywidualne życzenia. -Spełnienia marzeń i najcudowniejszego, najprzystojniejszego mężczyzny pod słońcem!
   -E tam, mężczyzny. - solenizantka była wręcz pewna, że Marcel machnął ręką, obdarzając Julię złośliwym, aczkolwiek najbardziej reprezentacyjnym ze swych uśmiechów. -Unikania kontuzji i zdobycia upragnionego stypendium na Broadway'u! I żebyś się nie zmieniała, bo bycie sobą teraz w modzie.
   -I jeszcze dużo czasu na imprezowanie w Cocaine. - dorzucił Robin. -Pamiętaj, że wszyscy cię kochamy, buzi buzi, cmok cmok.
   -Ja też was kocham. - odpowiedziała szczęśliwa, opierając się o krzesło przy stole. -I bardzo wam dziękuję, jesteście niezastąpieni.
   -Ameryki nie odkryłaś. - stwierdził skromnie Forni, wywołując kolejny atak śmiechu. -Tworzymy najlepszą paczkę na świecie, gdybyś nie kłóciła się z Ann-Kathrin, byłoby idealnie.
   -Został tam ktoś jeszcze? Możecie mi tego życzyć. - sarknęła z pogardą. -Żartowałam, nie chcę o niej słyszeć w dniu urodzin.
   -Przestań. Reszta ekipy wyściska cię wieczorem w klubie.
   -Jak to? - niemile zaskoczona zmarszczyła czoło. Przyjaciele westchnęli jak na komendę.
   -No, normalnie. Zapraszamy cię dziś na okazjonalnego drinka, a jak dasz radę, to nawet i dwa. Oczywiście, na koszt firmy.
   -Dziś? - powtórzyła zawiedziona. Sądziła, że w środku tygodnia rzeczywiście nie wpadną na taki pomysł, zgodnie z tym, co przewidział Marco. On też jednak się myli. -Nie... Dziś nie mogę, wykluczone. Przepraszam.
   -Dlaczego? - wyobraziła sobie wygięte w podkówkę usta panny Wessler. -Ach, rodzinna domówka, prawda?
   -Nie. - ucięła, wciągając powietrze przez nos. Bała się tego, jak zareagują. -Umówiłam się z Marco, z tym, który znalazł mój nieśmiertelnik. A dziś rano kurier przyniósł mi śliczny bukiet róż od niego... Super, nie?
   Chwilowa cisza. Później usłyszała przeraźliwy pisk Julii, rozchodzący się w słuchawce i niszczący jej ucho. Powinna się na to przygotować, lecz odkąd odebrała stojący w salonie prezent, nie była sobą. Nie kontaktowała, nie ogarniała, a jej myśli krążyły już wyłącznie wokół tego spotkania.
   -Idziecie na randkę? - bardziej stwierdziła niż zapytała długowłosa blondynka, na co Irmina przewróciła oczami.
   -Nic takiego nie powiedziałam, on również. Nie ubarwiaj faktów.
   -Dokąd jedziecie? - warknął nagle Kaul, co zbiło z tropu obie dziewczyny. To nie zazdrość, to coś w rodzaju... Złości?
   -Nie mam pojęcia... - przyznała nieśmiało. -Pytał tylko, czy planuję coś na środę... A później właściwie sam zorganizował mi czas. W jego towarzystwie.
   -Irma, oszalałaś? - dalej burzył się chłopak. -Jak długo go znasz? Co o nim wiesz? Naprawdę dałaś się na to namówić? Co się z tobą stało, dziewczyno!
   -Rob, wyluzuj. - poleciła stanowczo, wciąż nie rozumiejąc jego niezadowolenia. Jednocześnie zastanawiała się, jaka mina zdobi teraz twarz Marcela. -Jestem dużą, silną i wysportowaną Irminą Kastner, potrafię głośno krzyczeć i znam parę zabójczych kopnięć. Obronię się, jeśli w ogóle zajdzie taka potrzeba, w co wątpię.
   -Skąd możesz to wiedzieć?
   -Miał już kilka okazji, żeby skrzywdzić mnie w sposób, o którym myślisz, lecz nie zrobił tego. Po co teraz ma próbować?
   -Bo będziecie sami, po zmroku. Szuka tylko odpowiedniej okazji, niech to do ciebie dotrze!
   -Daj mu spokój.
   -Odwołaj to, bardzo cię proszę. - Kaul pozostawał upierdliwie nieugięty, na co jęknęła z dezaprobatą. -Pożałujesz, że...
   -Marcel, powiedz mu coś. - przerwała mu, licząc na pomoc tancerza, który do tej pory milczał. Dotarły do niej czyjeś szepty, zatem przypuszczalnie kontaktował się z Jull. -Marcel?
   -Udanej zabawy, koleżanko! - wypalił cały w skowronkach, przy ogromnym poparciu ze strony Wessler. -Odezwij się jutro, żeby opowiedzieć, jak było.
   -Zabiję cię. - sarknął Robin, co jedynie rozśmieszyło pozostałą trójkę, z której tylko Fornell był świadomy, o co tak naprawdę się rozchodzi. Obie kobiety żyły natomiast przekonaniem, iż Reus zwyczajnie adoruje 23-latkę. -Irmina, błagam, napisz później, czy...
   -Panu już dziękujemy! - oświadczył bezceremonialnie niższy z nich, wyłączając tryb głośnomówiący. -Powodzenia, słońce. Nie przejmuj się tym staroświeckim snobem, on nie zna pojęcia zauroczenia. Odbijemy sobie w weekend, pa.
   Pożegnała się także z Julią i gdy tylko zniknęło podsumowanie połączenia, ujrzała na ekranie wyczekiwaną odpowiedź od blondyna. Nie zwlekając dłużej, otworzyła sms-a i ponownie tego ranka odebrało jej mowę.

"Przecież to dopiero początek. Do dania głównego mamy jeszcze trochę czasu."

~~~

   -Ty chyba upadłaś na głowę. - gniewnie ciskała kąśliwymi formułkami. -Oboje upadliście. Ja mam chłopaka!
   -Ina, skarbie, błagam cię. - jęknęła Ann, ukradkiem trącając pod stołem stopę Mario w poszukiwaniu wsparcia. -Nie chodzi o to, byś go zdradziła, a zrobiła coś dla dobra ludzkości.
   -Poza tym, Dennis nie musi o niczym wiedzieć. - wtórował jej piłkarz. -Wystarczy, że będziesz wobec niego szczera, on na pewno zrozumie powagę sytuacji.
   -Jesteś naszą ostatnią deską ratunku! Tylko ty możesz nam pomóc, nikt inny nie wchodzi w grę.
   -Opłaćcie sobie testerkę wierności albo kogoś w podobnej branży. - fuknęła zbulwersowana wizażystka. -Ja się na tym kompletnie nie znam, więc nie wciągajcie mnie w to.
   -Nie chcemy posuwać się tak daleko... A takie kobiety nie zawsze pracują uczciwie i często podnoszą poprzeczkę finansową. Zależy nam, aby cała akcja przebiegła szybko i bezboleśnie.
   -A co, jeśli będzie chciał mnie przelecieć? - uniosła gniewnie brwi, czując, że zagięła przyjaciół tą sugestią. -Powiedzieć wtedy: "spoko, przecież nic się nie dzieje, to tylko intryga i potraktuj ją jako nauczkę"?
   -Hmm... Coś wykombinujemy. - Götze dostrzegł słabe światełko w tunelu. -Rozegramy to tak, żeby ona wszystko zobaczyła. Wystawi mu negatywną opinię i problem zniknie.
   -Chore i niedorzeczne. - Toennes pokręciła z niedowierzaniem głową. -Dlaczego nie pozwolicie mu się zakochać? Skoro ta dziewczyna ewidentnie mu się podoba, to najlepiej, jeśli się odczepicie. Nikomu nie można zabronić miłości.
   -Marco nie wie, co oznacza miłość, Ina. - oznajmił Mario ze smutkiem i powagą w głosie. -On przestał wierzyć, że takie uczucie jeszcze w ogóle istnieje. Każdą pannę traktuje jak przedmiot i nie planuje związków na stałe.
   -A ty, zamiast go wesprzeć, próbujesz przekonać go, że to prawda. Niech się chłopak wykaże, może dzięki niej zmieni zdanie, a ona sama wybierze, czy z nim zostanie czy nie. Po co się wtrącacie?
   -Bo oni do siebie nie pasują. - rzuciła zdeterminowana Ann-Kathrin. -Ta laska to Irmina z mojego zespołu. Mają zbliżone temperamenty, zatem ich starcie nie wróży nic pozytywnego. Prędzej nastąpi koniec świata, niż oni się dogadają. A ja chcę nadal żyć.
   -Irmina? - blondynka o krótszych włosach zmrużyła w skupieniu powieki. -Ta, która ciągle ci dokucza z niewiadomego powodu?
   -Tak! - wykrzyknęła uszczęśliwiona tancerka. -I co, nadal upierasz się, że to świetny pomysł?
   -Cóż... - Ina zastanowiła się przez moment, wbijając wzrok w podłogę. -Okej, zgadzam się, ale to ja dyktuję warunki. Jeśli coś się nie uda, pójdzie niezgodnie z planem, od razu kończymy. To najgłupsza inicjatywa, w jaką się zaangażuję i mam nadzieję, że nie stracę przez nią chłopaka.

~~~

   -Mogę cię o coś zapytać? - zerknął na nią z półuśmiechem, a gdy to dostrzegła, zaciekawiona uniosła brwi. Od trzydziestu minut jechali samochodem w południowo-zachodnim kierunku Niemiec, a on zdradził jej tylko, że są w połowie drogi. Irytowała ją ta niewiedza, lecz nie wiązała z nią żadnych, nawet najmniejszych obaw. Wzięła sobie do serca rady Marcela i nie przejmowała się fochami Robina. Przecież obchodzi dziś urodziny.
   -Nie.
   -Wiem, że z nas dwojga to ty jesteś mistrzynią upierdliwości, ale po prostu muszę. - podpuszczał ją, wywołując na twarzy swej towarzyszki coraz szerszy uśmiech. -Męczy mnie to, odkąd wyszłaś z klatki schodowej!
   -A więc chodzi o mnie, tak? - spojrzała na niego, splatając ręce na piersi. -W porządku, niech będzie. Jeśli wybieram pomiędzy obgadywaniem mnie przez ciebie z tobą, a obgadywaniem mnie przez ciebie i twoje własne myśli, wybieram pierwszą opcję. Wydaje się bezpieczniejsza.
   -I słusznie. - rzucił, śmiejąc się z jej zaskoczonej miny. -Bo widzisz, zastanawiam się, co sobie wyobraziłaś, gdy poprosiłem cię, byś ubrała się tak, jakbyś zamierzała świętować swoje urodziny w gronie znajomych. Zakładam, że należy do niego wielu mężczyzn, zatem naprawdę pokazałabyś im się w tej sukience czy założyłaś ją tylko dla mnie?
   Otworzyła usta, lecz nic sobie z tego nie robił. Bezczelnie lustrował jej sylwetkę, dając jej jednocześnie do zrozumienia, co dokładnie chciał przekazać. Potwierdzała się właśnie wspomniana dziś rano bezpośredniość blondyna, przez co jej policzki spłonęły delikatnym rumieńcem, który starała się ukryć. Musiała walczyć. Tym razem nie pozwoli wyprowadzić się z równowagi.
   -Nie podoba ci się? - zagadywała, nie tracąc kontaktu wzrokowego z kierowcą. Prychnął cicho i prawie niezauważalnie pokręcił głową. -Czy nie pasuje do okazji?
   -Wręcz przeciwnie, przecież sięga zaledwie do twojego uda. Chciałbym tylko dowiedzieć się, czy faktycznie poszłabyś w niej jako solenizantka na przykład na imprezę. I czy nie jest ci zimno, bo przypuszczam, że jeśli niewiele zakrywa, daje też niewiele ciepła.
   -Jeśli tak bardzo doskwiera ci jej długość, na swoją obronę mam płaszczyk aż do kolan. - odpowiedziała nieco rozbawiona, wskazując jasnobeżowe odzienie wierzchnie. -A odnośnie twojego podobno upierdliwego pytania, nie miałabym oporów przed ubraniem się w nią do klubu. I nie rozumiem, w jaki sposób z moją sukienką wiążą się moi kumple.
   -Wytłumaczę ci to z męskiego punktu widzenia. - zatrzymał auto w korku przed sygnalizacją, więc mógł swobodnie odwrócić się w jej stronę. -Nie gwarantuję, że to działa tak samo w każdym przypadku, ale akurat w moim twój outfit podnosi mi ciśnienie w miejscu, o którym wolałbym nie mówić. Stanowi więc dla mnie wyzwanie, któremu jestem w stanie sprostać, a przynajmniej w to wierzę.
   Nie odezwała się. Gdyby w tym momencie coś jadła albo piła, zdecydowanie zakrztusiłaby się tym czymś, a później prawie na pewno udusiła. Odniosła wrażenie, iż pewność siebie, jaką prezentował Marco, sięgała już górnej granicy, bo jego słowa nie pozostawiały żadnych wątpliwości - rozmawiali właśnie o podnieceniu, a od tego do seksu już krótka droga. Oby za parę minut nie żałowała, że nie posłuchała Kaula.
   -Nie sprecyzowałeś swoich wymagań. - wytknęła mu z pretensją w głosie. Nie zauważyła nawet, kiedy znów zaczęli mknąć autostradą, tak zaabsorbowały ją uwagi bezwstydnego znajomego. -Zakładam to, w czym czuję się dobrze i to nie moja wina, że twój mały kolega z tego powodu cierpi.
   -Mój kolega wcale nie uważa, że jest mały i sądzę, że chyba się na ciebie obraził. - oświadczył chłopak, z powagą obserwując drogę. Irmina tym razem nie umiała się powstrzymać i wybuchnęła głośnym śmiechem. Marco dołączył do niej po kilku sekundach. -Cukiereczku, nie bierz na serio wszystkiego, co powiem. Zapewniam cię, że wcale nie zamierzam zatrzymać się na ciemnym poboczu lub w lesie i zrobić z tobą milion tych rzeczy, które chciałbym zrobić. Aston Martin nie posiada tylnej kanapy, więc jesteś bezpieczna.
   -Zmieńmy temat, błagam. - wymamrotała zawstydzona, chowając twarz w kołnierzu płaszcza. Oboje skradali sobie krótkie, lecz głębokie spojrzenia, świetnie się bawiąc. Nie pożałuje. Przecież przebywa z jakimś dobrze ustawionym biznesmenem, który jej nie zrani, bo gdyby miał podobny plan, napadłby na nią kilkadziesiąt kilometrów wcześniej. A on miał plan, aczkolwiek realizował go bardzo powoli. Tak, aby na końcu na zawsze zapamiętała, z kim zadarła.
   -Czekam na propozycję.
   -Dokąd jedziemy? - odparowała automatycznie, na co blondyn westchnął ciężko, lecz dostrzegając w mroku znak drogowy, wskazał go palcem. -Do Düsseldorfu? Po co?
   -Irma, rusz mózgiem. - jęknął, zmuszony do ponownego wykręcania się od odpowiedzi. -W dniu dzisiejszym to powinno być proste i logiczne.
   -Ale nie jest. - burknęła. -Marco, Dortmund już ci się znudził, że wywiozłeś mnie aż tutaj? Co ty, do cholery...
   -Pomyśl o wydarzeniach kulturalnych. - wszedł jej w zdanie, nadal usiłując obejść rozwiązanie jak najszerszym łukiem. Kastner zmarszczyła czoło. -Nie rozumiem, dlaczego, ale w Dortmundzie rzadko dostarczają nam atrakcji na tą skalę.
   -Hmm... Dziś w Düsseldorfie zagra Beyoncé... Za trochę ponad godzinę... Boże, jak ja bym chciała... Nie. - oderwała wzrok od tarczy zegarka, wręcz wbijając go w twarz tryumfującego chłopaka. -Nie nabierzesz mnie... Nie zrobiłeś tego. Powiedz, że nie kupiłeś tych biletów!
   -Nie ufasz mi, czy wątpisz w moje umiejętności? - spytał dosadnie, obserwując przemykające przez jej delikatną buzię emocje. -Cóż, chyba jedno i drugie... W takim razie zajrzyj do schowka przed sobą.
   Nie potrafiła otrząsnąć się jeszcze przez dłuższy czas, lecz ostatecznie otworzyła tą tajemniczą, samochodową skrytkę i przeżyła szok. Nie ściemniał, leżały tam. Dwa. Do strefy "Golden Circle". Ostrożnie wzięła je do ręki i umieszczając na swych kolanach, pogładziła palcem. Nie miała pojęcia, czym sobie na to zasłużyła, była za to coraz bardziej przekonana o unikatowości prowadzącego wóz mężczyzny. Pojawił się nie wiadomo skąd i w prezencie urodzinowym ufundował jej wejściówkę na jeden z największych i najważniejszych koncertów tego roku, o którym ona sama marzyła już od kilkunastu miesięcy. No cóż, marzenia najwyraźniej lubią się spełniać.
   -Były tak kurewsko drogie... - szepnęła, zauważając wytłuszczoną cenę w prawym dolnym rogu. Cenę, przez którą musiała zrezygnować z tego wydarzenia, choć amerykańska piosenkarka była jej wzorem, zarówno wokalnym, jak i tanecznym. Nadal nie w pełni docierało do niej to, czego jest świadkiem. I raczej długo nie dotrze.
   -Nie obciążam cię kwestią finansową. - wtrącił blondyn, wjeżdżając na zarezerwowane na podziemnym parkingu miejsce. -Ubolewam, że poznałaś kwotę, jaką przeznaczyłem na tą niespodziankę, ale nie mogłem się jej pozbyć. Takie zasady.
   -Jesteś szalony. - podsumowała, uśmiechając się do niego. Widział szczęście w jej zielonych tęczówkach i to dawało mu ogromną satysfakcję. Więcej nie potrzebował. -Szalony oraz nienormalny. Jak mam się odwdzięczyć...
   -Pomyślimy o tym po koncercie. - mrugnął do dziewczyny, po czym wyszedł z auta i otworzył jej drzwi z drugiej strony, po raz kolejny nie skąpiąc spojrzenia zgrabnym nogom Irminy. Zdał sobie sprawę, że tej nocy zyska już drugą szansę. I wyłącznie od niego zależy, czy ją wykorzysta.

It’s like I’ve been awa­ke­ned
Every rule I had you bre­akin’
It’s the risk that I’m taking
I ain’t never gonna shut you out...

***

Rola Iny czas-start :)
Ten rozdział wygląda dokładnie tak, jak miał wyglądać, dlatego nieskromnie powiem, że jestem z siebie dumna :p Być może, podkreślam i wytłuszczam być może uda mi się napisać następny w ciągu tygodnia, a nie dwóch. Wszystko zależy od tego, kiedy powstanie rozdział na drugiego bloga, wciąż przez Was obleganego, za co ogromnie dziękuję :)

I jeszcze sprawa, która od piątku nie daje mi spokoju. Nie wiem, dlaczego, może dlatego, że moja ulubiona reprezentacja znalazła się bezpośrednio w centrum zagrożenia, może dlatego, że 3 lata temu sama znajdowałam się w zaatakowanych teraz miejscach, może dlatego, że uwielbiam Paryż ale na pewno dlatego, że zginęli niewinni ludzie. Brak mi słów. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, że to wygląda tak źle, ale... Ehh.
Zdjęcia zrobiłam sama. Moja słaba umiejętność kompozycji w końcu w jakimś stopniu zabłysnęła :p

wtorek, 3 listopada 2015

Jedenaście: Słabość

1. lutego 2014, sobota
   Od dwóch godzin siedziała na łóżku, z telefonem w ręku. Czuła postępujące zmęczenie, lecz była w stu procentach przekonana, iż próba udania się do krainy Morfeusza zakończy się fiaskiem. W nocy zasnęła dopiero o wpół do trzeciej, bo nie mogła przestać czytać zaledwie dwóch sms-ów (z czego ten ostatni zawierał tylko jedno słowo) od nowego znajomego, a nieustępująca adrenalina postawiła ją na nogi już o ósmej. Ten facet nie należał do grupy tych zwyczajnych, bo tacy nie działają na nią w ten sposób. Posiadał to 'coś', lecz nie wiedziała, jak to nazwać.
   Zastanawiała się, czy wybiła już odpowiednia pora. Czy godzina dziesiąta w sobotę to dla niego już rano? Większość Dortmundczyków zapewne żyje już swoją codziennością, ale może akurat on śpi? Może nie musi zrywać się wcześniej, bo mieszka z dziewczyną, która zawsze gwarantuje mu ciepłe śniadanko? No właśnie... Czy on w ogóle kogoś ma?
   -Czas się przekonać. - mruknęła do siebie, odszukując jego numer w spisie kontaktów. -Nie będzie szczęśliwa, gdy odkryje, że jakaś inna laska serwuje mu uprzednio zaplanowaną pobudkę.
   Przy pierwszej próbie czekała do ostatniego sygnału, po którym uruchomiła się poczta głosowa. Rozłączyła się. Za drugim podejściem wcisnęła czerwoną słuchawkę już w połowie. Nieco poirytowana, w myśl zasady 'do trzech razy sztuka', zadzwoniła ponownie i gdy już zamierzała cisnąć smartfonem o podłogę, denerwujące pikanie nagle ustało.
   -Marcel, ty gnoju. - usłyszała na powitanie, przez co aż wytrzeszczyła oczy. Jaki Marcel?! -Mówiłem ci, że śpię dziś do późna i masz zakaz telefonowania do mnie! Jeszcze nie wiem, jak, ale urwę ci nogi przy samej dupie, obiecuję.
   -Marcelowi może mówiłeś. - sarknęła w automatycznej ripoście. -Ale mnie jakoś nie.
   Zdezorientowany Reus podparł się na łokciu i dopiero, gdy odsunął aparat od ucha, dotarło do niego, z kim rozmawia. Przeklął pod nosem z nadzieją, że nie zakończyła połączenia.
   -Irmina? - rzucił szybko, by upewnić się, że tancerka jest po drugiej stronie. Wciąż w pełni nie kontaktował. -Cholera... Sorry... Totalnie zapomniałem, obudziłaś mnie.
   -'Sorry' możesz powiedzieć Barack'owi Obamie. - nie rezygnowała z uszczypliwości. -A my znajdujemy się w Dortmundzie, to takie dość spore miasto w zachodniej części Niemiec.
   -Błagam o przebaczenie.
   -Coraz lepiej ci idzie.
   -Przepraszam. - wykrztusił, łamiąc kolejną ze swoich zasad. Użył tego słowa już drugi raz w tygodniu! -Wybaczysz mi ten haniebny błąd?
   -Niech będzie. Jak na pierwszą lekcję kultury, dostajesz mocne trzy z minusem. I nie pyskuj, bo obniżę. - dodała złośliwie, na co w odpowiedzi usłyszała głośne westchnięcie. -Mogłeś uprzedzić, odezwałabym się później.
   -Mogłem, ale tego nie zrobiłem. Odebrałbym nawet, gdybyś zadzwoniła o szóstej. - wiedział, że policzki jego rozmówczyni delikatnie się zarumieniły. -Nie gniewam się.
   -Dlaczego tak długo śpisz? - zasypywała go kłopotliwymi pytaniami. -To jednorazowe czy cykliczne?
   -Ehmm... Zdarza się dość często. Akurat wczoraj byłem na... Nocnej zmianie. - rzucił szybko, w duchu śmiejąc się z własnej głupoty. Jego 'nocna zmiana' polegała oczywiście na powrocie do Dortmundu i wykłócaniu się z Aubą oraz Mario, ponieważ to właśnie jemu przyjdzie zorganizować wieczór z Fifą. Gabończyk strzelił dwie bramki, natomiast Niemiec zaliczył jedną asystę, która zepchnęła Marco na przegraną pozycję. Nie mógł tego przeboleć, lecz nic innego mu nie pozostało.
   -Zawracam ci głowę. - wywnioskowała zawiedziona Kastner. -Pewnie chciałeś odpocząć.
   -A ty obiecałaś mi sympatyczne powitanie, którego nadal nie usłyszałem.
   Uśmiechnęła się, spoglądając w sufit. Jednak pamiętał. Brutalnie wyrwała go ze snu, a mimo to potrafi normalnie z nią rozmawiać. Może jednak nie jest taki straszny, jakiego zgrywa?
   -Długo jeszcze? - piłkarz natarczywie przypominał o swojej obecności po drugiej stronie, dzięki czemu tancerka wróciła na ziemię. Stresowała się, ręce jej drżały, miała problemy z zebraniem myśli. Przecież to tylko facet, przez telefon nie zrobi jej nic złego, a ona dygotała, jakby prowadziła negocjacje z seryjnym mordercą. Ale to niezwykły facet. Przynajmniej jej zdaniem.
   -Dzień dobry, Marco. - powiedziała wreszcie, usiłując zabrzmieć jak najbardziej naturalnie. I chyba się udało, bo usłyszała cichy, wesoły śmiech w słuchawce, który dodał jej odwagi. Nabrała ochoty, by wtrącić coś dodatkowego od serca, aczkolwiek w ostatniej chwili zrezygnowała. Nie będzie go rozpieszczała, bo jeszcze na to nie zasłużył.
   -Super. Dzień uważam za rozpoczęty. - oświadczył, wstając z łóżka, ponieważ uznał, że najwyższy czas wpuścić do sypialni trochę światła. -A twoja propozycja? Pisałaś o niej w sms-ie.
   -Och, rzeczywiście. - przypomniała sobie, przygryzając wargę. -Pomyślałam sobie, że... Że może chciałbyś...
   -Irmina, jeśli chcesz się ze mną umówić, to wal prosto z mostu. - palnął, będąc święcie przekonanym, iż dziewczyna spaliła się ze wstydu, co poniekąd go usatysfakcjonowało. I tak właśnie było, jej twarz zapłonęła, a ona sama nie umiała uwierzyć w jego bezpośredniość. Powinna się do niej przyzwyczaić, lecz wciąż uważała, iż może niedługo to się zmieni.
   -Jesteś bezczelny. - sarknęła oburzona, choć tak naprawdę nie była zła, wręcz przeciwnie, nawet ją rozbawił. -Jesteś ostatnią osobą, z która poszłabym na randkę, dlatego nic ci nie zaproponuję.
   -Hmm, czyżbyś planowała jakieś spotkanie z moim udziałem? - uniósł z nadzieją brwi.
   -Planowałam, ale się rozmyśliłam. To niewarte zachodu.
   -Może jednak? Wciąż mam twój nieśmiertelnik...
   -Boże, co za bęcwał... - jęknęła głośno, na co ponownie usłyszała jego rechot. Poczuła, że w tej konfrontacji poniosła jednogłośną porażkę. -Dobrze, skoro muszę... W poniedziałek, w tym samym miejscu, co ostatnio?
   -Od rana pracuję... Ale popołudniu bardzo chętnie. Dam ci znać odnośnie godziny, okej?
   -W porządku.
   -No... To na razie. - mruknął, schodząc już po schodach do kuchni. Niezjedzona wczoraj kolacja coraz bardziej dawała się we znaki i wręcz domagała się konsumpcji.
   -Cześć.
   -Irmina...? - zatrzymał ją jeszcze, nie wypowiadając ani słowa więcej. Oczekiwał jej reakcji, która długo nie nadchodziła. Nie znał przyczyny tego stanu rzeczy, ale czasu miał w nadmiarze, więc milczał.
   -Hmm...? - dotarł w końcu do niego jej cichy głos, więc mimowolnie uniósł kąciki ust. Nie sądził, że to przyzna, lecz ten dzień rzeczywiście świetnie się zaczął. -Czego chcesz?
   -Niczego. - znów złapał ją na swoje kąśliwe żarciki, co totalnie wybijało ją z rytmu. Uwielbiał to i na obecną chwilę nie zamierzał przystopować. -Do zobaczenia.

~~~

   Gdy się obudził, niemal natychmiast odwrócił głowę w drugą stronę, by sprawdzić, czy jego ukochana śpi obok. Niestety, jej miejsce stało puste. Zorientował się, iż zegarek zapewne wskazuje późną godzinę i nie pomylił się - wybiło wpół do pierwszej, zatem dziewczyna prawdopodobnie czeka na niego ze śniadaniem. Nie zwlekając, podszedł do szafy i założywszy na siebie pierwszą z brzegu koszulkę, nadal pozostając w bokserkach, opuścił pomieszczenie. Musi przecież przekazać jej coś ważnego.
   Siedziała na kuchennym blacie, obserwując gotujące się jajka, ale gdy tylko go dostrzegła, zsunęła stopy na podłogę i oplotła rękoma szyję chłopaka, kiedy podszedł wystarczająco blisko. Wpatrywali się w siebie przez moment z ogromną czułością, po czym delikatnie musnęła jego zaschnięte wargi.
   -Hej, kochanie. - szepnęła, przenosząc dłonie na jego zaspane policzki. -Nie budziłam cię, ale dobrze, że wstałeś, przygotowuję sałatkę z awokado...
   -Dziękuję. - po raz kolejny złączył ich usta, udowadniając jej, iż docenia troskę i miłość, jaką go otacza. -Cieszę się, że cię mam, wiesz?
   -Wiem. - uśmiechnęła się promiennie, kątem oka zerkając na ustawiony na gazie rondel. -Usiądź, proszę, przy stole, zaraz podam ci posiłek.
   -Ann, pogadajmy najpierw. - odparł, a tancerka obrzuciła go pytającym spojrzeniem, zmniejszając ogień palnika. Widział, że ją zaniepokoił. -Uważam, że to istotne.
   -Coś się stało?
   -Nic, co bezpośrednio nas dotyczy. - otoczył ją silnymi ramionami, zapewniając poczucie bezpieczeństwa. -Chodzi o Marco.
   -O Marco? - kobieta nie kryła zdziwienia. -Co z nim nie tak? Znów sobie nagrzebał?
   -Jego grzeszki to temat na całą książkę. - zażartował uszczypliwie piłkarz. -Ale ostatnio uczepił się jednej, konkretnej i nie chce dać jej spokoju.
   -Poważnie? - spojrzała na niego rozszerzonymi źrenicami. -Nie wierzę! Fajna jest, widziałeś ją?
   -Cóż... Tak się składa, że spotkaliśmy ją przez przypadek.
   -I co? Mario, nie daj się prosić... Próbujesz mi powiedzieć, że Reus zamierza się w końcu ustatkować?
   -Nie sądzę. - odchrząknął głośno, nerwowo przeczesując wzrokiem pomieszczenie. -Dziewczyna wydaje się sympatyczna, ale to wszystko. W rzeczywistości jest wredną jędzą.
   -Dlaczego tak o niej mówisz? - obruszyła się jeszcze niczego nieświadoma Ann-Kathrin. -Miałeś z nią kontakt zaledwie parę minut...
   -Kochanie, to Irmina. - wyrzucił wreszcie, paraliżując swą drugą połówkę. -Ta sama, która nienawidzi cię za to, że istniejesz. I nie, Woody nawet nie myśli o ustatkowaniu, chce ją wyłącznie wykorzystać i zostawić, jak każdą poprzednią.
   Brömmel wpatrywała się w partnera, nie wiedząc, co począć, więc chłopak przytulił ją do siebie, ucałowując jej gęste włosy. Z jednej strony powinna się cieszyć, ponieważ Kastner to jej największy rywal i wróg i być może blondyn zjawił się w samą porę, by ją utemperować i ustawić do pionu. Nie stanowiła łatwego orzecha do zgryzienia, ale dortmundzka 'jedenastka' już dawno osiągnęła poziom mistrzowski w manipulowaniu kobietami, więc może i ona by uległa. Wtedy jednak głos zabrała rozsądniejsza część mózgu, która radziła niezwłoczne ostrzeżenie koleżanki z zespołu przed czyhającym na nią niebezpieczeństwem. Nigdy nikomu nie życzyła bowiem intymnego spotkania z Reusem, a raczej silnego rozczarowania, jakie przychodzi później. Zdawała sobie sprawę, że on przyciąga panienki jak magnes, tylko po to, by zaspokoić swoje własne potrzeby, nie zważając na żadne inne. Mimo wszystko, nie chciała, by Irmina to przeżywała, gdyż stanowi o sile ich grupy. Ten argument zaważył na jej decyzji.
   -Powiem jej o tym. - oznajmiła po dłuższej chwili milczenia. -To co, że mnie nie lubi, nie zasłużyła na poniżenie.
   -Skarbie, to zły pomysł. - Götze odgarnął niesforne kosmyki z jej twarzy. -Ona nie wie... Nie ma pojęcia, że Marco to Marco. Rozumiesz, nie wie, że gra w piłkę, że zna go pół świata, że gdziekolwiek się ruszy, otacza go mnóstwo ludzi, a co gorsza, nie chce jej o tym poinformować. Jeśli będziemy się wtrącać, stracę kumpla, więc pozwólmy mu to załatwić.
   -Nie mogę tak tego zostawić. - pokręciła głową na potwierdzenie swoich słów. -On posuwa się coraz dalej i to przestaje być zabawne, jeśli dotyka naszego otoczenia. Musimy coś zrobić.
   -W sumie jest jedno wyjście... - urodzony Bawarczyk uniósł wysoko brwi, lecz w tym samym momencie usłyszeli dochodzące z kuchni, nieprzyjemne dźwięki, więc oboje stawili się przy kuchence. Tancerka zmniejszyła ogień i odkryła, iż skorupki jajek popękały od zbyt długiego gotowania.
   -To twoja wina! - jęknęła, uderzając Mario żaroodporną rękawicą, na co ten ze spokojem ułożył dłonie na jej biodrach, po czym przyciągnął do siebie.
   -Przepraszam. - wymruczał wprost do jej ucha. -Kocham ciebie i twoje potrawy, dlatego zjem każdą, którą zaserwujesz.
   -A ja zgodzę się na każdy twój pomysł, ale muszę to skończyć, dlatego proszę, byś mi nie przeszkadzał.
   Rozbawiony pomocnik cmoknął ją w policzek i zadowolony odszedł do sypialni, by założyć spodnie i pójść do toalety.

~~~

3. lutego 2014, poniedziałek
   -Znów musiałem na ciebie czekać. - wytknął, gdy podniósł się z miejsca, by pomóc jej zdjąć kurtkę. Zerknęła na niego, cicho wypuszczając powietrze z ust.
   -Nie tak długo, jak za pierwszym razem, więc nie narzekaj. - odgryzła się, siadając przy stoliku. -Zamówiłeś już coś?
   -Nie, masz pierwszeństwo.
   Obserwowała jego rosnącą pewność siebie, jego zdecydowane rysy twarzy, by ostatecznie przygryźć wargę i zanurzyć nos w karcie dań. Dlaczego ciągle mu ustępowała? Była tak samo silna, arogancka i momentami niewychowana, jak i on. Więc co ich różniło? On prawdopodobnie zawsze musiał wygrywać, a ona znała gorycz porażki. To przynajmniej zabijało jego przerośnięte ego.
   -Zamówię tylko kawę. - powiedziała, wbijając w swego towarzysza kolejne z rzędu, jadowite spojrzenie. -Nie prowadzę rozważań nad ciepłymi napojami, więc będę mogła szybciej stąd wyjść.
   -Nie. - odparował niewzruszony, obracając w palcach kluczyki do samochodu. -Poczekasz, aż ja zjem. Tego wymaga kultura, prawda? No, chyba, że wiedza mojej pani profesor jest znikoma w tej dziedzinie... Co potrafi dobitnie udowodnić, w dodatku na zawołanie.
   -Jasna cholera, po co w ogóle się z tobą spotkałam. - warknęła i przewróciła oczami. -Będę przeklinać ten dzień do końca życia.
   -Widzisz? Mówiłem. Niecenzuralne słownictwo i obrażanie gościa w jego obecności. Podwójny błąd i duża nagana.
   -Zamknij się, okej? - śmiał się z niej nawet, kiedy kelnerka podeszła po zamówienie. Obrzucił kobietę znaczącym spojrzeniem, po czym skinieniem głowy przekazał pałeczkę zszokowanej Irminie. Z trudem poprosiła o latte, blondyn natomiast tradycyjnie o makaron i po zniknięciu pracownicy, w niedelikatny sposób przekazała mu swoje uwagi. -Co ty wyprawiasz?
   -Fajny miała tyłek, nie? - uniósł brwi, wciąż patrząc za biedną dziewczyną. -Ciekawe, czy...
   -Marco, na litość Boską...
   -Żartowałem, gapiłem się tylko na biust. - stopniowo podnosił poprzeczkę ich rozmowy. -Co, boli cię, że nie pochwaliłem twojego? Wciąż pamiętam koszulkę, którą założyłaś na nasze pierwsze spotkanie.
   -Jeszcze słowo i wyjdę. - ostrzegła, po czym zacisnęła usta w cienką linię. Przygniatał ją dziś do podłogi i oboje mieli tego pełną świadomość, obojga doprowadzało to do szaleństwa, lecz z dwóch odrębnych powodów. Piłkarz dodatkowo mścił się za noworoczną kłótnię, o czym ona nie miała bladego pojęcia, więc zastanawiała się, co nim kieruje. Był uprzejmy i sympatyczny, a dziesięć sekund później lądował na samym szczycie listy największych bałwanów galaktyki. Specjalista od spraw niezwykłych, geniusz kamuflażu. Pieprzony podrywacz.
   -Okej, cukiereczku, wystarczy. - zaświergotał, sięgając do kieszeni spodni, następnie wyciągając dłoń w jej kierunku. -To dla ciebie.
   -Po pierwsze, nie jestem twoim cukiereczkiem. - fuknęła, krzyżując ręce na piersi. -Po drugie, niczego od ciebie nie wezmę. Pewnie trzymasz tam opakowanie prezerwatyw, co?
   -Za wcześnie na takie prezenty. - puścił do niej oczko, nic sobie nie robiąc z jej rozchylonych w wyrazie zaskoczenia warg. Czy on się dziś uspokoi? -Cierpnie mi ramię...
   -I dobrze. Niech zastygnie na wieki.
   Cmoknął z dezaprobatą, wciąż trzymając przed nią zaciśniętą pięść. Postanowiła zaryzykować, więc również wystawiła otwartą dłoń. Ujął ją ostrożnie i wpatrując się w jej niebieskie tęczówki, dotknął jej skóry, zostawiając na niej należący do dziewczyny przedmiot. Gdy tylko wyczuła jego chłód, przypomniała sobie o wszystkim. Przecież właśnie po to tutaj przyjechała.
   -Dziękuję. - rzekła oficjalnie, z radością przyjmując rozlewające się po jej kościach ciepło. Odzyskała go. Był z nią z powrotem. Marco pokazał w końcu ludzką twarz, czyniąc ją naprawdę szczęśliwą. -Jak mogę ci się odwdzięczyć?
   Czekał na to pytanie, bo dotychczas uznawał tylko jedną prawidłową odpowiedź, gdy padało. Tym razem nie sprzyjały jednak ani okoliczności ani osobowość kobiety, z którą spędzał czas. Nie mógł wysunąć tak odważnej propozycji, ponieważ ten wieczór stałby się ostatnim, w którym ją widzi. Ułożył jednak plan B i teraz zamierza wprowadzić go w życie.
   -Co robisz w środę? - spytał, stykając ze sobą palce dłoni. Zmrużył powieki, oczekując rozwoju sytuacji.
   -W tą środę? - zamyśliła się na moment. -Chyba nic... Zaraz. Obchodzę wtedy urodziny.
   -Wiem.
   Podły dupek. Zawsze postawi na swoim.
   -I co w związku z tym?
   -Poświęcisz mi dwie, może trzy godziny? Chyba nie wybierasz się na imprezę w środku tygodnia.
   -Ale mam rodziców, przyjaciół, znajomych i oni... - przerwała, napotykając jego tajemniczy wzrok. Przeszywał ją, obezwładniał i nie pozwalał się skupić. Usmaży się za to w piekle.
   -Niech stracę. - uśmiechnęła się ironicznie, ku jego niepohamowanej euforii. -Coś wykombinuję.

Wciągasz jak video gra, 
Kradniesz mój najlepszy czas

***

Skończony wczoraj przed północą. Przyznaję, że ta wersja Marco zaczyna mi się nawet podobać :D
Czy ktoś już może wymyślił, co knują Mario z Ann-Kathrin (podpowiedź jest ukryta w obrębie bloga)? :)

Pewnie czekacie na nowy rozdział o Lenie, który powinien pojawić się w czwartek, ale pojawi się w weekend, z dwóch prostych powodów: 1. Od piątku do czwartku mam wolne, więc spodziewam się wizyty weny twórczej. 2. W ten czwartek jestem na meczu Lecha z Fiorentiną (Jakubie Błaszczykowski, czekam) i po prostu nie miałabym jak go wrzucić. Więc mam nadzieję, że wytrzymacie :)

Do usłyszenia❤