poniedziałek, 18 stycznia 2016

Szesnaście: Opinie

1. marca 2014, sobota
   Wychodził z opustoszałego już stadionu. Sam, ponieważ koledzy zebrali się znacznie wcześniej i wrócili do swoich domów, a on został jeszcze poproszony przez trenera o krótką rozmowę. Jako jeden z kilku podstawowych graczy otrzymał dziś wolne po imponującym, wtorkowym zwycięstwie w Lidze Mistrzów i choć bolało go obserwowanie przebiegu spotkania wyłącznie z trybun, cieszył się kolejnymi punktami ligowymi, wywalczonymi na własnym boisku. Wprawdzie odsunięcie od składu ugodziło w jego piłkarską dumę, lecz jeśli Klopp uznał, że potrzebuje odpoczynku, przyjął to na klatę. Z coachem się nie dyskutuje. Z drugiej jednak strony, gdyby tylko wiedział, że nie zagra, przesunąłby termin spotkania z Irminą. Nie zabrałby jej na stadion, ale mieli okazję spędzić przyjemne popołudnie. Cóż, po raz kolejny przekonał się, jak mocno ogranicza go praca i ile musi poświęcić ze względu na medialną osobowość.
   Szedł przez środek parkingu w kierunku auta, wciągając do płuc orzeźwiające powietrze. Wieczory stawały się coraz cieplejsze, wiosna wisiała już nad głowami Dortmundczyków, a on nie mógł doczekać się chwili, gdy rękawiczki na treningu będą zupełnie zbędne, aczkolwiek nie to obecnie zajmowało jego umysł. Myślami już od dawna krążył wokół jutrzejszego wyjścia z tancerką, której nienawidził, a która jednocześnie wzbudzała w nim tak skrajne emocje, iż sam siebie nie poznawał. Nie potrafił dać jej spokoju i głęboko wierzył, że powodem takiego stanu rzeczy jest żądza rewanżu za Nowy Rok oraz pokazanie Fornellowi, kto w ich paczce rozdaje karty. Nie miał jednak dostatecznej pewności, iż właśnie o to mu chodzi, ale przecież jest mężczyzną. To on zaciągnie ją do łóżka i to on powie wtedy "dość". I żadna panna nigdy nie ubliży jego wielkości.
   Pisał właśnie wiadomość do swej ofiary, gdy tuż przy masce samochodu usłyszał za plecami swe imię. Odwrócił się i ze zdziwieniem odkrył, że zna właścicielkę tego delikatnego głosu. Sceptycznie patrzył na zbiegi okoliczności, ale nic innego nie wchodziło w grę. Przynajmniej jego zdaniem.
   -Ina? - mruknął, szczerze zaskoczony, zapominając o wysłaniu sms-a. Wrzucił iPhone'a do kieszeni kurtki, uśmiechając się do zbliżającej się dziewczyny. -Nie spodziewałem się ciebie tutaj.
   -A jednak znów się widzimy. - odpowiedziała, zarzucając średniej długości włosy na ramię. Tak bardzo nie chciała tutaj być, ale zgodziła się na chory układ swoich przyjaciół. Żałowała, lecz droga powrotna nie istniała. Marco może zachowywał się jak dupek, ale zasługiwał na miłość, jak każdy, pojedynczy, żyjący człowiek, także miał uczucia. Intryga ta może natomiast podważyć zaufanie w jej związku i jeśli tak się stanie, nigdy nie wybaczy Ann-Kathrin, a przede wszystkim sobie.
   -Co tu robisz? - farbowany blondyn brutalnie wyrwał ją z zamyślenia, przyglądając się jej z uwagą. -Byłaś na meczu?
   -Ehmm... Tak, właśnie tak. I pomyślałam sobie... Że skoro już się spotkaliśmy... Nie powiedziałeś mi, że w środę wyszedłeś do Cocaine, a obiecałeś, że się odezwiesz. Trochę nawaliłeś.
   -Skąd wiesz, że wyszedłem? - spytał, pomijając wszystkie pozostałe fakty. Toennes zmarszczyła czoło i przeklęła bezgłośnie. Zapomniała, iż rozmowy Reusa z Götze nieoficjalnie do niej nie docierają, więc prawie przekreśliła cały plan. Musi się teraz inteligentnie wybronić. -Śledzisz mnie?
   -A wyglądam jak detektyw? - fuknęła, oburzona bezpodstawnym oskarżeniem. Tak swobodnie, jak tylko umiała, wzruszyła ramionami. -Wyhaczyłam cię na jakimś zdjęciu i to wystarczyło. Ciężko cię nie rozpoznać.
   -Okej... - mruknął, przywdziewając na twarz kpiący uśmieszek. Coś mu nie pasowało - Forni zatrudnia fotografów wyłącznie na imprezy weekendowe, więc jakim cudem został uwieczniony na zdjęciu w środku tygodnia? Oczywiście, nie może wszystkiego zauważyć, ale nie dostrzegł, by po sali krążyła jakakolwiek osoba z aparatem. Ktoś go rozpoznał? Ktoś widział go z Irminą? Dziewczyna prawdopodobnie coś kręci, lecz pozwolił jej dalej w to brnąć. -I co w związku z tym?
   -Nie uważasz, że postąpiłeś nieuczciwie? - spytała ostrożnie, nie spuszczając z niego wzroku. Przewrócił oczami.
   -Być może. I chcesz ode mnie zadośćuczynienia?
   -Hej, myślenie czasami ci jednak wychodzi. - skwitowała złośliwie, wpatrując się w niego bez przerwy. Zignorował jej docinkę i przeniósł ciężar ciała na jedną stopę, zakładając ręce na piersi.
   -Czekam na propozycje.
   -Hmm, no nie wiem... - udała, że intensywnie się zastanawia. -Impreza? Na przykład... W Cocaine? Dziś sobota, więc jutro chyba masz wolne?
   Powoli pokiwał głową. Nie do końca jednak tak było, ponieważ jako piłkarz, który dziś nie wystąpił, jutro rano musi pojawić się na treningu. Klopp skutecznie poprzestawiał mu przebieg dnia, ale nie zamierzał z niczego rezygnować. Kastner będzie na niego czekała, a on, pragnąc odpokutować winy, nie może nawalić. Z kolei do zadań Iny należało wyłącznie pokazywanie się z Marco w miejscach publicznych, w takich, które Irmina również zna i odwiedza, tylko po to, by przez rzekomy przypadek nakryć ich razem, niekoniecznie w intymnej sytuacji, bo do takiej nigdy nie doprowadzi, ponieważ kocha swojego chłopaka i nie zaryzykuje. Ann i Mario chcieli po prostu udowodnić dziewczynie, że nie jest jedyną kobietą w życiu Reusa, z którą ten utrzymuje zawiłą relację. Wizażystka nie miała jednak pewności, że im się uda.
   -Oglądałaś mecz sama? - przyszło mu na myśl, gdy zwrócił uwagę na fakt, że na ciemnym parkingu nie ma nikogo poza nimi. Trafił w dziesiątkę. Toennes otworzyła szeroko oczy i rozchyliła usta, by się wytłumaczyć. Cwana sztuka z tego Woody'ego.
   -Można tak powiedzieć. - stwierdziła spłoszona. -Przyjechałam taksówką z koleżanką, ale odesłałam ją do domu, więc mam czas. To jak, bawimy się czy nie?
   Wyszczerzył się po raz kolejny, podziwiając jej upór. Dziwna laska. Nie brakuje jej stanowczości, tupetu i dziś wyjątkowego zakłopotania. Zyskał już prawie stuprocentową pewność, że nie wszystko, co mówi, powinien przyjąć na poważnie, bo coś ewidentnie od samego początku nie grało. No, ale dziewczyna to dziewczyna. Raz nie zaszkodzi.
   -Planowałem wrócić do domu... - jęknął ironicznie, wzruszając do tego ramionami, jakby jej obecność nagle stała się dla niego zupełnie obojętna. -Ale jeśli nalegasz... To wsiadaj.
   Skinął na wóz, obok którego stali, dając jej do zrozumienia, że zabierze ją ze sobą. Oboje unieśli brwi i już po chwili siedzieli w skórzanych fotelach Astona Martina, w milczeniu opuszczając teren stadionu. Blondyn zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie nie powinien pakować się w znajomość z kimś, komu nie potrafi zaufać. Nadal pamiętał jednak o tym, że to on zawsze przejmuje kontrolę.

~~~

2. marca 2014, niedziela

"Nie wiem, w co się ubrać."

   Od tego sms-a Marco Reus zaczął jakąkolwiek aktywność popołudniu w ostatni dzień weekendu. Od sms-a, który właściwie zyskał miano jego oficjalnego budzika na ten czas - wczoraj w klubie dość długo bawił się z Iną, więc musiał odespać przymusowe wstawanie na trening. I gdyby Irmina nie zdecydowała się ponarzekać, z pewnością godzinę umówionego spotkania spędziłby pogrążony we śnie. A żałowałby tego bardziej, niż decyzji o pójściu na imprezę z nowo poznaną koleżanką.

"Nie wiesz czy nie masz w co się ubrać?"

   Po raz kolejny zwyzywał samego siebie za to, iż dał się namówić Inie na Cocaine, ponieważ nic na tym nie zyskał. Rozmowa ciężko się kleiła, dziewczyna nie opowiadała o konkretach, nie zdradzała żadnych, pikantnych szczegółów ze swojego życia. Co więcej, wydawała się bardzo sztywna i jakby unikała głębszych tematów w obawie, że palnie gafę. Nawet nie próbował zaproponować jej przygodnego seksu - jego zdaniem, nie wykazałaby ani odrobiny entuzjazmu odnośnie tego pomysłu. Nie planował więcej się z nią widywać, lecz uparcie stawiała na swoim, no i posiadała jego numer telefonu. Wkopał się na własne życzenie, ale wierzył, że znajdzie jakieś inteligentne wyjście.

"Jedno i drugie... Masz trochę racji."

   Irmina. To jest dopiero dzieło sztuki, nieświadomie przestawiające jego wartości życiowe. Nienawidzi jej i jednocześnie lubi. Chce ją przelecieć, skutecznie opierając się jednak pokusie. Nie wie, z kim tak naprawdę ma do czynienia, choć jej najlepsza przyjaciółka to zapalona fanka Borussii Dortmund, a Fornell oraz Kaul są ich wspólnymi znajomymi. Wciąż nie rozumiał, jak do tego doszło, ale cieszył się, że tancerka widzi w nim dzięki temu człowieka, jakim rzeczywiście jest, a nie jakiego kreują media. Mężczyzna z wyjątkowo zróżnicowanym charakterem, dwoma twarzami, za którymi kryją się przeciwstawne uczucia. Ona nie ma o tym pojęcia, ale on nie ufa jej na tyle, by powierzać jej swoje bóle czy sekrety.

"Ładnie proszę, byś nie zakładała sukienki ledwo zakrywającej pośladki i zbyt obcisłych spodni. Całą resztę jakoś przeżyję. Chyba."

   Roześmiała się, czytając jego zalecenia. Zapewne zdawał sobie sprawę, że ona również zdążyła go ocenić. Magazynował w sobie tyle sprzeczności, iż z trudnością uwierzyła, że to w ogóle możliwe. Miała jednak dowód w żywej postaci i coraz bardziej chciała go wykorzystać. Była przekonana, że nie zna takiego Marco, jakiego widuje, ponieważ żaden człowiek nie jest w stanie tak sprawnie i szybko operować swoimi cechami, a on to umiał. Uważała, że coś przed nią ukrywa, aczkolwiek boli go to na tyle, że wciąż woli dusić to w sobie. A ona chciałaby go odkryć, przełamać, przekonać do siebie. I liczyła, że prędzej czy później tak się stanie.

"Okej, wyzwanie przyjęte. Czekam na Ciebie za godzinę."

   Po upływie sześćdziesięciu minut faktycznie wsiadała już do jego imponującego wozu, od razu poddana ocenie chłopaka. Gdy zamknęła drzwi, uniósł brwi, uśmiechając się kąśliwie. Domyśliła się, o co chodzi, gdyż to nie pierwsza tego typu reakcja z jego strony. Zlustrował ją od czubka głowy po same stopy, w milczeniu ruszając z miejsca w południowym kierunku miasta. Jeszcze nie zdradził jej, dokąd jadą, lecz nie naciskała. Lubiła niespodzianki, a on lubił zaskakiwać. Koncert Beyoncé nie wziął się w końcu z przypadku.
   -Całkiem nieźle. - rzucił nagle od niechcenia, skupiając wzrok na ulicach Dortmundu. Wczesne godziny wieczorne w niedzielę, zatem ruch wzmagał się przez wracających do domów z odwiedzin u rodziny mieszkańców. -Przypuszczałem jednak, że zrobisz mi na złość.
   -Następnym razem lepiej się postaram, skoro tak ci zależy. - odparowała, na co piłkarz zerknął na nią zdziwiony. -No co? Powiedziałam coś nie tak?
   -Następnym razem? - uściślił dobitnie. Irmina przygryzła wargę, zawstydzona swoją wypowiedzią. Tego się nie spodziewała. -Czy nie wybiegasz zbyt daleko w przyszłość?
   -Jeśli to spotkanie ma być wyłącznie odpokutowaniem twoich win, to zatrzymaj się i wysiadam. - oświadczyła stanowczo, patrząc na niego surowo. Potrzebowała kilku sekund, by zorientować się, że faktycznie stoją w miejscu. Zamrugała z niedowierzaniem powiekami i złapała za klamkę, lecz chłopak pochylił się błyskawicznie, strącając jej dłoń. Zupełnie zbita z tropu, wcisnęła plecy w swoje siedzenie.
   -Zwariowałaś? - spytał z pretensją w głosie Marco, po czym wskazał palcem ku górze. -Jesteśmy na skrzyżowaniu ze światłami, cierpliwie i grzecznie czekając na zielone. Nie wysadzę cię na środku ulicy, bo gdyby coś cię potrąciło, szukaliby twojego ciała parę przecznic stąd. Ludzie jeżdżą jak debile, a ty wpraszasz się prosto pod ich koła. A teraz zastanów się, czy rezygnujesz, bo zaraz ruszamy.
   Zarumieniła się jak mała dziewczynka, której mama dała klapsa przy grupie rówieśników za nieposłuszeństwo. Powinna przestać gapić się na niego jak na ósmy cud świata, bo właśnie udowodnił jej, że to skończy się katastrofą. Przecież nie posiada nic, co wyróżniałoby go spośród innych mężczyzn... Poza charakterem. I budową ciała. Poza ilością wydawanych pieniędzy, farbowanymi włosami, ekstrawagancją, bezczelnością oraz pięknymi, błyszczącymi, zielonymi tęczówkami... Nie. Nie, nie, nie, to już za dużo. Złapała się na tym, iż znowu go obserwuje, wodzi za każdym ruchem jego rąk na kierownicy, każdym dociśnięciem sprzęgła, regulowaniem temperatury powietrza na pulpicie auta...
   -Dokąd mnie zabierasz? - wykrztusiła, chcąc odsunąć od siebie wszystkie najświeższe myśli i spostrzeżenia. Piłkarz uśmiechnął się pod nosem, wzdychając ciężko.
   -Długo wytrzymałaś w niewiedzy. - zauważył, wyglądając przez boczną szybę. -Nie powiem ci, zaraz sama zobaczysz.
   Przewróciła oczami, jeszcze bardziej wtapiając się w fotel, a gdy Marco odwrócił głowę, ich spojrzenia spotkały się po raz kolejny. Nie trwało to jednak długo, ponieważ cały czas prowadził, lecz jej zupełnie wystarczyło. Ciekawość rosła z każdą minutą, ale przynajmniej rozpoznała już okolicę, w której się znaleźli. Gdy tylko nachodzi ją ochota, biega w Westfalenparku, uznając tą aktywność jako zamiennik dla fitnessu, ale nigdy dla tańca. Pasja to podstawa, cała reszta następuje później.
   Jak się okazało, blondyn zaparkował auto tuż przy bramie wejściowej od ulicy Floriana i zgasił silnik. Irmina nie kryła zaskoczenia - o tej porze w tym miejscu panuje już mrok, z którym walczą jedynie jasno świecące latarnie, dlatego nie rozumiała, po co ją tu przywiózł. Wyciągnął kluczyk ze stacyjki, a ona nadal siedziała niepewnie, bez jakiejkolwiek reakcji, krzyżując stopy w kostkach. Patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami, gdyż sam nie potrafił rozszyfrować, co doprowadziło jego towarzyszkę do takiego stanu.
   -Jednak się wycofujesz? - zażartował, odpinając pas. Dźwięk, jaki wywołał przez naciśnięcie klamry, wyrwał ją z letargu. -Irmina...?
   -Co? A nie, nic, wszystko w porządku. - podniosła się, poprawiając owinięty wokół szyi szal. -Ale... Dlaczego akurat tutaj?
   -Boisz się. - stwierdził, wyczytując z jej twarzy strach oraz zwątpienie. By dodać jej otuchy, delikatnie ujął jej dłoń. -Nic ci nie zrobię, obiecuję. Nawet o tym nie pomyślałem.
   -Nie o to chodzi...
   -Będzie prościej, jeśli mi zaufasz. Tam kręcą się jeszcze ludzie, nie zostawię cię ze sobą sam na sam, bo już doświadczyłaś mojej nieobliczalności. - uśmiechnął się półgębkiem na wspomnienie ich pocałunku, czym znów zawstydził tancerkę. -No, chodź, za dwie godziny zamykają, więc musimy zdążyć.
   -Gdzie?
   -Przekonasz się. - mrugnął do niej, po czym wysiadł, obszedł maskę i otworzył drzwi pasażera, gestem ręki prosząc ją o opuszczenie kokpitu. Poddając się, roześmiała się cicho i kiedy zabezpieczył samochód, ramię w ramię skierowali się w głąb parku. Nie rozmawiali, ale też nie szli długo, gdyż do obiektu docelowego dotarli po pokonaniu kilkuset metrów. Irma podniosła wzrok, zerkając to na Marco, to na budynek przed nimi.
   -Florianturm? - dziwiła się, automatycznie usiłując stworzyć w umyśle możliwe wersje wydarzeń. -I co teraz?
   -Wiesz, co jest na górze? - zapytał, chowając klucz od Astona do kieszeni. Prychnęła.
   -Restauracja i taras widokowy.
   -Byłaś tam kiedyś?
   -Nie miałam okazji... - urwała, w ułamku sekundy łącząc fakty. Chciała protestować, ale szybko pociągnął ją za sobą.
   -To dzisiaj masz. - podsumował, ściskając rękaw jej kurtki, gdyby znienacka zerwała się do ucieczki. -Zapraszam.
   Ich dyskusja zdecydowanie się ożywiła. Kastner stanowczo nie wyraziła zgody na uregulowanie przez Reusa kolejnego rachunku za ich wspólną kolację, zarzekając się, iż nie wejdzie z nim nawet na pierwszy stopień schodów. Nie rozumiała, dlaczego głośno się roześmiał i dotarło to do niej, gdy tuż przed nimi otworzyły się drzwi windy. Schował usta w kołnierz kurtki, by stłumić wybuchy radości, gdy obdarzyła go pełnym nienawiści spojrzeniem i wyraźnie obrażona weszła do środka. Nie odzywała się do niego, zupełnie ignorując sympatyczne uszczypliwości z jego strony. Unosiła jednak kąciki warg tak, by tego nie zauważył, gdyż tak naprawdę wcale się na niego nie gniewała. Doceniała fakt, że miał ochotę spędzać z nią czas i przygotowywał dla niej różnego rodzaju niespodzianki. Tylko dlaczego wciąż odnosiła wrażenie, że coś przed nią ukrywa?
   Wysiedli na pierwszym z pięter. Blondynka rozejrzała się po pomieszczeniu i przygryzła wnętrze policzka.
   -Nawet nie myśl, że zmieniłam zdanie. - syknęła, dostrzegając jego uniesione w geście zwycięstwa brwi. -Jeśli zapłacisz, nie przełknę ani kęsa, jasne?
   -Posłuchaj. - położył dłonie na jej ramionach, przez co wręcz musiała zatopić się w jego oczach. Nie dał jej żadnego wyboru. -Wybrałem sobie czas i miejsce, wybrałem sobie towarzyszkę, więc pozwól, że rodzaj płatności i samego płatnika też załatwię. Może to nie randka, ale właśnie dlatego powstali faceci - do umilania czasu dziewczynom. Nie chciałaś następnego koncertu, ale nie mogę ciągle kupować ci kwiatów, bo na pewno nie masz tylu wazonów w domu.
   -Za to mogę spożywać z tobą posiłki i tyć. - burknęła złośliwie, na co chłopak zacisnął zęby, lustrując ją jeszcze intensywniej. Czuła, jak wymięka. Pękały bariery, a on z prędkością światła zdobywał nad nią przewagę, zmuszając ją do kapitulacji. -Dobrze, już nic nie mówię.
   -I to chciałem usłyszeć. - podsumował, dumny ze swojego osiągnięcia, ujmując ją pod rękę i wprowadził do wnętrza restauracji.
   Była zachwycona od samego początku. Lokal okazał się jednym z tych, w którym, niezmiennie zajmując to samo miejsce, można podziwiać panoramę Dortmundu ze wszystkich stron, ponieważ obracał się on wokół własnej osi. Zatracała się więc w widokach za szklaną szybą, z trudem utrzymując uwagę skupioną na Marco oraz otaczającej ich rzeczywistości, co jemu akurat nie przeszkadzało w znaczącym stopniu. Poza nimi znajdowało się tutaj jeszcze zaledwie parę osób, przyglądających się ich dwójce z rosnącym zainteresowaniem, dając zawodnikowi Borussii do zrozumienia, iż go rozpoznali, w dodatku z tajemniczą dziewczyną u boku. Cieszył się więc, że Irmina o tym nie wie i nie budzi to jej podejrzeń, co nie oznaczało jednak, że on może poczuć się bezpiecznie. Musi się teraz szalenie pilnować, by przez przypadek razem nie trafili w najbliższych dniach do gazet.
   Udawana, teatralna złość tancerki zniknęła jak za pstryknięciem palca. Uznała, że stanął na wysokości zadania. Spokojna, kameralna atmosfera, zapierające dech w piersiach krajobrazy rodzinnego miasta, przepyszne jedzenie... Klimat wręcz idealny na randkę, aczkolwiek wyparł się tego terminu. Nie miała mu tego za złe, znają się tylko i aż dwa miesiące , a on przecież "nie szuka dziewczyny i nie chce niczego więcej". Jeżeli ich znajomość przerodzi się w przyjaźń, ją to zadowoli. Och, głupiutka Irma... On nazywa się Marco Reus i niektóre pojęcia, niestety, są mu zupełnie obce.
   -Gotowa? - spytał nagle, opierając łokcie o blat stolika. Przerwał właśnie jej prywatne rozmyślania dotyczące rozmowy, którą niedawno odbyli. -Mamy piętnaście minut i drugie piętro do odwiedzenia.
   -Jasne, możemy iść. - zajrzała do torebki, by wyjąć portfel, lecz kątem oka zauważyła, iż blondyn obserwuje ją w półuśmiechu. Roześmiała się cicho, kręcąc z niedowierzaniem głową. -Prosiłam cię...
   -Cukiereczku, w jakim świecie ty żyjesz? - zadrwił, wymachując trzymanym w palcach kawałkiem plastiku. -Minutę temu kelner oddał mi kartę. Nie uwierzę, że aż tak odpłynęłaś.
   -Spadaj. - dźgnęła go w żebro, kiedy podążali do windy. Byli ostatnimi gośćmi firmy, zatem Reus miał nadzieję, że Florianturm należy już tylko do nich. Ostatnie, czego chciał, to natknięcie się na grupkę fanów, proszących go o zdjęcie.
   To nie tak, że przez cały czas milczeli. Oboje dużo mówili, opowiadali o wszystkim i o niczym, jednocześnie po cichu oceniając siebie nawzajem. Bezgłośnym szeptem wymieniali wartości, które osobiście cenili w kontaktach z drugim człowiekiem. Ona stała przy barierce, delikatny, jeszcze zimowy wiatr rozwiewał jej włosy. On trzymał się nieco z tyłu, asekurując jednak swoją koleżankę, by nic jej się nie stało. I choć nie zdawali sobie z tego sprawy, naprawdę myśleli o tym samym. Wspominali całą historię dziwnej, burzliwej, ale i ciekawej znajomości. Widzieli dla niej przyszłość. Dalszą lub bliższą, ale jednak widzieli, gdyż postrzegali siebie jako pewne zmiany w ich życiu. Ona przekonała się, że można sprawnie posługiwać się dwoma twarzami, skrywając do tego zapewne bolesny sekret. On zrozumiał, że nie każda kobieta ulega jego urokowi i wpływom, niekiedy nawet skutecznie się im opierając. Póki co, wiedzieli o sobie niewiele, lecz systematycznie walczyli o małą rewolucję, która nadejdzie, prędzej czy później.
   -Mogę zadać ci pytanie? - przygryzła wargę, wykorzystując fakt, że ma go tuż za plecami. Usłyszała, że jęknął niezadowolony.
   -Skoro musisz. - odparował, podchodząc bliżej, a w jej nozdrza uderzył zapach jego perfum. Przełknęła głośno ślinę.
   -Zaryzykuję. - odgryzła się, mocniej zaciskając pięści na metalowej zaporze. Czy się stresowała? Okropnie, ale to, co błądziło w jej głowie, nie potrafiło znaleźć wyjścia. -Kogo tutaj zabierasz?
   -Zabierałem. - poprawił ją, wsuwając dłonie do kieszeni kurtki. -Kilka lat temu, tylko jedną osobę.
   -Kogo? - powtórzyła szeptem, wpatrując się w Dortmund wieczorową porą. Jej ukochane miejsce na ziemi, ale nie była teraz w stanie tego roztrząsać. -Powiesz mi?
   -Powiem. Moją dziewczynę.
   Odwróciła się, zszokowana. Spodziewała się właśnie takiej odpowiedzi, gdyż wskazywała na nią panująca tu intymność, musiała się wyłącznie upewnić. Nie przewidziała jednak, że chłopak ponownie odbierze jej możliwość ruchu, bo kiedy tylko zmieniła pozycję, owinął nadgarstki wokół barierki, zamykając jej ciało między swoimi ramionami. Nie kontrolował tego, a ona nie oponowała. Nie zamierzał zrobić jej krzywdy, więc zwyczajnie czekał na pozwolenie, aczkolwiek nie umiała dostatecznie opanować nerwów. Drżała, oddychała płytko, nierówno, a on nie reagował, sądząc, że ją wystraszył. I gdy zebrała się wreszcie, by wykonać pierwszy krok, dobiegły ich czyjeś głosy. Reus zerknął w tamtą stronę, przekonany, że to ktoś z obsługi, by poprosić ich o opuszczenie terenu. Mylił się. Dwie nastolatki podchodziły do nich z telefonami komórkowymi, głośno dyskutując z podekscytowania. On już wiedział, co się kroi. Ona, biedna - nie.
   -O mój Boże, to faktycznie on! - pisnęła niższa, podskakując niczym nowo narodzony kangur. -Marco, możemy zrobić sobie z tobą zdjęcie?
   Cóż, panie gwiazda, marzenia się spełniają. Nawet te najmniej pożądane.

***

Wczoraj podjęłam szybką decyzję, że będzie to rozdział z dedykacją dla pewnej bloggerki... Ale wyszedł tak beznadziejnie, że się nie odważę. Nie jestem z niego ani trochę zadowolona. Nie miałam nawet ochoty go pisać, ale skoro Wam obiecałam... :) Gdybym choć przypuszczała, że doba będzie dla mnie za krótka, nie podawałabym dzisiejszego terminu jako dnia publikacji, a nie chciałam znów go zmieniać.

Powinnyście wiedzieć, że powoli, małymi kroczkami zbliżamy się do takiego momentu, który odwróci relację Irminy i Marco niemal o 180 stopni... Dlatego musicie dać mi czas na dobre rozplanowanie kilku następnych rozdziałów. Wplotłam tyle wątków, że muszę uważać, aby o żadnym nie zapomnieć :p

Dziękuję, że jesteście! ❤

sobota, 2 stycznia 2016

Piętnaście: Szansa

21. lutego 2014, piątek
   Po raz pierwszy od dawna odczuła ulgę, gdy Marcel ogłosił zakończenie próby. Wszyscy zaakceptowali jego pomysł z obsadzeniem Irminy jako głównej bohaterki w choreografii, którą skrzętnie, już od tygodnia przygotowywali do mistrzostw. Pomimo, iż przeprowadzenie zawodów zaplanowano dopiero na początek czerwca, nie tracili czasu i działali już teraz. Chłopak naprawdę upatrywał w swojej koleżance szansy na sukces i nie chciał jej zmarnować. Gdyby wprowadził ją na światowe parkiety, skorzystałaby z tego cała grupa. A właśnie o to mu chodziło - by w końcu zaistnieli.
   Zmęczona dziewczyna jako jedna z ostatnich pobiegła pod prysznic, nie spiesząc się zbytnio, by pozwolić swojemu ciału na odprężenie oraz relaks. Julia już wcześniej poinformowała ją, że nie wrócą dziś razem, nie podając jednak konkretnych szczegółów. Chciała dopytać, lecz nie miała czasu. Próbowała złapać ją po zajęciach, ale Wessler ciągle biegała, wciąż miała coś do zrobienia, nawet z szatni wyprysnęła wyjątkowo szybko. Irma czasami słynęła jednak z dociekliwości i upierdliwości, o czym systematycznie przypominał jej Marco, a ona, chcąc czy nie, musiała przyznać mu rację. Dlatego bardzo chciała sprawdzić, z jakiego powodu jej przyjaciółka jest tak zajęta.
   Ostrożnie uchyliła drzwi, zdając sobie sprawę, że nie opuszcza pomieszczenia jako ostatnia, lecz na sali panowała wyjątkowa cisza. Przemierzała ją w kierunku wyjścia, rozglądając się na boki, aby nie umknął jej żaden istotny szczegół. Nic z tego. Nie znalazła nic, co mogłoby przykuć uwagę, aczkolwiek po wyjściu z budynku stanęła jak wryta w ziemię. Jakieś kilkanaście metrów przed nią, po lewej stronie parkingu, Jull śmiała się głośno, rozmawiając z Marcelem, a ten nie spuszczał z niej wzroku. Chwilę później razem obeszli auto, po czym otworzył jej drzwi pasażera, a sam wrócił za kierownicę. A że Kastner bywa wredna i spontaniczna, wymyśliła sobie, że zanim odjadą, przekaże im jeszcze parę kąśliwych uwag na udany wieczór. Po paru krokach usłyszała jednak wołanie, wskutek którego odwróciła się i zatrzymała w miejscu. Właśnie podchodziła do niej Ann-Kathrin, na co wyłącznie przewróciła oczami.
   -Masz chwilę? - zapytała modelka, wsuwając dłonie do kieszeni kurtki. -Możemy pogadać? Zajmę ci co najwyżej kilka minut.
   -Skoro musimy. - westchnęła ironicznie, powtarzając jej gest. -Okej.
   -Chcę ci tylko powiedzieć, że podzielam zdanie Forniego. - zaczęła, spoglądając na nią. -On w ciebie wierzy i ja także. Myślę, że faktycznie jesteśmy w stanie coś osiągnąć, bo pasujesz do jego koncepcji i nadajesz się do tej choreografii. Będę cię wspierać, choćby dlatego, że zależy mi na karierze naszej ekipy.
   -Dzięki. - Irmina z trudem zdobyła się na uśmiech, a jeszcze więcej kosztowało ją, by był szczery. -Wybacz, Ann, nie umiem inaczej z tobą rozmawiać... Mam nadzieję, że rozumiesz.
   -No właśnie nie, Irmina. - zaprzeczyła odważnie. -Nie wiem, za co aż tak bardzo mnie nienawidzisz, ale nie zamierzam na ciebie naciskać, skoro sama mi tego nie wytłumaczysz. Może się mylę, lecz chyba nie zrobiłam ci nic złego ani krzywdzącego...
   -To długa historia, nie chcę o tym myśleć, nie teraz. - ucięła krótko, odwracając wzrok. -Prawda, nie jesteś świadoma tego, co się stało, ponieważ nigdy nikomu o tym nie wspominałam. To trudne.
   -Więc dlaczego każesz mi przez to cierpieć? Nasze kłótnie niszczą atmosferę w zespole, a to rani Marcela. Na pewno da się temu jakoś zapobiec...
   -Mam niełatwy charakter. - wzruszyła ramionami, zachowując pozorną obojętność. -Wiem, bo słyszałam to wiele razy... Nie bierz sobie moich uwag do serca, często rzucam je w złości. Po prostu powoli wybaczam.
   -Ale co? - w głosie AK było już wyczuwalne napięcie i zdenerwowanie. Nie rozumiała jej ani trochę. -Jeśli cię zraniłam, to nieświadomie, ale powiedz mi wreszcie, o co chodzi!
   -To nie jest dobry moment. Obiecuję, że wrócimy do tego później, ale ja potrzebuję czasu, okej? A teraz przepraszam, muszę uciekać.
   -Podwieźć cię? - długowłosa blondynka nie dawała za wygraną. -Mój chłopak mnie odbiera...
   Jej rozmówczyni zamyśliła się, zastygając w bezruchu. Przypomniała sobie odbytą pewnego, styczniowego popołudnia luźną pogawędkę z Julią, kiedy napomknęła między innymi, że Ann-Kathrin spotyka się z... Tak, z Mario Götze. Gdyby pojawił się ze swym czcigodnym kompanem, wielkim i przystojnym Marco Reusem, prawdopodobnie wykorzystałaby okazję i poznała przyszłego męża najbliższej znajomej. W przeciwnym przypadku, jak ten, nie miała najmniejszej ochoty.
   -Zaparkowałam auto po przeciwległej stronie parkingu. - odparła z uśmiechem, wyciągając z kieszeni kluczyki. -Więc bardzo dziękuję, ale odmówię.
   Ann nie odpowiedziała, zatem Irma oddaliła się ślamazarnie do czerwonego Audi, ukradkiem wypatrując luksusowego wozu Götze. Może jednak towarzyszy mu Reus, a jego twarz rzuci jej się w oczy. Problem w tym, iż nawet nie przypuszczała, jaki szok by wtedy przeżyła.

~~~

23. lutego 2014, niedziela
   Wysiadł właśnie z klubowego autokaru po powrocie z meczu w Hamburgu. W fatalnym nastroju, bo drużyna niespodziewanie poniosła porażkę, a on sam przesiedział pierwszą część batalii na ławce rezerwowych, natomiast po pojawieniu się na boisku nie umiał pomóc kolegom, wręcz przeciwnie - zapisał na swoim koncie żółtą kartkę. Na dodatek nie odzyskał jeszcze kontaktu z Irminą, co zaczynało go zwyczajnie drażnić, więc postanowił zastosować ostatnią radę Samanthy i odezwać się do niej. Ale nie dziś. Jedyne, na co dziś go stać, to frustracja i obraza na cały świat.
   Treściwie pożegnał się z chłopakami i automatycznie udał się do samochodu. Jedyne, o czym marzył, to długa kąpiel i ogromne łóżko, ale doskonale wiedział, że musi jeszcze zrobić zakupy w centrum handlowym, żeby jutro rano nie umrzeć z głodu i znaleźć siłę na zebranie się do treningu. W takie dni, jak dzisiejszy, żałował, że mieszka sam. Mógłby wprosić się na obiad do rodziców, lecz nie lubi zawracać im głowy, poza tym, dorósł już siedem lat temu i na razie radzi sobie świetnie. Więc po co mu dziewczyna? Codziennie budzi się szczęśliwy ze świadomością, że może grać w piłkę. Żyje z nią w symbiozie i tak jest najlepiej.
   Z grymasem na twarzy przemierzał alejki w dziale spożywczym na terenie galerii, licząc, iż nie zostanie rozpoznany. Nawet nie przeszło mu przez myśl, aby rozdawać autografy, a tym bardziej pozować do zdjęć w takim humorze, zatem gdy tylko ktoś się do niego zbliżał, zakrywał policzek dłonią, poprawiając przy tym czapkę z daszkiem. W samo niedzielne południe niewiele osób kręciło się po sklepie, część dopiero wstaje, inni idą do kościoła. Nie czuł zagrożenia trzeciego stopnia, jednak doświadczenie nauczyło go, że przezorny zawsze ubezpieczony, aczkolwiek zdarzało się, że i o tym zapominał. Nie wiedział, jak to się stało, iż wpadł na niższą od siebie kobietę z koszykiem do połowy wypełnionym produktami. Oboje zapatrzeni w towar na półkach, nie zauważyli, ze stwarzają dla siebie niebezpieczeństwo. Jego ofiara odwróciła się, niby zestresowana, na co Reus przeklął cicho i schylił się, by pozbierać to, co wypadło na podłogę. Głupi zawsze ma szczęście - mleko w butelce, kilka jogurtów i świeże bułki, nie musiał się nadwyrężać. 
   -Przepraszam, nie widziałem cię. - mruknął, wrzucając żywność z powrotem na jej miejsce. -Wszystko w porządku?
   -Nic mi nie jest. - zapewniła, podnosząc wzrok, a wtedy ich spojrzenia się spotkały. Uśmiechnęli się do siebie. On stwierdził, że głupi rzeczywiście ma szczęście, bo napotyka dobre sztuki nawet w spożywczaku. Ona zadowolona, bo trafnie rozpoznała Marco Reusa. Pierwszy etap planu się powiódł. -Dziękuję za pomoc. Reszta dżentelmenów na pewno szukałaby najkrótszej drogi ucieczki.
   -Czasami też szukam, czasami nie. Zostałaś wybrana.
   -Miło mi. - roześmiała się sztucznie, wyciągając do niego rękę. -Jestem Ina.
   -Marco. - uścisnął ją, wciąż lustrując twarz nowej, uroczej nieznajomej, poznanej zresztą nieprzypadkowo. -Co cię tu sprowadza? Normalni ludzie o tej porze dopiero otwierają oczy.
   -Jeżeli chciałeś mnie obrazić, to zauważ, że też jesteś nienormalny. - odgryzła się, unosząc brwi, na co blondyn uśmiechnął się półgębkiem. Zadziorna. Chyba ma nawet podwójne szczęście.
   -Niedawno wróciłem z Hamburga. - wyjaśnił na swoją obronę. -Na zakupy wpadłem po drodze, bo w mojej lodówce znajduje się tylko światło i tak się składa, że czas mnie trochę goni, ale... Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.
   -Niewątpliwie. Imprezujesz?
   -Rzadko, ale nie odmawiam. - przerwał na moment, gdy dostrzegł, że Ina wystukuje coś w swoim telefonie. -Praca nie pozwala mi na wiele, mam obowiązki, muszę się kontrolować.
   -Rozumiem. - rzuciła, podsuwając aparat pod nos zaskoczonego chłopaka. -Zapisz i jak tylko będziesz się gdzieś wybierał, zadzwoń. Chętnie wyrwę się z tobą z mieszkania.
   -Nie ma sprawy. - zrobił, jak poleciła, by następnie pożegnać się i odejść, nie chcąc kraść mu cennych minut. Kiedy tylko piłkarz zniknął jej z pola widzenia, wyciągnęła z kieszeni kolejną, autentyczną komórkę i natychmiast wybrała numer ze spisu kontaktów.
   -On jest obrzydliwy. - jęknęła, słysząc głos w słuchawce. -Mario, no weź, jak możesz zadawać się z kimś takim?
   -Rozmawialiście? -spytał Götze, puszczając pretensje Toennes mimo uszu. Westchnęła ciężko. 
   -Tak, ale krótko, bo spieszył się, dzięki Bogu.
   -Mówiłem, że będzie zmęczony. I jak poszło?
   -Okropnie! - krzyknęła rozczarowana. -Jadąc do tej galerii, modliłam się, żeby nie okazał się takim dupkiem, na jakiego wygląda. Nie wypadł źle, ale wlepiał we mnie te swoje ślepia, jakby zamierzał z marszu zaciągnąć mnie do IKEI i przelecieć na pierwszym z brzegu łóżku wystawowym. Podałam mu też numer z karty, którą kupiła Ann-Kathrin, no i się rozstaliśmy. Wszystko, dziękuję za uwagę.
   -Umówiliście się? - dociekał brunet. Ina przełożyła smartfon do drugiej dłoni, by sięgnąć po zawieszoną na haczyku gumę do żucia.
   -Nie, ale prawdopodobnie niedługo da znać, że wychodzi do Cocaine, więc przecierpię to i ruszę tyłek razem z nim. Czego nie robi się w imię przyjaźni.
   -Ann przekazuje, że jesteś niezastąpiona i że kocha cię najmocniej na świecie. Ale to akurat kłamstwo. - dodał i roześmiali się oboje.
   -Jeszcze mi za to zapłaci! - z przyzwyczajenia pogroziła mu palcem. -Wymyślę takie zadośćuczynienie, że będzie je odpłacała do końca życia.
   Przekomarzali się jeszcze trochę, nie szczędząc żartów i uszczypliwości. A Reus? Reus w tym samym czasie ruszał już w drogę powrotną do domu, nie wiedząc, co myśleć. Laska spoko, sympatyczna, otwarta, bezpośrednia, odważna, ładna także. Ale wyłapał w niej tą małą nutkę nieszczerości, nie z takimi już współpracował. A czy instynkt go nie zawiódł, to się dopiero okaże.

~~~

26. lutego 2014, środa
   W klubie bawiła się niewielka liczba osób. W zasadzie to za dużo powiedziane, gdyż zwyczajnie podrygiwali w rytm muzyki. W ciągu tygodnia Marcel i Robin nie organizują dużych imprez, ponieważ doskonale zdają sobie sprawę, że znaczna część ludzi, odwiedzająca ich w weekendy, nazajutrz wstaje do pracy. Drzwi ich lokalu zawsze jednak pozostają otwarte dla tych, którzy nudzą się w domu i wyciągają znajomych na piwo lub drinka. Skromna dawka rozrywki jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
   Irmina należała do tej części niemieckiego społeczeństwa, która zdecydowanie popierała tą teorię. Wyczerpana po zajęciach z najmłodszymi podopiecznymi, nie chciała jednak wracać do siebie, gdyż przebywając sam na sam z własnymi rozterkami, zbyt wiele z nich sprowadzała do Marco. Nie mając wielkiego pola do popisu, wiedząc, iż Julia po raz kolejny spotka się z Marcelem i nie znajdzie dla niej czasu, odwiedziła Robina i jego znajomych. Pragnęła zwierzyć się komuś, kto podniesie ją na duchu i do tego zadania upatrzyła sobie właśnie Kaula. Postrzegała go jako faceta sympatycznego i zabawnego, ale rozsądnego, kiedy trzeba. Mogła mu ufać. I często to robiła.
   -Przyjedź w końcu taksówką, żebyśmy porządnie się napili. - rzucił ze śmiechem, stawiając przed nią naczynie z gorącą czekoladą. -I żebyśmy nie musieli sobie żałować, też nam się coś należy.
   -Obgadamy to kiedyś z Jull i Fornim, obiecuję. - odpowiedziała z uśmiechem. -Może niedługo okaże się, że zostali parą, a wtedy napatoczy się nawet okazja.
   -Chciałabyś, żeby tak się stało? - spojrzał na nią zaciekawiony. Kąciki jej ust szybko opadły i wzruszyła ramionami.
   -Życzę im jak najlepiej, jeśli oboje zdecydują, że faktycznie są sobie pisani, ale boję się też, że Julia odsunie mnie przez to na dalszy plan. Nie będę się z nią kłócić o faceta, jednak czuję, że nasza przyjaźń na tym ucierpi.
   -Ech, źle do tego podchodzisz. - ocenił Robin, opierając się plecami o skórzaną kanapę. -To raczej chwilowe. Poprzestawiało im się w głowie od tego zauroczenia, lecz w związku zachowywaliby się zupełnie inaczej. Przecież pracujecie razem, spędzacie ze sobą mnóstwo czasu. A ja też nie dam Fornellowi się spławić, niech nawet nie śni, że sam zajmę się klubem.
   -Nie zostawi cię z tym, jestem przekonana. Pewnie koloryzuję i wyolbrzymiam, ale niekiedy odnoszę przy nich wrażenie bycia piątym kołem u wozu. To smutne.
   -Wyluzuj, daj im spokój. - polecił, opiekuńczo gładząc ramię dziewczyny. -Znasz Jull od dziecka, jak ja Marcela. Różne rzeczy przychodzą im do głowy, ale nie zapominają o tym, co ważne.
   -Masz rację. - westchnęła, obracając w palcach postawiony na stoliku kubek. -Poczekamy i zobaczymy, co się z tego urodzi.
   -I prawidłowo. Choć jeśli mam być szczery, nie rozumiem, dlaczego narzekasz. - uniósł brwi, gdy zerknęła na niego pytająco. -Słyszałem, że ty też nie próżnujesz z randkowaniem. Wybacz, Marcel ma długi język, wygadał się. Nie zdradzaj szczegółów, jeśli nie chcesz.
   Poruszył ten temat w idealnym wręcz momencie - Irmina potrzebuje pomocy, on z kolei zaspokoi swoje zainteresowanie. Ilekroć bowiem docierały do niego wieści dotyczące postępowania Reusa wobec młodszej od niego tancerki, tracił do niego zaufanie. Jako jeden z nielicznych znał bolesną tajemnicę z przeszłości piłkarza, co w żadnym stopniu nie uprawniało go do bycia dupkiem. Nie podzielał także pomysłu ze spiskiem Fornella, aczkolwiek odciąwszy się od niego całkowicie, milczał w obecności blondynki. Prawdopodobnie to zła taktyka, ale nie zamierzał odpowiadać za niczyje błędy.
   Cierpliwie słuchał więc historii swojej koleżanki, podczas gdy w tym samym czasie Marco Reus wysiadał z Astona Martina, zaparkowawszy go parę sekund wcześniej pod Cocaine. Rano Borussia przyleciała z zimnego Petersburga, gdzie wczoraj pokonała miejscowy Zenit, a on dołożył do zwycięstwa swoją cegiełkę, dzięki czemu rozpierała go duma i energia. Zeszłotygodniowy nastrój ulotnił się błyskawicznie, więc postanowił jak najszybciej pochwalić się chłopakom. Nie dzwonił do Iny, nie chciał zabierać jej w swoje towarzystwo i wystawiać na jego uwagi. Poświęci jej wieczór następnym razem.
   Podążył prosto do baru, gdzie od Armina dowiedział się, iż Marcel skończył wcześniej, natomiast Robin wyszedł na moment na zewnątrz. Nieco niezadowolony z obrotu wydarzeń, którego się nie spodziewał, postanowił poczekać na niego w boksie, który zawsze zajmują całą paczką. Wszedł zatem po schodach na górę i bardzo się zdziwił, gdy na jednym z miejsc leżała kobieca torebka. Zmarszczył brwi, w zawrotnym tempie łącząc fakty. Fornella nie ma, więc pewnie urzęduje z wybranką swego serca, żadnej z partnerek swoich przyjaciół nie minął, odkąd się pojawił... Z miną pilnego detektywa oparł się o barierkę naprzeciwko i spojrzał w dół. Była tam. Wyróżniała się w tłumie doskonałością umiejętności tanecznych, świetnie bawiąc się z jednym z jego kumpli. Obserwowanie ruchów jej bioder sprawiało mu czystą przyjemność, po raz pierwszy widział ją w akcji, robiącą to, co naprawdę kocha. I w ciągu tej minuty uznał, że jest zwyczajnie perfekcyjna. Mogłaby zostać jego prywatną dancing queen, gdyby tylko się postarał. Co nie oznaczało jednak, że wykluczył tą możliwość.
   Po skończonym kawałku Darko podziękował jej za krótką lekcję tańca i rozstali się w koleżeńskiej atmosferze. Irmina biegła właśnie w jego kierunku, zapewne po swoją własność, nie przypuszczając, że dostanie w pakiecie jego obecność. I rzeczywiście, kiedy napotkała jego wzrok, zatrzymała się zaskoczona, lecz zrezygnowała z wykonania dalszych kroków. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w drogę powrotną, ale nie zamierzał odpuścić. Dogonił ją, jeszcze zanim trafiła na schody i łapiąc za biodro, przyciągnął do siebie. Zderzyła się z jego ciałem, po czym w nozdrza ich obojga uderzyły znane im już zapachy perfum. Minął moment, nim doprowadzili swoje umysły do stanu równowagi.
   -Zostaw mnie. - syknęła, usiłując strącić jego dłoń, udaremniał jednak każdą próbę. Nie miała z nim szans.
   -Nie zabierzesz swojej torebki? - spytał złośliwie, spoglądając na nią z ukosa. Nerwowo założyła włosy za ucho. -No chyba, że nie wybierasz się jeszcze do domu.
   -Poproszę znajomego, żeby ją przechował, odbiorę później.
   -Weź ją, nie utrudnię ci tego.
   -Marco, puść mnie, proszę. - jęknęła, wciąż trwając w bezruchu, odkąd zblokował jej ramię. Bała się choćby odwrócić głowę. -Inaczej będę musiała narobić ci problemów z ochroną i zwrócić na nas uwagę wszystkich tych ludzi.
   -A nie możemy po prostu porozmawiać, jak cywilizowani państwo w XXI wieku? - zaproponował, rozluźniając uścisk, by jej nie straszyć. -Unikasz mnie. Rozumiem, dlaczego, ale chcę to wyjaśnić. Potem zniknę, słowo honoru.
   -Dobrze, ale przestań krępować mi ręce. Nie ucieknę, obiecuję.
   Wahał się, ostatecznie spełniając jej prośbę. Zrobiła krok w przód, wzięła głęboki oddech, a następnie odwróciła się do niego. Patrzył na nią z posępnym wyrazem twarzy, zastanawiając się, co właściwie jej powie. Zacisnęła usta, kiedy gestem ręki zaprosił ją do stolika, przy którym usiedli.
   -Przepraszam za tamto. - zaczął skruszony. Znów używał słów z szarego końca swojego słownika, jednak to się obecnie nie liczyło. -Nie wiem, co we mnie wstąpiło, zaprzeczyłem samemu sobie... Są takie dni, gdy nad tym nie panuję. Skrzywdziłem cię, prawda?
   -Tak naprawdę, najbardziej zabolało to, iż ostatecznie mierzyłam się z tym sama. Zarzekałeś się, że nie szukasz dziewczyny, a wtedy... Było mi zwyczajnie przykro. Nie miałam pojęcia, co o tobie myśleć i nadal nie mam.
   -Nie potrafię ci tego logicznie wytłumaczyć. - uśmiechnął się lekko, wbijając wzrok w blat. -Chyba tego potrzebowałem... I jednocześnie nie chciałem doprowadzić do sytuacji, której oboje byśmy żałowali.
   -Skąd wiesz, że bym żałowała?
   -A nie? Słabo się znamy, w dodatku ta znajomość wychodzi nam w kratkę, głównie przeze mnie.
   -Nie zaprzeczę. - uśmiechnęła się kąśliwie. -W ułamku sekundy zmieniasz się z dżentelmena w kretyna. Cholera, i chyba właśnie za to cię lubię.
   -Poważnie?
   -Tak. - wzruszyła ramionami, obrysowując paznokciem materiał torebki. -Stanowisz wyzwanie, a ja podejmuję każde. Znalazłeś mój nieśmiertelnik, chcę się odwdzięczyć. Nie zaprosiłam cię do mieszkania, żebyśmy poszli do łóżka, o tym możesz zapomnieć.
   Uniósł brwi, przygryzając wargę. Jakiś tajemniczy głos podpowiadał mu, że Irmina nie mówi prawdy, lecz nie zamierzał tego drążyć, gdyż wystarczało mu to, co widział z własnych domysłów. Gdyby nie zniszczyła mu fryzury, brnęliby w to dalej, a finał tej namiętności prawie na pewno przeżywaliby w jej sypialni. Więc niech nie opowiada bzdur, bo on i tak osiągnie cel, którego szalenie pragnie, a że lubi podnosić sobie poprzeczkę, musiał ją tamtego wieczora wyhamować.
   -Załóżmy, że ci wierzę. - odparował bezczelnie, pochylając się nad stolikiem. Chciała się odszczekać, lecz nie pozwolił jej dojść do słowa. -Pomijając szczegóły, pomyślałem, że warto w miarę efektownie naprawić to, co popsułem, dlatego chciałbym cię gdzieś zaprosić w najbliższy weekend. Piątek lub niedziela, jak tobie wygodniej.
   -A co to takiego? - wpatrywała się w niego, krzyżując ręce na piersi. -Pytam zapobiegawczo, żeby uświadomić ci, że towar ekskluzywny w postaci kolejnego koncertu albo czegoś podobnego odpada automatycznie.
   -Zostaniemy w mieście, przysięgam. - położył dłoń po lewej stronie klatki piersiowej na znak składanej obietnicy. -Więc jak, zgadzasz się?
   -Tak. - oświadczyła dosadnie, chłonąc każdą emocję z jego twarzy. Tryumfował. Postawił na swoim i znowu wygrał. -Masz w sobie coś tak przekonującego, iż nie potrafię inaczej. Ale spokojnie - nauczę się.
   Roześmiał się, kręcąc z niedowierzaniem głową. Wcale nie chodziło o to, że rozbawiły go jej słowa - jego ego zwyczajnie nie dawało za wygraną i nie wierzył jej ani trochę.
   -Okej. Poczekam.

***

Co to nastąpiło w tego Sylwestra!
Tu ślubują, tam się zaręczają... Osobiście jestem przeszczęśliwa, bo Montana jest cudowna i kibicuję jej związkowi z Andre od samego początku, dlatego cieszę się strasznie, że zrobili krok do przodu ♡ Natomiast Marco, hmm... Przeżyłam ciężki szok, bo skoro Marcello, Kaul etc. zostali w Dortmundzie, to z kim on poleciał do tego Dubaju?! :D Swoją drogą powtórzę się, no ale OMFG mamooooooo, jaki on ma świetny kapelusz

Wracając do blogerskiej rzeczywistości: Kochane, wiem, że ostatnio rozdziały pojawiają się nieregularnie, jeśli chodzi o to opowiadanie. Nie zawieszę go, ale postanowiłam jednak bardziej skupić się na zakończeniu bloga o Lenie, żeby później wszystkie swoje siły przenieść tutaj. Jeśli tylko będę miała coś napisane, powiadomię Was o tym w zakładce 'Informacje' lub też na drugim blogu. Poza tym, fajnie byłoby móc poczytać duuużo Waszych komentarzy, jak jeszcze całkiem niedawno :)

Na koniec jeszcze raz wszystkiego dobrego w Nowym Roku!♡